Obrazy na stronie
PDF
ePub

.

Jedyną bronią kanasza jest toporek czekan, osadzony na kiju. Używają go zarówno do rąbania drew i zaganiania trzody. Spotkawszy się w boru, bawią się, rzucając ów toporek do oznaczonej mety, niekiedy o pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt kroków. Skutkiem częstego ćwiczenia, takiej w końcu nabierają wprawy, że nie poprzestając na drzewach i zwierzętach, godzą nieraz jedni w drugich. W każdej téż sprzeczce, czekan równie ważną odgrywa rolę, jak sztylet u Hiszpanów. Po kłótni przy. chodzi najczęściej do gwałtu: wtedy rozdzielają się, oddalają od siebie dla lepszego zamachu i rzucają nawzajem broń morderczą. Gdy chcą zaczepić kogo z nienacka, kryją się w zarośle i ztamtąd mierzą w ofiarę. Ow toporek jest także główną ich ozdobą: kiedy tańcują przy dźwięku kobzy, poruszają nim nader zręcznie. Pysznią się nim jak Turcy jataganem, a w tańcu używają go jak Hiszpanie swoich kastaniet.

Kanasze mają wyobraźnią dziwnie czynną: zebrawszy się wkoło ogniska, lubią rozmawiać o zbójcach i wysła wiają głośno odważne ich czyny. Odosobnieni od świata, żyjąc w głębokiej i dzikiej puszczy, ci pasterze zachowali pierwotne wyobrażenia, sprzeczne z prawami cywilizacyi curopejskiej. Według nich, to wszystko, co ziemia wydaje, nie ma pana; to też gotowi zawsze porwać konia lub wołu, gdy się zdarzy sposobność. W ich oczach złodziejem jest ten, kto zabiera drugiemu wyłączną jego własność, tojest przedmiot wyrobiony rękoma, który kupić trzeba. Ale są rzeczy, które Bóg stworzył dla wszystkich; te, w ich mniemaniu, powinny być wspólną wszystkich własnością. Weźmy naprzykład las, pełen zwierzyny. Darmoby chcieć przekonać czikosa lub kanasza, że jeden tylko człowiek ma prawo do tych jeleni, biegających swobodnie, lub do drzew, które rosną w boru, niczyją nie sadzone ręką. Czikos bez skrupułu zrąbie drzewo, tak samo, jakby usiadł pod jego cieniem. Jeśli przechodzi koło pięknej stadniny, wybierze sobie konia bez namysłu: te bowiem konie pasą się na wspólnej łące. Jakkolwiek błędna to zasada, trzeba jednak przebaczyć ją ludziom, którzy dla przyjęcia w domu gościa gotowi ukraść gęś lub kurę, a widząc go w niebezpieczeństwie, nadstawią za niego życie. To też

Węgrzy nie zowią ich nawet złodziejami. Nazwa szegeny legeny, biedny chłopak, służy im powszechnic. Pocztylion ukazywał raz podróżnemu pole, zasiane kukurydzą, gdzie przed dobą ukryło się kilku biédnych chłopców. ,,Gdzież oni się podzieli?" zapytał podróżny.-,,Myślisz pan, że ich zdradzę?"-odparł z oburzeniem. Pasterze téż rozpowia dają z upodobaniem historyą jednego z dawnych towarzyszów, sławnego Sobri, którego pamięć zostaje u nich w wielkiém poszanowaniu. Ta historya znana jest w całych Węgrzech. Sobri, piękny młodzian ośmnastoletni, urodzony w stanie wieśniaczym, został kanaszem, równie jak ojciec jego, starzec powszechnie czczony. Małe zasoby pieniężne nie dozwoliły mu urzeczywistnić najmilszych marzeń: nie miał za co kupić płaszcza wyszywanego. w różnobarwne wzory, ani kapelusza ze wstążką i galonem, ani pięknego dołmanu z barankami, słowem, chłopak był próżny, co usprawiedliwiała poniekąd piękna jego uroda; pragnął szczerze podobać się dziewczętom, które ze swej strony ścigały go zawsze oczyma. Przepędził on już niejaki czas w boru, w towarzystwie młodych kanaszów i był świadkiem nie jednéj ich sprawki. Zachęcony złym przykładem, ukradł kilka wieprzków z powierzonej mu trzody i sprzedał je w mieście. Niedoświadczony w sztuce złodziejskiej, wpadł w ręce sprawiedliwości i przesiedział w więzieniu dwa lata. Tam trzymany w pośród złodziei i rozbójników, nabrał jeszcze zachęty do złego. Tymczasem piękne oczy żony dozorcy obudziły w nim gwałtowną miłość. To uczucie nawzajem dzielone, słodziło mu długie chwile więzienia: kiedy bowiem mąż zajęty był obowiązkami służby, żona trawiła całe godziny na rozmowie z więźniem. Ale młody pasterz, jeden z współwięźniów, chciał go podejść w intrydze miłosnéj: Sobri zabił go uniesiony zemstą, poczém, aby ujść niechybnéj kary śmierci, uciekł wraz z kochanką z więzienia. Wtedy pozbawiony wszelkich środków zarobku, przystał do bandytów kryjących się w boru Bakony, złożonych po większej części z kanaszów i zbiegów wojskowych. Ci, pociągnieni jego dumną i zuchwałą postawą, obrali go za herszta i zaprzysięgli mu posłuszeństwo. Sobri w zawodzie rozbójnika okazywał uczucia szlachetne i wspania

ر

t

łomyślne: nie zaczepiał nigdy ubogich, przeciwnie nawet, wspomagał ich, o ile to było w jego mocy. Towarzysze naśladowali w tém przykład wodza. Razu jednego, gdy uboga kobieta niosła coś do miasta na sprzedaż, a któryś z rozbójników zaczepił ją i obdarł, Sobri, dowiedziawszy się o tém, przywołał winowajcę i strzelił mu w łeb, w obec całej bandy. To téż okoliczni mieszkańcy dobrze mu życzyli: znali go bowiem, że otwarty, szlachetny i wspaniałomyślny, i na każde wezwanie dostarczali mu chętnie wina i żywności. Niekiedy podczas uczty lub wesela Sobri pojawiał się niespodziewanie na dziedzińcu, przybrany w najpiękniejsze suknie, i ożywiał zabawę tańcem albo pieśnią narodową; a jeśli przypadkiem straż wojskowa przybyła, znikał niepostrzeżony z pośród tłumu. Wolny od wszelkiej chciwości, tyle miał tylko pieniędzy, ile mu było potrzeba na piękną odzież i na przyzwoite utrzymanie z towarzyszami. Czasami nawet tak bywał ubogi, że ojciec, którego od czasu do czasu odwiedzał, pożyczał mu na życie kilka złotych. Długo Sobri był postrachem dla podróżnych; przypisywano mu nawet zbrodnie, do których on całkiem był niezdolny, słowem, wszelkie złe sprawki, na pięćdziesiąt mil dokoła, zwalano na Sobrego.

Przez trzy lata tropiono go uporczywie w okolicach Bakony i po jednemu łapano wiernych jego towarzyszów. W końcu żandarmy otoczyli jaskinię zbójecką i po długiej a krwawéj walce zmusili wszystkich do poddania. Nie wiadomo jednakże, co się stało z dowódzcą: jedni utrzymują, że poległ w zaciętej bitwie; inni, że uszedł do Ameryki, zabrawszy wielkie bogactwa. Przygody jego życia były przedstawiane bardzo zręcznie w sztuce, granéj na teatrze narodowym w stolicy. Ten dramat, pod tytułem: Ket pistoli, wielką miał wziętość, a zawarte w nim pieśni narodowe, są dziś we wszystkich ustach.

Kanasze opowiadają także z upodobaniem przygody bandyty, który, ujęty przez pandura (żandarma), kazał sobie przynieść na ostatnią ucztę pieczeń i znaczną ilość wina. Obadwaj pili razem do późnéj nocy, a kiedy z rana pandur przyszedł po złoczyńcę, aby go na śmierć poprowadzić, nie znalazł go w więzieniu, gdyż uciekł potajemnie. Wkrótce potém rozbójnik ujął nawzajem pandura,

Tom L. Marzec 1861.

73

a pamiętając ucztę, hojnie go uczęstował i wypuścił na wolność. Widać ztąd, że bandyta węgierski nie ustępuje w szlachetności owym Szyllerowskim bohatérom, znanym ze słynnego dramatu. Nie chciwość, ale raczej pragnienie przygód, rzuca go na tę niebezpieczną drogę. Kilka lat temu, wytropiono liczną bandę w okolicach jeziora Bala ton i wysłano za niemi trzydziestu pandurów z komitatu weszprim'skiego. Ci znalazłszy dwunastu rozbójników, okopanych w miejscu bezpieczném, otoczyli ich, a przypuszczając natarczywy szturm, zabili i poranili kilku. Mimo to, długo jeszcze trwała walka; pozostali bronili się dzielnie, w końcu jedni i drudzy, wyczerpani na siłach, zgodzili się na kilkogodzinne zawieszenie broni. „Atyafi (ojcze albo kumie)-rzekł jeden z rozbójników do pandura, przerwijmy strzelanie na chwilę, odpocznijmy trochę, a wy napijcie się z nami kulaczu." Pandury nie wzbraniali się długo, a wychyliwszy szklenicę na cześć Węgier, rozpoczęli na nowo bój, nieszczęśliwy dla biédnych kanaszów. Czyżto nie przypomina rycerskiego ducha wieków średnich lub też bohatérskich ustępów z walk, opiewanych niegdyś przez Homera? Jakoż w istocie, owi pół-dzicy ludzie, żyjący w pośród lasów, bez wychowania i bez wyższych pojęć, prawdziwe dzieci przyrody, mają niezaprzeczenie wrodzony pociąg do dobrego. Ktokolwiek odwiedzi ich w ubogiej chacie, zasiądzie z nimi u ogniska, a nade wszystko zjedna sobie ich ufność, musi przyznać, że są otwarci, szlachetni i gościnni.

CZIKOS Y.

Pasterze, trudniący się hodowaniem stadnin końskich na stepach, odznaczają się szczególniéj silną i barczystą postawą. Przez cały rok nie mają prawie żadnych związków z mieszkańcami wiejskimi. Gospoda na stepie (czarda) jedyném jest miejscem wspólnego ich zebrania. Tam w każdą niedzielę oddają się żwawym pląsom lub słuchają gędźby kobziarzy. Pięknym kształtem ciała przypominają typ odwiecznych towarzyszów Attyli. Twarz ich ogorzała od słońca i stepowego wiatru, odznacza się pięknemi rysami i wyrazem znamionującym siłę.

Przyzwyczajeni do życia na pół-dzikiego, wystawieni na zmiany powietrza, nadzwyczaj są krzepcy i zwinni, a co więcej, żadnym prawie nie ulegają kalectwom. W skutek niepodległego życia, są nadzwyczaj szorstcy w obejściu, dumni i pogardliwi; uczucie osobistej wartości wyryte jest silnie na ich obliczu, a wszelkie inne społeczne stanowisko ludu wydaje się podrzędném w ich oczach. To też na jarmarku lub targu odrazu poznać czikosa po głowie podniesionej w górę, po sumiastym wąsie i po wejrzeniu pogardliwém. Postać jego dumniejsza jeszcze, kiedy dosiędzie konia. Jego strój świąteczny nader piękny i malowniczy: na głowie ma kapelusz z szerokiem skrzydłem, przybrany wstążkami i wiązką sztucznych kwiatów; długie spodnie, z frendzlą u brzegu, spadają mu na buty, z ostrogami; haftowany dolman, świecący od guzików, zarzucony na ramię, i koszula biała, haftowana, z szerokiemi rękawami, dopełniają tego pięknego stroju, tak odpowiedniego znaczącym rysom twarzy i kształtnéj budowie ciała. Nosi zawsze przy sobie, nawet jadąc konno, mały toporek, tę nieodstępną broń wszystkich pasterzy węgierskich, i bat, z krótką rękojeścią, a nadzwyczaj dlugiém biczyskiem.

Czikosy niesłychanie są odważni w swym zawodzie, który ich naraża na wiele niebezpieczeństw i trudów. Ujeżdżają oni dzikie konie stepowe i dają w tém dowód wielkiej zręczności i zimnéj krwi, godnéj podziwienia. Gdy chcą ująć konia, zbliżają się z nienacka do niego i stanąwszy o dwa kroki, skaczą mu na grzbiet; a choć bez siodła, ani uzdy, umieją się jednak utrzymać, mimo że koń unosi ich i czasami przez kilka godzin pędząc rozhukany, dopóki nie upadnie od znużenia. Wtedy dopiéro czikosy zsiadają z konia, biorą go za grzywę i zakładają mu uzdę: odtąd całkiem go ujarzmili. Nieraz w ciągu tej czynności czikos nie wypuszcza fajki z ust i zdaje się zupełnie obojętny wśród szalonych podrzutów konia. Rzadko kiedy spotyka ich nieszczęście, są bowiem równie zręczni, jak odważni. Znają przytém wybornie naturę konia i wiedzą, jak się z którym obchodzić. Są oni w ogólności wybornemi jeźdzcami. Nie dziw też, iż na wyścigach konnych w Węgrzech wyprzedzają najlepszych

« PoprzedniaDalej »