Obrazy na stronie
PDF
ePub

wielkie soczyste dule, wyborne w misie śliwy węgierki już dochodzące i czarne plastry miodu niżowego: tu „chàta bohata uhlamy y pyrohamy"! Ale było już po przyjącielskiej uczcie; sam tylko Tryfon, lat głębokich, ale czerstwy i jary, średniego wzrostu, z brodą czarną i gęstą jak zlepioną, witał nas dobrze podchmielony, bo był to syn atamana niegdyś baturyńskiego kurzenia na siczy. I mleka kazał babom sparzyć i jajeczni spiec, ale więcej ani słowa, bo jako prawdziwy nieufny Małorus, umiał dobrze trzymać język za zębami, zbywając krótko i niepodzielnie wszelkie o przeszłości napomknienia. Na nocleg sam udał się spać do sadu, ustępując mnie swojego w dziedzińcu połohu; żołnierz zaś miał do wyboru nocować na przyźbie, lub w chacie otworem na dobrą wiarę zostawionéj.

Połoh znaczy rodzaj namiotu od komarów na wolném powietrzu: duży to pokrowiec z gęstej siadowiny na soszkach zawieszony, szczelnie opuszczony do ziemi, pod którym stoi łóżko, lub tapczan z pościelą. Wymysł to jedyny, na Niżu w powszechném użyciu: można go przenosić, powietrze pod nim czyste, a komary tylko wokoło grają, nie mogąc wścibić swego podłego nosa do środka. Zolnierz nieborak mordował się na przyzbie wystawiony na ich cięcia, bo było parno, więc nacierały niecierpliwie, a w izbie można się udusić i komarów pełno. O północy zebrały się chmury, błyskawice, grzmoty zagrały i deszcz puścił się ulewny, a na mnie, jak przez gęste sito począł rzęsiście przesiewać. Nie było ratunku, i pod bokami mokro, skoczymy więc z kolegą do chaty, ale tu komarowe piekło!... przed deszczem i one się nacisnęły. Cięcia były dotkliwe, kapela wciąż brzmiąca, janczarsko-piskliwa, bo jak słusznie zauważano na Niżu:

Jak pryjde Spas, komarám uwirwètcia bas,

A jak pryjde Preczysta, zaberè ich neczysta...

Było to wówczas, gdy grały już soprano, ale wytrzy mać było trudno; deszczyk téż począł folgować, więc znowu na swoje legowiska. W létniem odzieniu, bez burki, zatem chłodek nocy, wilgoć powietrza, mokre boki, poczęły dobrze za skórę chłodem dojmować; więc zmoczone pie

rzyny przewróciłem do góry, wydobyłem ze spodu wojłok i otuliwszy się z wierzchu zamiast kołdry, mocno zasnąłem, obudziwszy się wtenczas dopiero, gdy pod powtórną ulewą woda ściekając z wojłoka, należycie znowu boki podmoczyła. Na brzask się zabierało, a wkrótce i dnieć poczęło po zejściu chmur; poszedłem więc na brzeg, z góry wyglą dać płytu, ale też w tej chwili postanowiłem z nim rozstać się na zawsze. W Pokrowsku rządy sprawuje Garnier, Niemiec żonaty z Polką, której znałem brata i dwóch synów w gimnazyum i uniwersytecie kijowskim; jest więc pozór do przestąpienia progów... Co więc wczoraj, będąc o wiorst kilka, niebacznie nie uczyniłem, dzisiaj można jeszcze było poprawić. Uszkołka i Pokrowsk i całe obszary pławni, do jednego należą państwa, słowem, rzeczono: zostać na Zaporožu! Wtém, w purpurowym blaskų promieni wschodzącego słońca, złocistym matem powlekających powierzchnią wód i lasów, z zakrętu rzeki cicho wychyla się płyt, machając obydwoma babajkami... Zaraz dałem hasło żołnierzowi, zbiegliśmy na dół, znalazła się łódka i co tchu puściliśmy się na spotkanie. Poczciwi pławnicy, aż zbiegli się z radości, nie wiedząc co się z nami stało, gdzie szukać, jak radzić??... Ale niedługo tego było: zaraz rzeczy na łódkę, żołnierzowi rubelka za trudy, flisom parę karbowańców na wiadro wódki, i, z Bogiem! każdy w swoją stronę.

Tryfon z podchmiela dłużej zasypiał, a wstawszy chodził on i nie trafiał, robił i zamyślał się, szukał i nie znajdywał... Głównie nam tu chodziło o wynalezienie środka dojechania do Pokrowska, dokąd drogą lądową przez pławnie, liczono wiorst kilkanaście i dwa promy do przebycia, a wodą przeciekami więcej dwudziestu. Wypadkiem jego czynno-biernych starań było zawsze: tego nie ma w domu, ten nie może, nie ma czasu, ów jechać nie chce... Postrzegając więc, że bez głównego motora, nic tu stanowczego nie zrobimy, i długo zręcz ności oczekiwać przyjdzie:

Ej Tryfone, powiadam, jakby to nam wypyt' po czarci?... szczoś mèni stało młòsno w żywoti, duże dyń naiwsia na szczo-sèrce.....

[ocr errors]

—„Ta szczoż, skazano: jak wypyt' ta-j wypyt'... Chyba prynesty, bo w mène nema teper koho posłat'?.. A może u dwóch pijdemo... możeb kto najszowś pidwezty was"... -Nu jak pijty, ta-j pijty obom....

Ale w Uszkołce czy to szynku nie było wcale, czy to wódka była droga, tajemnica ta zostaje nie rozstrzygniętą, więc poszliśmy o pół wiorsty na deszèwu do szyneczku w Karadubinie. Tutaj zaraz na orzeźwienie i na dobrą ludzką znajomość wypiliśmy czwertku, a pół kwarty Tryfon wziął do kieszeni, żeby lepiej zagaić umowę z tym co może, a nie chce. Baba zaś tymczasem szynkarka, wyniosła nam z pohreba kilka ogórków świeżych i plaster miodu na zakąskę, bo zapaśna to i dostatnia była. Miód pławniowy ciemny, patoczny, dość odrębnego smaku i aromatu, i widocznie mało krystalicznych posiada pierwiastków, a łatwy do zakisu. Wracając napowrót koło swojej chaty, Tryfon wziął naprzypadek z sobą czarkę i poszedł na umowę; ja zaś, że to było skwarno, wolałem zostać tą razą na ustroniu w otajemniczeniu pańskiej godności, żeby się niebardzo pospolitować; zaś jako prawdziwy przyjaciel domu, korzystając z czasu, rozpatrywałem tymczasem swobodnie najlepsze w sadku grusze i jabłonie; najpiękniejsze na basztanie probowałem kawony i melony, a wreszcie przez ciekawość wszedłem się na najwyższe piętro okalającej góry, gdzie stało kilka wiatraków. Przedemną odsłonił się tam równy i gładki plac stepowy, gdzie na przestrzeni nie więcej pół wiorsty kwadratowej, skupiło się do 40 starożytnych mogiłek, mniejszéj objętości, z których niektóre w całości dochowane, po innych tylko wypukłe pozostały ślady; a między niemi, na całym placu zagłębiają się jamy i wielkie doły, wyraźne dowody stałego tu obozowiska. Miejscowość ta panująca i dogodna, przez nikogo nie badana, znana zapewne była najodleglejszéj epoki koczowniczym plemionom scytyjskim, po których pozostały mogiły, i gdzie potém, wedle podania miejscowego, był obóz turecki, a właściwie historycznie, główne stanowisko obserwacyjne Ordy jedyczkulskiej, pod dowództwem seraskiera, lub kajmakana, stale koczującej w okolicy przyległego Rohaczyka, której zadaniem było trzymać na oku bliskich swoich sąsiadów siczowych. Rzeczywiście, z tego

miejsca cały obszar zaklęsłych w niezmiernej dolinie pławni, poczynając od Nikopola, całe prawie przerzynające je koryto Dniepru, i w oddaleniu, na przeciwnym brzegu za pławniami, wychylające się obie siczy kozackie, były jak na dłoni. Wystawał tam na poziomie z lasu i z wód, czarny, sinawą osuty mgłą, grzbiet pagórka, „Staréj Siczy" i opodal nieco w lewo, wydobywała się z cienia drzew, biała cerkiew Pokrowska, znamionująca miejsce „Siczy Nowéj" i ostatniéj. Tak blizkie sąsiedztwo nieukróconych lycaryw," mogących w każdej chwili niepostrzeżenie podpływać w gościnę swojemi czajkami, czujnego bardzo oka i ostrego ucha, wymagało w nieprzyjacielu.

Pozycya ztąd bardzo ciekawa i charakterystyczna: ściele się na poziomie, ledwo obejrzana okiem panora ma niezmiernej kotliny dnieprowskiej, zamkniętej dokoła oddalonemi brzegami wyniosłych od wschodu stepów, a płasko ścielących się od zachodu. Na wyniosłości ich brzegowej, widnieją w prawo: Wielka i Mała Znamionka; połyskują też przodem z lasów cerkiewne wieże Nikopola; widnieje na płaskim brzegu Nejmojewo; Kapułówka z poza-siczowego wychyla się buhra; Pokrowsk na widoku z białą cerkwią, dalej półkolem w lewo Hruszówka, inne jeszcze ciągną się wioseczki, i nakoniec od zachodu, w tępym końcu tego wielkiego trapezonu doliny, połyskują "Wielkie Wody," za któremi bieleją na podnóżu stepu domy,,Głuchéj Przystani" zamykając ten olbrzymi tępy trójkąt, na swéj południowej podstawie tauryckich brzegów zakreślony. Cała ta dolina pokryta ciemnemi lasami, poprzerzynana majowemi pasmami gęstej łozy i młodych wierzb, na świeżych zamiałach porastających, między któremi odsłaniają się małe polany, ścielą się obszerne ługi zielone i rozległe moczary, nieprzeniknionemi łanami oczeretu pokryte. I cały ten rozesłany kobierzec, zielonemi cieniami przesnuty, przeżyna w poprzek sreroka błękitna taśma majestatycznego Dniepru, nakrapiana mnogiemi wyspami, lamowana piasczystemi odmiałami, i od któréj rozchodząca się w pławnie splątana sieć utajonych przecieków, tu i owdzie sród lasów, ługów zielonych i oczeretów, srebrnemi połyskuje wodami. Nie opisywać, lecz widzieć ten gobelin potrzeba.

[ocr errors]

"

Dolina ta ciągnie się w podłużnym kierunku od wschodu do zachodu, Dniepr zaś, poczynając z północnego jej rogu od Nikopola, opuszcza się w poprzek w połu dniowo-zachodnim kierunku, potém wpierając całą szerokością swojego koryta w wysokie brzegi stepu pod Karadubyną, i zabrawszy tutaj powtórnie przypadającą doń Konkę, nagle zwraca ku zachodowi, pod kątem prawie prostym załamując, i omywając w dalszym ciągu już tylko zewnątrz południowy brzeg pławni. Idąc on tym sposobem, powierzchnią doliny rozdziela na dwie nierówne części, w kształcie dwóch trójkątów przedstawiające się, z których jeden zewnętrzny, o dwu równych prawie bokach, wznosząc się na południowej podstawie przecieku „Konki" przyległego od wschodu; drugi zaś trójkąt wewnętrzny rozwarty, opisany z dwóch boków korytem Dniepru, a w podstawie mający łamaną linię północno-zachodnich stepów, zakreśloną: Czertomłykiem, Podpolną, Bazawłukiem, domniemanym Herodota Gerrosem, i nakoniec Wielkiemi Wodami, stanowi obszerniejszą część pławni zachodnich. W ogólności, obliczając rozciągłość linij opisujących figurę tego nieregularnego trapezonu, którego głó wnemi punktami w pogiętym północno-zachodnim kierunku będą: Nikopol, Hruszówka i Głucha-Przystań na Wielkich Wodach; ztąd zaś linią południową przez Uszkołkę, Karadubinę, przeciek Konki w rogu wschodnim, przypierający w pola wsi Wielkiej Znamionki, i nakoniec zamknięty linią wschodnią od téj Znamionki do Nikopola, może zawierać do 800 wiorst kwadratowych powierzchni. Trzy gubernie mają w niej swój udział: chersońska, ekaterynosławska i taurycka wpierają tutaj swoje mi kątami; wiele prywatnych i rządowych włości pożytkuje z jéj darów, a najwięcej Baron Sztiglitz, którego los nieskąpo wydzielając, przeznaczył mu 50,000 dziesiatyn, to jest prawie cały trójkąt wewnętrzny, czyli, gdy nie mylimy się w rachunku, 480 wiorst kwadratowych przestrzeni.

I oto mamy przed sobą widok zewnętrzny sławnych „Lugów Nizowych," rdzeni i jądra dziedzictwa Zaporozców: dzikie tło, dzikiego ich siedliska, które raz jeszcze w części przebyć mieliśmy. Wróciwszy tedy do chaty, znalazłem już Tryfona oczekującego na moje przybycie.

« PoprzedniaDalej »