Obrazy na stronie
PDF
ePub

drzewem w gęstym lesie; cisza była wielka, upał ognisty, uznojony podróżny zdrzémnął się trochę: wtém słyszy głośną rozmowę, podnosi oczy i spostrzega na wierzchołku rozłożystego orzecha liczne zgromadzenie małp. Wszystkie były rosłe i czarne jak heban, tylko wkoło twarzy miały białe faworyty.

,,Dysputa wkrótce wyrodziła się w kłótnią, powiada Ivan; zdawało się, że towarzystwo lada chwila się pobije: samice i dzieci stanęły za samcami, grożącemi pięścią swym przeciwnikom. Nagle ucichło; zwaśnione grono rozbiegło się po gałęziach i poczęło z nadzwyczajną siłą otrząsać orzechy: poczém, jak gromada żaków, zleciało na ziemię zbierać opadłe." Wśród ogólnego zamieszania powstał głos poważny i wnet uciszona zgraja poczęła słuchać pilnie. Świeżo przybyły z kniei mówca miał wzrost olbrzymi;,,ze surowego oblicza jego i poważnej statury, wniosłem, iż był naczelnikiem hordy, powiada autor. Zachowanie się zgromadzenia potwierdziło mój domysł." Małpy stanęły scarf, w przyzwoitéj odległości, a on tymczasem wybierał sobie najlepsze orzechy i z godnością je zjadał. Skoro się już posilił, wyrzekł znowu słów kilka, a tlun rozszedł się w przykładnym porządku.

,,Na mocy jakiego prawa, pyta w końcu doktor, wywiera taką władzę w małpim narodzie ów czworonożny naczelnik? Czy poddani cenią w nim wyższość fizyczną, czy moralną? Słysząc, jak rozkazującym przemawiał tonem, widząc jego piękne futro i muskularną siłę, wniosłem, że tak z tytułu intelligencyi, jak siły fizycznéj, królem obrany został."

VI.

nad

Singapore, miasto prześlicznie położone na klinie półwyspu Malacca, zwanego przez starożytnych żeglarzy półwyspem Złotym, jest nową wspaniale przez Anglików zbudowaną stolicą tego kraju. Napół rzucone zatoką, napół piętrzące się po górach wśród kwiecia i cienistych szpalerów; nowe to miasto z morza widziane, zachwycający przedstawia widok. Ów pagórek Złoty, który dla starożytnych był tylko legendą, dla nowoczes

nego handlu stał się rzeczywistością. Położeniem swém przeznaczone na najważniejszą stacyą handlową azyatyckiego archipelagu z morzami Wschodu, Singapore w krótkim czasie dobiegło do najwyższego kresu pomyślności; port jego jest schadzką okrętów z całego świata. Flagi wszystkich narodów powiewają: widać tam trzcinowe statki chińskie, istne arki Noego, ciężkie brygi kochinchińskie niezgrabnie naśladujące strukturę europejskich okrętów, stare łodzie siamskie wlokące się szeregiem jak ryby, smukle chebeki arabskie, parowce kompanii indyjskiej, statki holenderskie, hiszpańskie, portugalskie, francuzkie: wszystko to splecione w dziwną girlande, okala stopy Singaporu. Tam, lepiej niż gdziekolwiek można ocenić czynność osadników chińskich, owej ludności, co wszystkiemi porami wylewa się na zewnątrz, szukając przestrzeni i powietrza, którego brakuje w ojczyznie. Archipelag azyatycki pełen jest osadników chińskich; jest ich także niemało na morzu Indyjskiém, a mianowicie w Kalifornii, gdzie ich już na miliony rachują.

Singapore leży u wnijścia do morza Chińskiego; na przeciwnej stronie otwiera się modra zatoka Kantońska, której wstępu strzeże Macao. Z Macao do Changhaï jest jeszcze przeszło 150 mil morskich, a ztamtąd 100 przeszło do Peï-ho rzeki, po nad którą Pekin zbudowany, a która wpada do zatoki Pe-tche-li, gdzie odbywały się teraz główne operacye floty anglo-francuzkiéj.

VII.

Relacya Ivana kończy się w tej zatoce. Porzuceni przez niego na chińskim progu, ażeby z tak daleka nie powrócić z niczém, moglibyśmy jeszcze zajrzeć do Niebieskiego Państwa przez szparę, którą nam odemknął pan Montigny, były konsul francuzki w Ning-Po; tém bardziej, że przez tę szparę obaczymy Chiny znowu z innej zupełnie strony: ze strony artystycznej.

Pan Montigny w ciągu wieloletniego pobytu w Chinach, zgromadził liczny i bogaty zbiór tamecznych dzieł

Tom I. Styczeń 1961.

7

sztuki, a powróciwszy do Paryża urządził z nich niezmiernie ciekawą i oryginalną wystawę.

Chińczycy zapatrują się na sztukę z zupełnie innego stanowiska, niż reszta ludzi. Inne narody począwszy od Greków, którzy go dosięgli, szukały ideału piękna: Chińczycy szukają ideału brzydoty. Mniemają oni, iż sztuka powinna jak najwięcej oddalać się od natury, której kopiować nie warto, mając wciąż przed oczyma oryginał. Wielka mi sztuka oddawać rzeczy, jak są! wielki mi wysiłek wyobrażni zdejmować kalki! Nie tak powinien artysta dowodzić swej siły twórczéj, powiada Chińczyk. Komponować straszydła mające pozór życia, wymyślać nie istniejące krajobrazy, malować farbami bajecznemi twory fantastyczne, zamknąć w jednej ramie na jednéj linii przedmioty przedzielone perspektywą: oto zadanie chińskiego artysty, oto dzieło, po którém poznaje się mistrza.

Tygrys szafirowy, lew zielony, daleko piękniejszy dla chińskiego oka, niż żeby był wymalowany głupio, naturalnymi kolorami. Nadto, piękność ma granice, a brzydota jest nieskończona: potworne jéj kombinacye otwierają wyobrażni pole bez granic.

Tak rozumują chińskie Delacroixsy, a mianowicie wymowny Lam-Qua, Rafael kantoński. Do jak potwornego nieba imaginacya zanosi tych malarzy pędzących na narodowym pegazie, jakie tam chwyta smoki bezecne, jakie salamandry goni, jakie ściga potwory, w jak sztuczne groty się wdziera, w jak mętnych kąpie się zdrojach: to tylko zrozumie widz oglądający chińską wystawę francuzkiego konsula. Wszelkie opisy, blade o tym zbiorze dadzą wyobrażenie.

Obrazy stanowią jego część najoryginalniejszą. Pod wizerunkiem przedstawiającym jakąś figurę historyczną lub mitologiczną, Chińczycy mają zwyczaj podpisywać wiersz którego z swych sławnych poetów, przepisany przez jakiegoś sławnego kaligrafa. Pismo u nich, tak jak na calym Wschodzie, więcej znaczy niż malowidło; wyglądające jak arabeski pismo wschodnie może w istocie stanowić część obrazu: dowodem Alhambra, któréj

ściany są jako karty księgi; kwiaty mieszają się tam z wersetami koranu.

Między chińskimi obrazami pana Montigny, zauważaliśmy Narodziny Wenery, która choć nie ma nic wspólnego z Wenerą Medyceuszów, nie jest przecież bez pewnego oryginalnego wdzięku. Z otwartej muszli pływającej po morskiej pianie, wychyla się do połowy osóbka cienka w pozie wymuszonéj, z włosami kruczemi, oczyma podciągniętemi do góry brwiami zakreślonemi tuszem, długiemi paznokciami, osóbka bez nóg, bez piersi, prawie bez krwi i ciała: Chinka jedném s'owem, która rozmarzonemu opium mandarynowi, musi się wydawać jak Anadyomena Grekom.

Inny obraz przedstawia dziewczynę wychodzącą z chińskiego kwiatu świętego (Nymphaea nelumbo): jestto teologiczna tajemnica, którą zapewne objaśnia napis położony na boku.

Inne malatury przedstawiają kobiety dumające nad stokrotkami, przypatrujące się ciągnącym po niebie żórawiom, wąchające migdałowe drzewka, piszące wierszyki na złotym papierze, oglądające swe brewki, purpurowe usta w metalowém lusterku, lub odpoczywające w owéj znużonej i zdenerwowanej pozie, którą malarze chińscy tak trafnie oddawać umieją. Wszystkie te malaturki nie mające nic wspólnego ze sztuką, mogą osobliwszym swym wdziękiem zająć Europejczyka.

Stronę poważną wystawy stanowią emalie, bronzy, porcelany i meble najwykwintniejszego kształtu. Emalie chińskie bogactwem i wielkością, przechodzą wszystkie europejskie tego rodzaju wyroby; bronzy nabijane złotem i srebrem pochodzą ze skarbca mogolskiego cesarza Huan-Tsung; meble stare i wypukle obrazy nasadzane drogiemi kamieniami, cud doskonałości jubilerskiéj, także królewskie mają pochodzenie. Wszystkie te przedmioty konsul francuzki wyciągnął ze starych monarszych zamków, pobudowanych w Chinach środkowych, owym tajemniczym świecie, w którym nigdy noga Europejczyka nie postala.

Przedmiotów większych jest mało: wystawa, jak obiad chiński składa się z samnych drobnych kąsków:

czarki, pochodniczki, kubki, kominkowe stroje, flakoniki, serwisy, wazy, lichtarze, kadzielnice, pudełeczka, puszki, kwiaty, owoce, ptaki i smoki z porcelany, głowy słoniowe poprzerabiane w kadzielnice, mandaryny modlące się w stalaktytowych grotach, stanowią różnobarwny zbiór rupieci, na których obejrzenie dokładne kilku dni potrzeba.

Bronzy są najciekawsze: sztuka topienia metalu i lania z niego wazonów, sięga najdawniejszej starożytności. Historycy chińscy piszą, iż tak zwany Yu, wspólnik cesarza, żyjący na 2,200 lat przed erą chrześciańską, kazał ulać dziewięć wielkich wazonów ze spiżu: na każdym z nich wyryto mappę i opis jednej z dziewięciu części państwa. Pokazuje się z tego, że to przemysł nie wczorajszy.

Za dynastyi Ming, w peryodzie odpowiadającym czasowi upłynionemu pomiędzy 1426 a 1436 rokiem naszéj ery, za panowania Huan-Tsung'a wszczął się pożar w pałacu cesarskim i trwał dni kilka. Ogień był tak gwałtowny, że stopił wielką ilość złota, srebra i miedzi, które znaleziono w popiołach razem w bryły zlane. Z tej mieszaniny ulano wszystkie najwięcej cenione w Chinach dzieła sztuki.

Szczegół ten nasuwa przypuszczenie, że sławna miedź koryncka, zawierająca w sobie złoto i srebro, musiała także być mieszaniną przypadkową: wynikła, zapewne z pożaru, który pochłonął główne budynki miasta, podpalone przez rzymskiego konsula Mummiusza.

Starożytne bronzy chińskie tak są kształtne, iż mogłyby stanąć obok pompejańskich wykopalisk. Ale to natchnienie piękna krótko trwało. Wnet narodowy gust chiński bierze górę i już tylko same potwory tworzy.

Obrazy wypukłe są wspaniałe: przedstawiają miejskie bramy, pałace, miasta, pagody, krajobrazy i zwierzęta oddane pewnym rodzajem mozaiki układanej z drogich kamieni na tle lakowém. Złożone z jaspisu, perłowéj macicy, opalów, pereł, brylantów i lapis-lazury, widoki, prawdziwie wschodnim jaśnieją przepychem. Przedstawiono tym sposobem kwitnące drzewa z malachiatowemi liśćmi, po których skacze ptastwo z agatu i ko

« PoprzedniaDalej »