Obrazy na stronie
PDF
ePub

III.

Chiński system wychowania publicznego rozwija w narodzie wyłącznie zdolności pokojowe: jestto jeszcze jedna dobra zasada, której w Chinach nadużyto. Chinczyk, ów konserwatysta par excellence, nie umié się wcale bronić; jeżeli ma odwagę, to tylko rozpaczną odwagę samobójstwa, odwagę ujemną: odwagi dodatniéj, twórczéj, odradzającej siebie i drugich, nie posiada nawet tyle, co najsłabsza niewiasta w Europie.

Chiny miały wprawdzie królów wojowników, i w długiém pasmie swych dziejów liczą kilka wojennych okresów: były tam i zażarte wojny zewnętrzne, ale nigdy nie było, a mianowicie téż pod obecnie panującą dynastyą Mandehu, wojska, we właściwém znaczeniu tego wyrazu. Żołnierze chińscy, znani światu z parawanów i herbatniczek, słusznie są pośmiewiskiem świata: rola ich w kraju. jest rolą stracha, postawionego w konopiach dla odpedzania wróbli; uzbrojony w ogromnę flintę i ocieniony parasolikiem, chiński wojak jest najśmieszniejszą parodyą żołnierza: silny i okrutny, zdusi bezbronnego: ale honor chorągwi, ale karność wojskowa i odwaga osobista, wszystko to rzeczy zupełnie nieznane chińskiemu wojsku.

Jeżeli Chińczycy wynaleźli proch, to jeszcze nie wynaleźli sposobu używania go: z raportów generała Collineau pokazuje się, że obok wojska chińskiego, wojsko neapolitańskie jest armią bohatérską. Strategia Chińczyków polega na awansowaniu i cofaniu się z wielkim krzykiem: czynią krok w tył i krok naprzód,' jakby mówili nieprzyjacielowi: uciekaj, bo ja sam w strachu! Oburącz trzymając pałasz, wstrząsają nim, jak również chorągwiami, na których straszne pomalowano smoki; puszczają race i strzały, ale nigdy nie idą na bagnety. ,,Dwa pułki strzelców i dwa pułki zuawów z kilką szwadronami kawaleryi, wystarczyłyby do zawojowania Chin,' pisze jeden oficer francuzki z fortecy Taku; nie upatrzy w tém żadnej przesady, kto zważy, że zawojować a utrzy mać, to dwie rzeczy zupełnie różne. Zaden zastęp chiński nie ostoi się przed bagnetami. Widok ludzi idących

[ocr errors]

śmiało na nich, tak dla Chińczyków obcy, że im odbiera wszelką przytomność: żeby ich było stu na dziesięciu, drapną. Były tego liczne dowody w ostatniém spotkaniu z Francuzami nad rzeką Peï-ho.

Niepojęta ta tchórzliwość rozwinęła się głównie pod ostatnią dynastyą: poparłszy wychowaniem usposobienie wrodzone, polityka mandchuańska odniosła plony obfite, ale którymi prawdopodobnie sama się struje.

Tatarzy, widząc się nie liczni po dokonanym podboju (milion przybyszów pomiędzy trzystu milionami krajowców), od dwóch wieków pracowali wytrwale nad odjęciem podbitemu narodowi resztek wojennego ducha; uczynili z niego ogromną trzodę robotników. Chiny stały się więcej, niż kiedy, warsztatem rzemiosł pokojowych; cała energia narodowa została skierowaną do walki z materyą: nie pomyśleli o buncie, to prawda; ale téż czego się można spodziewać po takim narodzie w chwili niebezpieczeństwa?

Łatwe zwycięztwa, odniesione obecnie w Chinach, a ogłoszone w raportach jenerała Montauban, porozlepianych po murach Paryża, mówią lepiej, niż wszystkie książki dyplomatów, co trzymać o organizacyi obronnéj, którą potomkowie Kang-hi i Kien-long podpierają swój tron zachwiany.

IV.

Zastanawiając się nad oświatą moralną, którą Francuzi wspólnie z Anglikami na bagnetach wnoszą w te odległe kończyny Wschodu, żal bierze, iż walka ta nie wypłynęła z czysto-moralnej pobudki. Wiadomo, że powodem trudności, które w końcu wywołały obecną wyprawę, była kwestya opium, kwestya czysto angielska.

Wiele pisano o skutkach tego fatalnego narkotyku, ale wszystko, co napisano, niczém jest w porównaniu z rzeczywistością, o której teraz prawią naoczni świadkowie. Opium jest najokropniejszym i najwięcej demoralizującym czynnikiem ze wszystkich, jakie kiedybądź ku pomocy swojej wezwała chęć zysku, uważająca naród za kopalnią do eksploatacyi. Gin, którym spekulanci poją ludność angielską, fałszowana gorzałka, która tyle przy

czyniła się do wytępienia Indyan w Nowym Świecie, są daleko mniej szkodliwymi i mniej zabójczymi środkami. Co najfatalniejsze w tym bezecnym nalogu, to to, że raz go nabywszy, człek do ostatniej godziny życia pozostaje jego niewolnikiem.

Opium, to sep, który raz pochwyciwszy ofiarę, już jej żywej nie puszcza. Żołądek przyuczony do zabójczych wyziewów tej trucizny, skoro jej braknie, doznaje najdotkliwszych boleści. Dni palacza opium policzone: on wié o tém, a nic go powstrzymać nie może. Poznasz go z daleka po osłupiałych oczach i trupiéj chudości. Człowiek owładnięty tą namiętnością, która zabija w nim wolą, energią, myśl, zapomina o domu, o rodzinie, o wszystkiem; tylko w jednym punkcie ma czucie: nienawidzi wszystkiego, co staje pomiędzy nim a pijaństwem. Ruina majątku, duszy i ciała, jest konieczném następstwem tego opłakanego zbydlęcenia, które coraz więcej się szerzy, podbudzane przez purytańską Anglią.

Wedle ostatnich obrachowań pana Alcock, konsula angielskiego w Kantonie, Wielka Brytania wprowadza do Chin rocznie 70,000 skrzyń opium. Skrzynia opium w sierpniu 1858 r. kosztowała w Shomg-haï 480 taelów (tael na francuzką monetę znaczy 7 franków 80 centimów), tedy owe 70,000 skrzyń wyobrażają okrągłą summę 262 milionów franków. Opium zamienia się tylko za srebro lub złoto w sztabach; zatém Anglia wyciąga z Chin rocznie i puszcza w obieg za 262 miliony tego kruszcu.,,Ponieważ Chiny także tylko za gotowe pieniądze dają jedwab i herbatę Europie, dzięki opium, równowaga się utrzymuje; inaczej, powiada pan Alcock, Chiny obrałyby wkrótce Europę z brzęczącej monety."

[ocr errors]

Powyższy rachunek jest wymowny i przekonywający. Dodać należy na tém miejscu, że Francya wcale do powyższych spekulacyj nie należy, i ani grosza z bogactw swoich nie zawdzięcza demoralizacyi 300 milionów ludzi.

4.

Pan Moges rzuca światło na ducha, prawa i skład wewnętrzny Niebieskiego Cesarstwa. Doktor Ivan, pisarz

lekki, przez rozmaite, ciekawe kraje maszerując bez planu i opowiadając bez pretensyi, doprowadza czytelnika aż do chińskiego muru. Trudno znaleźć przyjemniejszego przewodnika.

Ivan, jako doktor i naturalista, należał do chińskiej missyi pana Lagrené w 1843 roku. Mlody i wesoły chwyta zawsze śmieszną stronę rzeczy i z francuzkim dowcipem ją przedstawia.

Droga do Chin przez morze Czerwone nie była jeszcze otwarta: autor odbył ją przez Atlantyk. Okręt zatrzymał się najprzód w Teneriffie, najokazalszéj z wysp Kanaryjskich, następnie w Rio-Janeiro, przy brezylijskich wybrzeżach, owéj ziemi obiecanéj naturalistów, na któréj natura rozpościéra jeszcze swoje pierwotne splendory. Ziemię tę, gdzie Garibaldi odbył twardą szkołę swego rzemiosła i cudnie ją w swych pamiętnikach opisał, Ivan także z zapałem maluje, co dowodzi, że w istocie rajem być musi, jeżeli zarówno piękną oczom entuzyasty, jak oczom doktora medycyny się wydała.

W tym uroczym zakącie globu, Ivan spotyka rozmaitych oryginałów: pomiędzy innymi, niejakiego pana Brown, Anglika, poświęcającego życie zaludnieniu kolonij europejskich. Poznawszy go bliżej albioński Abraham, przedstawił doktorowi żony swoje, same negrzyce, i liczną trzodę dzieci na pół-białych. ,,Widzisz, że pojmuję obowiązki patryarchy, rzekł Brown do Ivana, skoro odbyli przegląd dzieci; za kilka dni zostawiam naturze staranie około mojego dzieła, sam zaś jadę zaludniać Sydney. Gdyby wszyscy zdolni ludzie poszli za mym przykladem, obyłoby się bez emigracyi, a kolonie byłyby ludne jak matka ojczyzna."

Coby powiedział Maltus na taki systemat ekonomii politycznéj?

Dalej spotyka Ivan jakiegoś właściciela plantacyi, filantropa, który wciąż czyta Russa i Voltaira, a ćwiczy negrow, utrzymując, iż nie trzeba, żeby filozofia wychodziła na szkodę plantacyom.

Jest także w książce doktora ciekawe studyum fizyologii moralnej i fizycznej kreolek i negrzyc, ale go

pomijamy, jako przedmiot drażliwy, którego nie na každém miejscu dotknąć można.

Długa podróż przez morze Indyjskie obfituje w zajmujące szczegóły naukowe. Okręt przepływa około Ceylanu, ziemi słoniów i drogich kamieni; okrąża klin Javy, wyspy legend arabskich; zostawia na prawo PuloPinang, pachnąco-cienistą oazę, i przybija do półwyspu Malacca, bramy najdalszego kranca Wschodu.

Ma to być raj ziemski: niebo tam błyszczy nieporównanym blaskiem, słońce oślepia swą skrawą bielą, przyroda z nieznaną reszcie świata siłą tworzy; kwiaty i ptaki ubrane przepysznie, pałają wszystkiemi kolorami tęczy. Zdaje się, że szmaragdy, topazy i rubiny, w proch starte, napełniają swą kurzawą powietrze i osiadają na szatach bujającej przyrody, która tam, jak kochanka, pieści swoje twory. Samo królestwo ptasie wymagałoby kilka tomów opisu, a raczej obrazków: ale i te oddać trudno, bo gdzież znaleźć farby do malowania tych złotopiórych kolibrów, tych papużek maleńkich, latających jak skrzydlate szafiry ze złotą gwiazdką na czole, wydającą się jak tajemnicze znamię, którém bogi tych stref eterycznych naznaczyły swych ulubieńców.

,,Patrząc na to ptastwo, powiada Ivan, człek mimowolnie podziela naiwną wiarę krajowców, którzy utrzymują, że dusza zmarłych dziatek przywdziewa ptasią formę, żeby jeszcze chwilę z rodzicami na tym świecie pozostać."

Znać w całej książce, że autor kocha naturę, nie tak, jak ją miłują naturaliści zimni, owi bezduszni zbieracze, którym przyroda zasuszona w książce lub słojku wystarcza; ale ją kocha w ramach od Boga danych, gdzie można ją rzeczywiście poznać i schwytać na gorącym uczynku.

Między szkicami życia zwierzęcego znajdujemy w zapiskach Ivana ciekawą relacyą o małpach. Spryt malp powszechnie znany, ale nie każdemu wiadomo, że małpy w lasach rodzinnych żyją pod rządem monarchicznym, który święcie szanują.

Autor opowiada, że pewnego razu, będąc na półwyspie Malacca, wyszedłszy na przechadzkę, usiadł pod

« PoprzedniaDalej »