Obrazy na stronie
PDF
ePub

można, jeśli trzymać się będziemy zasady, że krasomóstwo (jak sama nasza nazwa wskazuje), to wysłowienie, a poezya to obraz.

Autor ma za sobą argument, że od dawnego czasu powieść (ze wszystkiemi swemi odmianami), ta drzewie epopeja, zeszła na grunt mięszany, podobnie jak dawniejszy dramat, używający coraz częściej tytułu sztuki (teatralnej). Prawda; więc też zanotujmy sobie w teoryi literatury to nowe zjawisko, ale z uwagą, że bynajmniej ono nie ubliża czystości rodzaju, ani go nie ruguje. Wszak „Beniowski". to także powieść, która miała przed sobą Grażynę, Konrada Walenroda i Pana Tadeusza. Chmielowski odparłby nasz zarzut argumentem formy wierszowej, jako obowiązkowego znamienia intencyi poetycznej. Ale znamienia tego nie posiada ani Poganka, ani Adeodat, a któż poważy się takie powieści odnieść do gatunku prozy? To niechże do niej zaliczy Nieboską Komedję i Irydyona, jako dramaty, a wtedy to dopiero się uam rozjaśnią pojęcia o wartości tworów poetycznych i ich stanowisku w rzędzie zjawisk literackich.

I na to się zanosi, skoro już takiej miary pisarz jak Chmielowski, podpisuje abdykacyę poezyi, i ażeby wyjść z trudności klasyfikacyjnej, przy odgraniczeniu jej od prozy przyjmuje podział nazwany przez niego historyczny m. Znaczy to, że wszystko co przy. biera formę zewnętrzną poezyi, a więc rytm i rym, zalicza on, rozumie się, tylko formalnie, do działu poezyi; wszelkie zaś utwory pisane mową niewiązaną, jakoto powieści, choćby posiadały niepospolitą poetyczność", odnosi do działu prozy. O dramatach poetycznych a pisanych prozą, na tem miejscu nie wspomina, ale w konsekwencyi i one też do działu prozy zaliczonymi byćby powinny, a wtedy i twórczość autorów dramatycznych, piszących już to wierszem, już prozą (Józef Korzeniowski, Kazimierz Zalewski, Kazimierz Gliński) musiałaby być rozpłataną na dwie połowy: poezyi i prozy.

[ocr errors]

Tak tę trudność rozgraniczania dwóch działów rozwiązuje autor. Nie duchowość ma stanowić o klasyfikacyi, ale cechia zewnętrzna, niejako szyld.

Nie przeczę, że trudność istnieje. Odkąd z naigrawaniem podeptano poetykę Arystotelesa, swoboda w używaniu form literackich, wzrastając coraz bardziej, przeszła nareszcie wszelkie granice. Ktoby chciał puścić w niepamięć co było i jak było, i przystąpił do klasyfikacyi zjawisk literackich najświeższej doby, zastałby to, co zwykle nazywamy poezyą, po największej części zredukowauem do drobnych utworów, dla których niema nawet nazwy gienetycznej, i oneż same tytułują się dowolnie, według osobistego upodobania autorów: Strofy, Pyłki, Kwiaty i kolce, Dumania lub coś podobnego; nomenklatura dawniejsza prawie zupełnie znikła; a choćbyśmy i chcieli

w przybliżeniu ocechować je według tejże nomenklatury, nie znajdujemy w nich jakiejś cechy wystarczającej. Są to swobodne rzuty duchowe, zawierające nieco liryzmu, nieco opisowości, odbicia nastrojów lub wrażeń egotycznych, nie zamknięte w żadną formę znaną, ustaloną, tak, iż gdy mamy mówić o nich, nazywamy je poprostu wierszami, utworami, ogólnikowo.

Poezya zatem dzisiejsza, w ścisłem znaczeniu, zerwawszy z formularzem i klasycznym i renesansowym i romantycznym, czeka na swego klasyfikatora, ale tymczasem kwitnie powieść i dramat, tylko także w odmienny sposób.

Powieść dawniejsza, jako epos, unosiła się, a przynajmniej usiłowała unosić się nad ziemią, pomijając jej sprawy powszednie; aktorami też jej bywali bogowie, półbogi bohaterzy, jednostki wyższe, idealne: bohaterskość stanowiła jej atmosferę. Dzisiejsza stąpa po ziemi, aktorów szuka wśród ludzi zwyczajnych, większych lub mniejszych i bardzo malutkich, odbija życie realne z jego uśmiechami i łzami, im wierniej tem lepiej. Czyż jednak przez obniżenie poziomu, ta zdrobniała córa epopei tak już wyblakła i sprozaiczniała, że należy ją w klasyfikacyi wyrzucić z granic poezyi? Zgodziłbym się na to, gdybym miał prawo sądzić według tych utworów tuzinkowych, tego motłochu powieściowego, który przepycha się wciągany ręką spekulantów wydawniczych, obliczających na gust niewybrednej a łasej na nizkie wrażenia publiczności; zgodziłbym się, gdybym miał przed oczyma powieść naturalistyczną. Ale gdy mi na myśl przychodzi: Pogauka, Ulana, Krzyż na stepie, Czerwona czapka, Murdeljon, Quo vadis, Szkice węglem, i tyle innych o podobnym nastroju, zaliczenie ich do działu prozą, choćby ze względów formalnych, wydaje mi się czemś krzyczącem.

Tu nie cecha zewnętrzna, ale psychologja rozstrzygać powinna. Należałoby przede wszystkiem postawić sobie pytanie: czy powieściopisarz, w poważnem znaczeniu wyrazu, jest albo nie jest urodzonym poetą; czyli, czy kategorye, któremi myśli dzieło swe wykonywając, są poetycznemi albo nie? oraz, czy prozaiczne żywioły umysłu wystarczają do stworzenia powieści?

Niczyjego umysłu nie można rozebrać w tygielku, jak jakieś ciało chemiczne, ale rozebrać można dzieło jego umysłu, i według otrzymanych pierwiastków, przyjść do wniosków indukcyjnych o umyśle samym. Biorę więc utwór jakiego typowego powieściopisarza, np. Dickensa, i szukam. Znajduję nasamprzód inwencyę (treść, fabułę), szereg wypadków, sytuacyj, przez samego autora wymyślonych i skojarzonych przedziwnie dla wytworzenia jakiejś całości wyobrażającej pewną stronę życia ludzkiego. Uważam także, iż autor myśli przy

wiązanych do pewnych szczegółów nie wypowiada ex cathedra, jak jaki filozof lub krasomówca, ale że te myśli, nawet niewypowiedziane słowem, wyskakują jakby jakieś ucieleśnienie, z pod życiowego rynsztunku faktów. To nasuwa mi już pojęcie specyalnego artyzmu, zjawiska, na które umysł czysto dramatyczny zdobyćby się nie mógł. Następnie, całość utworu przedstawia mi się też niby jakiś gmach, budynek, z grubego materyału wzniesiony, nie jako stos bezkształtny, ale posiadający proporcyę, symetryę polegającą na kombinacyi linij poziomych i pionowych, gdzie wprawdzie zachowywanym jest wzgląd i na użyteczność, ale poza tym względem posiadający wszystkie cechy estetyczne.

Niedosyć na tem. Zdarzenia odbywają się w określonym miejscu i określonym czasie, wśród określonych grup społecznych. Cóż zatem może mi dać wyobrażenie tych określeń? Autor nie występuje w charakterze korespondenta, opisującego kogo i co gdzie widział lub słyszał, ale mimochodem w opowiadaniu swem rzuca rysy lokalne, zwyczajowe, obyczajowe, wynikające z samego zestawienia faktów składających się na jego opowiadanie: sam nie wie o tem, że pod jego piórem, na tym marnym kawałku papieru, mienią się barwy, odwzorowujące rzeczywistość życiową, zupełnie jak na płótnie malarza. A teraz rzecz najważniejsza. Powieści opisarz ma do czynienia z ludźmi: to najwyższe zadanie wszelkiej nauki i sztuki. Powołuję się na wszystkich, którzy choć powierzchownie przeczytali powieści Dickensa, (np. „Dawid Cooperfield") czy ludzie tego autora nie są figurami posągowemi? Jakiejże to trzeba potęgi twórczej, ażeby z niczego, tylko z obserwacyi własnej, jak rzeźbiarz, wykuwać od stóp do głowy postacie i jak Pigmaljon, własnem ożywiać je tchnieniem, ażeby żyły wiecznie, jak żyją postacie angielskiego mistrza, ludzie zwyczajni, czasem zgoła prości, ale pełni prawdy ludzkiej, z wieku na wiek się powtarzającej. Czy to obserwacya, w umyśle autora uogólniająca tysiące widzianych szczegółów, czy intuicya, wszystko mi to jedno: widzę tylko, że to jest twórczość, że te postacie, to kreacye. I dlatego utrzymuję, że człowiek, którego umysł posiada przymioty architekta, malarza i rzeźbiarza, który z niczego tworzy rzeczy żyjące, poetą jest, a twory jego należą do poezyi. Mogą być tacy twórcy więksi i mniejsi, tak jak są drzewa wydające owoce mniej lub więcej wyborowe: to rzecz gruntu, ale nigdy gruszki nie urodzi wierzba, i nigdy najwytworniejszy prozaista nie utworzy dobrej powieści.

Z tego powodu nigdybym, będąc nauczycielem, nie wytrącał powieści, a tem samem i bardziej jeszcze, dramatu, z działu poezyi, bez względu czy są pisane wierszem, czy prozą; ale co prawda, w dzisiejszem rozluźnieniu form, mógłbym w tym dziale wprowadzić osobny

poddział, dla powieści zwłaszcza, która, nierównie obszerniejszy zakres życiowy przybierając, wciela w siebie dużo pierwiastków potocznych, prozaicznych, boć przecie życie nie jest samym poematem; ale drobne te pierwiastki nikną w potoku kompozycyi ogólnej. Krytyka jest od tego, ażeby zawyrokować, o ile wartość odpowiada pojęciu gatunku, ale w każdym razie przedmiotu pod właściwym gatunkiem szukać należy.

Chmielowski za wskazówkę podziału bierze formę zewnętrzną: mowę wiązaną lub niewiązaną (wiersz rymowy, rytmiczny lub biały), oraz prozę, bez względu czy forma wewnętrzna iście poetyczną jest lub prozaiczną. Co do pierwszego, i ja się z nim zgadzam: bo jakkolwiek utwór pisany wierszem może nie spełnić warunków poezyi, np. Wojna Chocimska Krasickiego, ale autor jej usiłuje nadać utworowi wszystkie znamiona dzieła poetycznego (epopei), oraz objawia intencyę poetyczną, staje do konkursu w szrankach poezyi. Rzeczą krytyki jest wydać sąd, o ile utwór z punktu poetycznego uiścił się z zapowiedzi. Lecz gdy dzieło, pisane choćby prozą, od pierwszych słów, jak np. w świeżo wyszłem „Aryman mści się", świadczy, że się tam zanosi na obraz poetyczny a duch poezyi powiewa do samego końca, czyli gdy dzieło, oprócz formy zewnętrznej, ma wszystkie duchowe znamiona poezyi — niepodobna, bez ujmy prawdzie, podciągać go pod prozę.

Ta ma aż nadto wielki zasób swoich przynależności: do niej należą przecie wszystkie gałęzie nauk, umiejętności, traktatów, opracowań mniej lub więcej pozytywnych, form do których może się nawet przyzwoicie wcisnąć jakiś pierwiastek poetyczny, ale juściz fizyonomii im nie nada. I czyż z takiemi pracami godzi się mieszać utwory powieściowe lub dramatyczne, których duszą jest żywioł fantastyczny?

Utwory zaś krasomówcze, jako zjawiska swoistego talentu, różniące się od poezyi brakiem fantazyi twórczej, od prozy obrazowością przemawiającą do serc więcej niż do rozumów, stanowić powinny dział osobný, a to na mocy tych cech odrębnych, jakich ani w pierwszym, ani w drugim dziale nie odnajdujemy. Dobry podział odrazu otwiera oczy na całość. Nie zapominajmy, że nim Sokrates zapoczątkował, a Platon i Arystoteles zużytkowali podział we wszelkiem badaniu na rodzaje i gatunki", nauka przedstawiała bezładną kupę, w której astronomia kłóciła się z fizyką i matematyką; a jakżeż szybko podnosiły się te umiejętności wyzwolone przez Arystotelesa. Podobną kupę w nauce literatury przedstawiałaby Proza, jako dział, gdyby pod jej chorągwią ustawiono dzieła czysto pozytywne, poe

tyczne i krasomówcze, z tak różnych krynic ducha ludzkiego i tak odmiennymi ponikami wypływające.

Mimo różnic w zapatrywaniu się na niektóre szczegóły, uważam jednak pracę Chmielowskiego za dzieło ze wszystkich dotąd w przedmiocie Stylistyki najgruntowniej obmyślane, najstaranniej opracowane i najwszechstronniejsze. Autor zajrzał w każdy zakątek przedmiotu, porał się z rozjaśnieniem kwestyj najsubtelniejszych, rozrzucił sporo przestróg będących dziś właśnie na dobie, uwagi jego negatywne są bardzo cenne, połączenie zaś metody dogmatycznej z poglądową przez podanie licznych przykładów komentowanych, uważamy za środek wielce pożyteczny pod względem pedagogicznym.

KAZIMIERZ KASZEWSKI.

« PoprzedniaDalej »