Obrazy na stronie
PDF
ePub

deszcz wypadnie. Widoki, powiécie, pospolite, wszędzie takie zobaczyć można. Tak jest: ale nie wszędzie zobaczyć można na błoniu i pod stopami gór drobniutkie, niziutkie szałasy; nie wszędzie stada koni, bydła i owiec białych z czarnemi głowami, za któremi ugania się Buryat z warkoczem; nie wszędzie zobaczycie „obony" na górach i mogiły, które może kryją kości tych, co spalili Lublin, mordowali w Sandomierzu, zniszczyli Kraków, a cofnęli się z pod Lignicy; nie wszędzie usłyszycie śpiew, który w pierwszej chwili weźmiecie za krzyk wzywający potomków Czingishana do boju lub grabieży: nie wszędzie wreszcie zobaczycie okolicę, która was uderzy jednostajnością, podobną do tej myśli, jaka do nas przemawia z niewolniczej historyi Azyi.

Deszcz zaczął kropić i zmusił mnie do schowania się w budkę rogożową na moim wózku umieszczoną, gdzie wkrótce ukołysany powolnym ruchem wozu, zasnąłem i nie widziałem już okolicy, nad którą spuściły się czarne chmury. Nocowaliśmy pomimo deszczu gdzieś w polu, bo konie zmęczone podróżą po ślizkiéj drodze, dalej stąpać nie mogły i potrzebowały wypoczynku. Nazajutrz znowu deszcz padał, a ja dopiéro obudziłem się i wychyliłem z budy, gdyśmy przyjechali do przewozu nad rzekę Kurbę. Nad rzeką zastaliśmy stado owiec, które Buryat i Buryatka okryci „sobbami (1) granatowego koloru z czerwonemi pelerynami wpędzali na prom. Nie mogąc pomieścić się z owcami, długo czekaliśmy na przeprawę na tamten brzeg rzeki, zabudowany chatami wioski nazywającej się Kurbińsk, w której w ostatnich czasach osiedlili kilkanaście rodzin starowierskich z okolic Piotrowska.

Rzeczka Kurba wązka i bystra: początek bierze w pasmie idącém ku Bajkałowi od łańcucha gór znanego pod nazwiskiem Graźnego i płynąc z północy na południe po dolinie obfitującej w łąki, niedaleko od Kurbińska wpada z prawego brzegu do Udy (2).

(1) Sobba, płaszcz z peleryną, który noszą bogaci Buryaci plemienia horyńskiego.

(2) O trzydzieści wiorst na północ od Kurbińska przy wsi Hassurt są mineralne wody, słynne pomiędzy Buryatami.

W Kurbińsku nie zatrzymaliśmy się; Buryaci nie lubią wsi ani miast, ujechali więc ze trzy wiorsty za wieś i stanęli na łące dla popasu koni. Chcieli dla siebie ugotować harbaty, lecz deszcz zalał ognisko; deszcz trzymał mnie téż ciągle w budzie, a nie miałem czém rozerwać nudów. Spać nie mógłem, a myśl harmonizując ze słotą, zwinęła się w sobie i odmówiła mi posługi. Byłem w jakimś osłupieniu duchowném, ani we śnie, ani na jawie: stan to jest nieznośny, a doświadczał go każdy więzień lub człowiek zmęczony życiem. W takim kłopocie przypomniałem sobie, że w tłómoczku mam Maryą Malczeskiego: zacząłem czytać i orzeźwiem ducha. Czytałem wiele razy prześliczną Maryą, a nigdy na mnie takiego wrażenia nie zrobiła, nigdy tak się mi nie podobała, jak w tej budzie na popasie. Poeta przeniosł mnie do rodzinnego kraju pomiędzy naród ukochany i ożywił pustynią mego umysłu. Smutne jest tło Maryi, ale ten smutek był dla mnie weselem. Smutnego nie rozerwie obraz wesoły, barwy jaskrawe; dla sinutnego sieje kwiaty woni i życia tylko smutny geniusz boleści.

Gdy poruszona myśl zaczęła żywiéj krążyć i snuć to pasmo, które nawet nad grobem zupełnie nie wysnuje się, tymczasem chmury przecierały się, słota przechodziła i zajaśniało słońce. Ajuszka ucieszony pokazaniem się słońca na zapłakanyin jeszcze stropie niebieskim, zaczął wyśpiewywać buryackie pieśni. Nie rozumiałem ich, lecz wsłuchiwałem się w melodyą, która jest obrazem uczucia. Ton buryackiej pieśni podobny jest do tatarskich dźwięków, nie mógłem ich nigdy spamiętać. W śpiewie ich niema wdzięku, niema żadnej miękkości, ani brzmień lagodnych: tony długie, tęskne, są podobne do przeciągłego wołania, zniżają się, podnoszą, smutnie ciągną jak wicher w lesie, hałaśliwie wrzeszczą jak namiętność dzikiego, a zawsze kręcą się wokoło jednego tonu, który zdaje się stanowić całe bogactwo ich melodyi narodowej. Nie mógłem zatrzymać w uchu téj melodyi i nie mógłem jej zrozumieć. Widocznie pieśni ich są tęskne, smutne, przeciągłe, lecz któż wie, czy to, co mnie wydaje się mutkiem, nie jest ich wesołością, a ton, który mi brzmi

Tom I. Luty 1861.

40

jak westchnienie, czy nie jest wybuchem radości? Wszystko jest tu inaczej jak u nas: ludzie mają inne potrzeby, myśli, uczucia i mowa więc głosu inaczej je wyraża. Słuchając śpiewu wielu Azyatów, nieraz tony ich obudzały we mnie wesołość, gdy inni słuchacze pojmujący melodyą smutnieli, i przeciwnie, gdy się zdawało mi, że śpiewak utyskuje, ubolewa, oni pękali od śmiechu.

Ubóstwo melodyi wskazuje na ubóstwo serca, na szczupły zakres uczuć. Narody śpiewne są narodami uczuć szlachetnych. Wiadomo, że wszystkie północne ludy zacząwszy od Finnów, Samojedy, Tunguzi, Jakuty, Buryaci, a wreszcie Mongołowie mało śpiewają i serca téż mają grube, nieczułe na głos boleści brata, dziecka i matki. Ubogie są tony ich pieśni, bo nie znają szlachetnéj miłości kobiety, obcą im jest wznioślejsza miłość rodaków, pomiędzy którymi z nałogu jedynie żyć mogą i umieją, a wreszcie wielka miłość Boga, pomiędzy niemi jest tylko strachem i trwogą.

Niektóre z ludów syberyjskich nie mają wcale pieśni; te stoją najniżej w wyrobieniu umysłowém. Na widok jakiego przedmiotu powtarzają jego nazwisko, dodając jakiś przymiotnik. Zobaczywszy np. rzekę, woła w śpiewie:,,O rzeko! rzeko! rzeko rybna! O rzeko piękna! rzeko dobra"! Zobaczy górę, wnet w ustach jego powstaje śpiew:,,O góro wielka! O góro matko! góro zielona! góro leśna! góro karmicielko! i tak ciągle powtarza tęsknym głosem jedno i to samo, dopóki mu przedmiot z oczu nie zginie. Zobaczy ptaka i otóż w ustach jego powstaje improwizacya o ptaku bez myśli i ładu. Zobaczy kamień, las, obłok, wilka, rena, o wszystkiem śpiewa, ale drugi raz śpiewu tego powtórzyć nie potrafi. W śpiewie ich niema ciągłej myśli, niema formy, a i uczucia wreszcie nie wiele. Pieśni stałych, którychby uczył się jeden od drugiego, nie posiadają. Pieśń ich, jeżeli to pieśnią nazwać można, jest zbiorem wykrzykników improwizowanych, wyrażających przymiot, istotę, a czasem samo tylko nazwisko jakiego przedmiotu; od takiej pieśni zacząć się musiała pieśń wszystkich narodów. Są to dźwięki człowieka dziecka, który wstał z raju niewiadomości, a oglądając się po bożym świecie, zdziwiony jego pię

knością, wyrzuca z piersi dźwięki, które czasem tylko myśl jakąś zawierają, a najczęściej są bezmyślne.

Inne bardziej wyrobione syberyjskie ludy, posiadają pojedyncze strofki, całe pieśni, a nawet dumy. Chociaż liczba tych pieśni jest mała, ale zawsze pieśń ujęta w formę, ciągnąca jedną myśl, istnieje pomiędzy niemi jako pierwszy znak zaczynającej życie umysłowości. Do téj drugiej kategoryi należą i Buryaci. Najchętniej śpiewają przy wódce, można jednak pastucha w polu a podróżnego w drodze słyszeć śpiewającego. Zdaje się, że w dawniejszych czasach, Buryaci byli więcej niż dzisiaj śpiéwnym ludem, bo mieli nawet swoich minstrelów, których nazywali Duszihorszy. Ci wędrując z ulusu do ulusu, śpiéwali pieśni przygrywając na lutni. Niektóre z tych pieśni dotąd ocalały; duszihorszów już nie ma.

Najśpiéwniejszymi w obecnych czasach ludźmi w Syberyi, są przybylcy z Europy. Tubylcy pieśni swojéj, w wyższém jéj znaczeniu, nigdy już miéć nie będą, obcy wpływ bowiem wynaturza ich w chwili, kiedy jeszcze prócz języka, zabobonu, duch ich nic więcej nie wyrobił. Zaczną później więcej śpiewać, ale wówczas będą już ludźmi z wyrazem i wiarą obcą, a z rysami i krwią tylko tunguzką lub buryacką.

Kilka pieśni niżéj umieszczonych, dadzą chociaż słabe wyobrażenie o pieśniach buryacko-mongolskich. Zebrałem je i przetłumaczyłem na granicy Mongolii; muszę jednak ostrzedz, iż tłumaczenie moje nie oddaje właściwości form tych pieśni, zapoznaje nas tylko z ich treścią. Ostatnia pieśń mongolskiego poety, który nazwisko swoje umieścił przy końcu piosenki, jest dosłownie tłumaczona przez jednego z moich znajomych.

OCZEKIWANIE KOCHANKA.

Na górze, lasem okrytéj, pada śnieg i zimny wiatr wieje. Gdy śnieg roztaje, przyjdzie szanowny mój przyjaciel i wódką, którą dla niego zrobiłam, wesoło się upije!

Na bezleśnéj górze pada śnieg, przyjdzie mój kochany i pogrzeje się przy moim ogniu, który dla niego rozniecę!

Na wysokiej górze śnieg pada, zadmą ciepłe wiatry, śniegi spłyną, a gdy trawa wyrośnie, przyjdzie mój kochany i pogada

ze mną.

Biały koń u słupa trzy razy przewrócił się; kochanek mój przyjdzie i trzy razy piérś mą uściśnie!

Biały koń u słupa, trzy razy przewrócił się; kochanek mój przyjdzie i trzy razy zakręci się mi w głowie!

Kasztanowate źrebię trzy razy zerwało się z wody, przyjdzie mój kochanek i trzy razy zakręci się mi w głowie, trzy razy piérś mą uściśnie, trzy razy piérś mą uściśnie!

TĘSKNOTA DO KOCHANKI.

Za rzeką droga wydeptana: puszczam po niéj siwego konia, niechaj nie myśli moja kochana, iż zapomniałem o niéj!

Na śnieżnéj górze wydeptana droga; puszczam po niéj białego konia, niechaj wić, że ja tu tęsknię!

Po górzystéj drodze puszczam mego deresza; nie myślałem, że się z nią rozstanę!

Za górami i wodami siedzę, patrzę, ale nic ujrzéć nie mogę. Rozkaz hański mnie zatrzymuje, a czarny łeb kulawego (t. j. naczelnika), przeszkadza mi wymknąć się!

TĘSKNOTA.

Sine żelazo rozegrzéwa się w ogniu miechem pobudzanym,

Siostra oddana w cudze ręce smuci się!

Czarne żelazo w czerwonym ogniu rozegrzéwa się,

Siostra moja w obcej stronie utyskuje!

Na górę wejdziesz i ciekawie spojrzysz na wybielone kości;
Na wysoką górę wejdziesz; każda tam biała kość ciekawa!

Bywałem pomiędzy różnémi ludami i nie znalazłem tam przyjaciół i kochanek.

Zrębię chodzi przy matce i skacze,

Ja teraz sam pląsam!

W tabunie chodzi kasztanowaty koń i harcuje,

Ja bez ojca chodzę i sam harcuję!

BIESIADA.

Rzeczywiście wyborny to i leczący armian (1),
Wino dane nam przez bogdoja! (2).

(1) Armian oznacza napój i źródło leczące.
(2) Bogdoj, t. j. święty v. monarcha.

« PoprzedniaDalej »