Obrazy na stronie
PDF
ePub
[ocr errors]
[ocr errors]

ten pan... co przed chwilą... napisze o mnie artykuł w jakiej galicyjskiej gazecie i nazwie mnie zdrajcą... śmiał się. ale nie dbam o to... Widzi pan tę ruderę...—pokazywał laską jakieś rusztowania to było nie wiedzieć co, jakieś muzeum, czy inna jakaś kosztowna zabawka dziada mojej żony. Przerabiam to na fabrykę zapałek... Taki gmach bez użytku i bez przeznaczenia, to grzech.... Trochę dobuduję, trochę coś tego... i pójdzie... A osinę do niedawna przeznaczaliśmy na opał... Dziś to na wagę złota. Niech pan pamięta... Pan ma osinę w Naborowie? - zapytał obojętnie, od niechcenia patrząc w bok.

Nie wiem... jeszcze się nie rozejrzałem...

Ale niech mi pan sprzeda to, co jest... trochę widziałem... gatunek nietęgi... chociaż może część się przyda... Ja jestem dobrym kupcem, bo kupuję na zapałki. Dam panu po rublu i pięć złotych za pień, dobrze? Skończone.

I przenikliwie świdrował Pawła pełnym serdeczności wejrzeniem.

Ale Pawła, pozbawionego zupełnie żyłki geszefciarskiej i przemysłowej, nudziło to wszystko, i podczas tych wycieczek szukał zgoła czego innego. Przyglądał się wsiom, chatom, włościanom, szynkom, zbudowanym przez samego właściciela Kamieńczyc, dla latwiejszego zbytu okowity, dzieciom robotników, wałęsających się krzykliwemi czeredami po podwórzach fabrycznych, pytał o płacę zarobkową, o szpitale, o mieszkania robotnicze. Pytał pierwej naiwnie i niewinnie, potem z wyraźnym zamiarem... Miał odwagę przekonań i upartą stanowczość poglądów.

Hilary Kamieniecki zbywał go ogólnikiem, albo żartami, uśmiechem, jakiemś szybkiem spojrzeniem, wreszcie któregoś dnia, zniecierpliwiony, powiedział mu otwarcie:

[ocr errors]

Pan jesteś chodzącym teoretykiem, a to gatunek ludzi bardzo niebezpieczny, bo nic nie kosztuje tak drogo, jak teorya. Rozumiem pana. Z książek wymarzył pan sobie plan i chciałbyś widzieć go w życiu, ale życie, to nie gazeta, gdzie można smarować, co się komu żywnie podoba. Życie to nie gazeta. Pan chciałby tego i owego... To bardzo szlachetne... Pau ma Naborów... i zobaczymy... - zaśmiał się swoim zduszonym śmiechem. Ładniebym się ja miał, panie dowodził jeszcze gdybym tu, obok fabryk, zaczął budować pańskie ,ideały". Nie byłoby fabryk, aui ideałów, byłyby tylko torby, pełne ideałów... zaśmiał się znowu. Ludzie mają zarobek, kilku setkom ludzi daję pracę... i to wystarcza... A tamto!.. Niech pan wydaje gazetę... ściskał Pawłowi kolano. Tam będą i szpitale, i szkółki, i ubezpieczenia... Opolscy mogą sobie na to pozwolić, bo nie mają dzieci... Zresztą, tworzenie raju na ziemi jest niemożliwem i grzesz

[ocr errors]
[ocr errors]

nem przedsięwzięciem. Pan Bóg wygnał ludzi z raju za przewinienia i skazał ich na pracę w pocie czoła... — jeszcze mocniej ścisnął Pawłowi kolano.

Wywiązała się dysputa ostra i gorąca, jałowa, jak wszystkie spory przekonaniowe, odwieczna dysputa, a szczególna w tym wypadku, gdyż obaj przeciwnicy należeli do tego samego obozu mieszkańców suchego lądu trzeźwej rzeczywistości, obaj z oburzeniem wypierali się marzycielstwa i lekkomyślności serca. Paweł nie rachowal się z wyrazami, nie szczędził swego gospodarza i z właściwym sobie uporem wciąż monotonnie powtarzał to samo:

Jesteśmy przodownikami społeczeństwa, więc spoczywają na nas obowiązki i odpowiedzialności.

Pan Hilary uniósł się jak przed tamtym eleganckim panem w meloniku, podskakiwał na sprężynowem siedzeniu fajetonu, syczał zjadliwe szyderstwa, krzyczał, a skutek starcia był ten jedynie, iż zaprzestali wspólnych przejażdżek.

Paweł nie wyszedł na tem tak bardzo źle znowu. Włóczył się po alejach olbrzymiego parku samotnie (w Kamieńczycach każdy do śniadania miał swobodę ruchów), wygrzewał się na słońcu, jeśli dzień był wietrzny i chłodny, szukał cienia pod wysokiemi drzewami, gdy było gorąco, myślał o tem, że marnuje czas, myślał, grążąc się w jakiejś marzącej senliwości, o pannie Adze. Przypominał sobie jakieś jej spojrzenie, czy ruch, i wyczekiwał, żali nie ukaże się gdzie na ścieżce jasna jej suknia.

Czasami szła, wolno i płynnie, pod białą parasolką i w białej „pasterce", wysoka i piękna, z tym nadzwyczajnym wyrazem na twarzy, który nie był ani zadumą, ani marzeniem, ani żadnem ludzkiem uczuciem, ale jakimś rozkosznym, pełnym szczęśliwości roślinnej spokojem piękna, które wystarcza samo sobie, któremu wystarcza, że jest pięknem... Tak spoglądają ku ludziom kwiaty... Patrzyła zawsze prosto przed siebie, kędyś w przestrzeń, jedną ręką w długiej rękawiczce unosząc suknię, drugą starannie zasłaniając siebie parasolką od słońca, ubrana i uczesana strojnie, a zarazem tak, iż mogło się zdawać, że nie ubiera się i nie czesze się nigdy, że taką już urodziła się na świat, dziś, przed godziną (Paweł nie mógł jej wyobrazić sobie niemowlęciem, kapryśnem dzieckiem, niezgrabnym podlotkiem), w tej właśnie sukni, z takiem ułożeniem włosów. (Przebierała się kilka razy na dzień i zawsze każda suknia tak na niej leżała, każda lepiej, od poprzedniej, każda bardziej „przyrodzona“).

Witala go uśmiechem i zwykle zdziwionym wykrzyknikiem po francusku:

[ocr errors][merged small]

Przechadzali się trochę, potem wybierali ławkę, na którą nie padało słońce, i milczeli. Paweł nie lubił jej głosu, i dlatego milczał. Zresztą, nie umiał z nią mówić, a nawet jakby bał się z nią mówić... Zdarzały się zgrzyty w jej słowach.

Raz naprzykład powiedziała mu, że żałuje czasów pańszczy

źnianych.

[ocr errors]
[blocks in formation]

Bo służba była karniejsza i było jej więcej.

Innym razem, gdy napomknął coś o obowiązkach spędzania życia w kraju, zaznaczyła leniwie, że to zależy od kraju, że Włosi, albo Francuzi, mogą nie wyjeżdżać z ojczyzny, ale inne narody nie.

Jeszcze innym razem, podczas jakiegoś spaceru, przyznała mu się, gdy przejeżdżali przez wieś, iż za żadne skarby nie szłaby tędy sama jedna, że widok chłopa budzi w niej odrazę i obawę, że to są dzicy, straszni ludzie...

[ocr errors]
[ocr errors]

Oni są zawsze w kożuchu mówiła kuzyn wie, w tym czerwonym, śmierdzącym kożuchu... Pamiętam z dzieciństwa kościół, pełny takich chłopów i takich kożuchów w zimowe niedziele... Nie mogłam znieść tego zapachu...

A skoro Paweł zaczynał coś opowiadać, coś ze swoich myśli i ze swoich uczuć, twarz jej stawała się senną, przyćmiewały się oczy, i poziewała, ostrożnie i powoli podnosząc białą rękę dla zasłonięcia ust... Paweł, po każdym takim „zgrzycie“, długo pasował się z rozterką wewnętrzną, długo w gorzkim niepokoju rozważał, rozstrząsał i rozbierał „zgrzytające zdania, napróżno szukał „ukrytego“ ieh znaczenia, napróżno podsuwał zawiłe komentarze... Pozostawał w nim żal... Ale ten przemijał... Oto mówiła do niego swoim uśmiechem, mówiła o czemś przedziwnem, o czemś rozkosznem i niewysławionem, i słuchał tej czarodziejskiej opowieści, marzył i roztapiał się w błogosławionem odurzeniu, i posiadał szczęście, posiadał może po to, żeby wieczorem, w samotności nocnej, już bez pomocy lustra szeptać sobie samemu wątpieniem serca, które było jak ciche westchnienie, wyrazy beznadziejne...

Czasami, gdy pozwalała mu, idąc z nim pod rękę, przyciskać nieznacznie ramię do piersi, gdy dawała mu rękawiczki do zapięcia, gdy szukała go w tłumie spojrzeniem promiennem, spojrzeniem wymowuem, którem dotykała go, niby ręką, to spojrzenie spoczywało na nim tak, jak pieszcząca ręka spoczywa niekiedy na głowie, wybuchał w nim płomień oszołomiającego złudzenia, ale wnet stygnął w onieŚmielonem sercu, i nadaremnie pani Henryetta Kamieniecka brała go na długie sam na sam, żeby mówić mu o rozpaczach starokawalerskiego istnienia, o konieczności żenienia się, opartej na słowach świętego

Pawła, o swojej i całej rodziny sympatyi dla niego, o „inteligencyi duszy", bojaźliwości usposobienia panny Agi, wychowanej w „surowych i zacnych zasadach", o matce swojej, która była świętą. (Paweł nigdy o niej nic szczególnego nie słyszał), i miała zwyczaj powtarzać, że mężczyzna, nieżonaty do trzydziestu lat, jest świętym, a od trzydziestu lat staje się zwierzęciem (Paweł nie rozumiał tego aforyzmu), o wielkim funduszu hrabiny Hubertowej, której Aga jest faworytą (c'est le foud de son coeur)--nie pojmował, nie przeczuwał, nie śmiał... Dopiero Lolo otworzył mu oczy, przyłapawszy go kiedyś w ogrodzie na gorącym uczynku sennego rozmarzenia.

Nie wymkniesz mi się teraz, ptaszku — rzekł, siadając kolo niego (rzeczywiście, Paweł unikał go starannie) - i pogadamy, jak wówczas w Krakowie. Nie chcesz? Nie bój się, nie jestem ani tak głupi, ani tak zły i szanuję cudze świętości... drwiąco patrzał na niego.

Paweł rad nie rad słuchał.

Marzyłeś?..

[ocr errors]

szydził tamten dalej -o czem?.. o ludzkości,

o swoich programach i planach, o obowiązkach ziemian, którzy, jako przewodnicy powtarzał własne słowa Pawła. Widzę, że nie.. Nie, nie... Marzyłeś, mój rycerzu, o niej, o tej jedynej, o pięknie kobiecem, o,woni włosów niewieścich", ty asceto, społeczniku... „Woń włosów niewieścich...“.

Paweł słuchał.

[ocr errors]

Jacy wy jesteście dziwni, wy, ludzie idei, ludzie ideałów, wy, ministrowie Pana Boga na ziemi... Bo ty masz siebie za ministra robót publicznych, czy społecznych, ministra z teką, poruczoną ci przez samego Pana Boga... alboż nie tak? Ja już was znam... Mnie jest ciężko w roli zwykłego śmiertelnika, ale tobie to nie wystarcza... I chodzisz z teką robót społecznych, którą poruczył ci sam Pan Bóg, z urojoną teką, do urojonego ministeryum, w urojonym fraku, zapracowany, umęczony, dostojny, istny minister... A Pan Bóg telefonuje z niebal.. urwał, popatrzał się na Pawła. — A teraz marzysz, tęsknisz, wzdychasz!. Po co tu marzyć!.. Łapią ciebie od pierwszej chwili twego przyjazdu w te strony, zapraszają listownie, zatrzymują, puszczają pannę na spacery sam na sam mówił cicho i szybko panna wybiera najpiękniejsze suknie i kapelusze najbardziej do twarzy, roztacza wdzięki, niby pawi ogon... ty może myślisz, że ona w tobie się kocha!?.. mama emabluje, i wychwala córkę, i rozpowiada o wielkich sperandach na fundusz cioci Hubertowej... Nie mówiła ci, że hrabina najwięcej ukochała Agę?.. co?.. pytał, szukając oczu Pawła, który nie mógł już odejść. Mówiła... cha, cha... - dyabelnie śmiał się Lolo. - Widzę to, że mówiła... Jednem słowem, oddadzą ci

[ocr errors]

pannę z pocałowaniem ręki, ze wszystkiemi możliwemi błogosławieństwami, z telegramem od Ojca świętego w dzień ślubu... Inuyby już dawno używał... Ale nie, ty musisz przejść przez wszystkie etapy... Oczarowanie, nadzieja, wątpienie, marzenie, nadzieja jeszcze raz i jeszcze raz beznadziejna rozpacz, poczucie niegodności własnej... cha, cha, cha... śmiał się. A ja ci mówię... - zniżył głos się z Maryńcią, to perła... posłuchaj mnie....

[blocks in formation]
[ocr errors]

żeń

I umilkł, jakby zmęczony, czy znudzony. Zsunął kapelusz na tył głowy, wyciągnął nogi, rozpostarł ręce na poręczach ławki, gwizdał swego walca.

Znam się na komedyi świata...

[ocr errors]

zaczął po chwili zniechęconym głosem - znam wszystkie sprężyny, maski, kostiumy, szminki, szczudła, kurtyny, dekoracye, kulisy, i dlatego tak bajecznie nieraz się nudzę... Gdybyż to było grane z talentem!.. Nudno!.. Naprzykład tu... Polowanie na ciebie... pierwsza scena, czułość dla hrabiny, która, jak wiem o tem, zapisze fundusz na cele dobroczynne... druga scena, opowiadanie o szczęściu małżeńskiem Klary, która ma wszelkie prawo do rozwodu... trzecia scena, stosunek Maryńci do rodziców... czwarta...

Zamyślił się.

Gdybym był na twojem miejscu, ożeniłbym się z Maryńcią... Zamyślił się znowu.

--A pani Henryetta... - mówił dalej coraz wolniej, głosem coraz bardziej rozkapryszonym, czy zniechęconym i jej „duch domu", jej zasady, jej święta matka, o której nikt nigdy nie słyszał, jej święté oburzenia, jej traktaty o wychowaniu... Dobra kobieta, ale z komedyi, czyli w komédyi. Ambitna, próżna i zmateryalizowana, jak wszyscy, jak my wszyscy może... Klarę wydała za zwyrodniałego bogacza, ciebie łapie dla Agi, nie pytając jej o uczucia... Uczucial.. Gdzie uczucia?.. Niema już uczuć, niema...

Urwał.

Jakaś choroba, jakiś uwiąd... rozmyślał głośno - stworzono jakąś sieć, z której nic wymknąć się nie może... Ambicya, próżność, żądza bogactw... Bo pani Henryetta ponad wszystko czci pieniądze. Dla córek szuka bogatych mężów, synów oddała do liceum dla karyery... Oni oboje tworzą z mężem jedną duszę pod tym względem... pieniądze, karyera, stosunki... I oto jest dobra, rozumna, nawet podniosła kobieta, tak, podniosła... Jak to wszystko pogodzić, połączyć, wytłómaczyć?.. Jakaś choroba, czy uwiąd, jakaś sieć sztuczna, kłamna

a mocna...

« PoprzedniaDalej »