Czy mnie za sławą, za niebezpieczeństwy W dalekie wyszle kraje, czy mi poda W zacisznym gaju lutnię pozłocistą, Czy mi bezczynnie każe chwalić siebie: Uczynię wszystko. Niechże mnie posiada Zupełnie, niech rozrządza mną jak zechce! O gdyby bogi w tysiąc mię sposobów Ku objawieniu myśli opatrzyły,
Jeszczebym niemi czci swéj nie wyraził. Ja chciałbym władać i malarza pędzlem, I usty wieszcza, co go kiedyś pszczoły Wiosennym miodem we śnie zasycały (1). Już odtąd Tasso słaby i posępny Pomiędzy ludźmi błąkać się nie będzie; On nie samotny teraz, boś ty przy nim! O, gdyby jaki czyn najszlachetniejszy Wskazała mi widomie, otoczony Niebezpieczeństwem! Jabym go dokonał, Naraziłbym to życie, którem nowo Z rąk jéj otrzymał; wezwałbym ku sobie Najlepszych ludzi, by zespolon z niemi W przyjazne grono, według jéj skinienia I woli, spełnić nawet niemożliwe! Niebaczny, czemuż taić nie umiałem Swych uczuć póty, pókibym ich godnie U stóp jej złożyć nie mógł? Czyż nie takie Zamiary miałem? Ale z drugiej strony Czy to nie piękniéj taki podarunek Wziąć z dobrej woli, całkiem bez zasługi, Jak czuć i wiedzieć, że się go potrosze I żądać miało prawo? Spojrz przed siebie! Świat ci się rozwarł wielki i szeroki, Nadziei błoga postać znów cię wabi W byt nowy, trudny, lecz rozpromieniony! Wzbierz piersi moja! Niechże raz pogoda Wzrostowi téj rośliny szczęścia sprzyja! Niech się ku niebu wspina i rozrasta W gałązki setne, niech się w kwiat rozwija, Przynosząc kiedyś owoc pożądany,
I oby droga ręka z jej korony
Obficie szczęścia złoty plon zebrała.
(1) Według podania, na ustach młodego Pindara, kiedy w podróży do Tespii usnął znużony, pszczoły miód swój złożyły. Podobne podanie istnieje i o Platonie.
SCENA TRZECIA..
TASSO, ANTONIO.
Bądź pozdrowionym, ty, co cię w tej chwili Jakobym widział po raz pierwszy! Piękniej Nikogo dotąd mi nie zwiastowano. Poznałem teraz całą wartość twoję, I bez wahania rękę ci podaję,
W nadziei, że i ty mną nie pogardzisz. ANTONIO.
Szacowne dary niesiesz mi w ofierze; Wiem ile warte, lecz dlatego właśnie Tak bez namysłu przyjąć ich nie mogę. Toż dotąd nie wiem jeszcze, czy się będę Mógł wywzajemnić. Radbym się nie wydać Niewdzięcznym, ani działać zbyt skwapliwie; Więc wolę za nas obu być rozważnym.
Rozwagi nikt nie zgani, bo zaprawdę, Na każdym kroku widzim jéj potrzebę; Lecz stokroć piękniéj, gdy nam serce powié, Gdzie bez niej w życiu obejść się możemy.
Niech o to każdy sam zapyta siebie, Bo jeśli zbłądzi, sam odpokutuje.
Więc dobrze! Jam powinność swą wykonał; Księżniczki woli, która przyjaciołmi Nas widzieć chciała, ściśle dopełniłem.
Nie unikałem ciebie, ale wierzaj
Ze i natrętnym stawać się nie będę.
Toć może z czasem, gdy mnie poznasz bliżej, Sam się dopomnisz daru, który dzisiaj Odrzucasz zimno, niemal pogardliwie.
Umiarkowanych zwą zimnymi ludzie, Co sobie zapał przypisywać zwykli, Bo ich gorączka często napastuje.
Toż tego co ty ganisz, ja unikam, I chociaż młody jestem, umiem jednak Przekładać statek nad chwilowy zapał.
I mądrze robisz; trwaj w tém przekonaniu!
Masz prawo wszelkie radzić i ostrzegać, Bo doświadczenie wspiera twoje słowa; Lecz wierzaj mi, że i bez ciebie umiem Korzystać z przestróg, codzień, co godzina, I wykonywać cnoty, których ty mnie Nauczyć pierwszy chciałeś.
Zajmować się wyłącznie samym sobą, Lecz sądzę, że niebardzo pożytecznie. Nikt sam nie pozna głębi swego ducha, Bo się najczęściej, według własnéj miary, Zbyt małym lub zbyt wielkim zwykł rozmierzać. W swym równym tylko człowiek się poznaje, I tylko życie może go wyrobić.
Z radosném słów twych słucham uwielbieniem.
A jednak słowa te wzbudzają w tobie Zapewne inne myśli, niż pragnąłem.
Tak się do siebie nie zbliżymy nigdy. Toć to nagannie jest i nierozsądnie Z rozmysłem kogoś zapoznawać, nawet I przeciwnika. Jam i bez wskazówek Eleonory łatwo cię ocenił:
Wiem, żeś jest prawy i że dobrze czynisz;
O własną dolę troszcząc się niewiele,
O innych myślisz i pomagasz innym,
A pośród życia igrających fali
Trwasz z niezachwianém sercem. Tak cię widzę. Więc powinienem pierwszy krok do ciebie
Uczynić, i o cząstkę tego skarbu,
Co go zamykasz w sobie, się dobijać. Wiem, że zbliżenie wyjdzie nam na dobre, Że gdy mnie poznasz, zyskam przyjaźń twoję; A ja takiego jak ty przyjaciela
Pragnąłem dawno. Wcale się nie wstydzę Niedoświadczenia i młodości swojéj: Przedemną jeszcze przyszłość się promieni. O zacny mężu, przytul mnie do piersi, I chciéj nauczyć niedoświadczonego Umiarkowaniem w życiu się kierować!
Wymagasz, Tasso, bym ci w jednej chwili Dał, co powoli tylko czas dać może.
Życzliwość darzy w jedném oka mgnieniu Tém, co staranie z trudem pozyskuje. Nie prosić, ale żądać mam tu prawo. Ja wzywam ciebie w imię cnoty, która Kojarzyć wszędzie winna dobrych ludzi; A jeśli jeszcze ci imienia trzeba, To wiedz: Eleonora tego żąda! Gdy ona pragnie zbliżyć mnie ku tobie, I ciebie ku mnie, bądźmy posłusznymi. Przed jéj obliczem stańmy połączeni, Jéj nieśmy służby, nieśmy duszę całą, I czyńmy wspólnie to co najzacniejsze. Raz jeszcze! Oto dłoń ma! Podaj swoję! Nie cofaj kroku, nie zasklepiaj piersi, Szlachetny mężu, dozwól mi roskoszy Największej dobrych ludzi, by się lepszym Z bezwarunkowém oddać zaufaniem!
Żeglujesz szybko! Widać że przywykłeś Zwyciężać zawsze i zastawać wszędy Gościńce bite i rozwarte wrota.
Ja tobie szczęścia nie zazdroszczę, ani Ujmuję zasług; ale widzę jawnie, Że jeszcześmy od siebie zbyt dalecy.
Latami może, uznanemi czyny,
Lecz nigdy dobrą chęcią i odwagą.
Chęć nie sprowadza czynów, a odwaga Zbyt krótkie sobie drogi stwarzać lubi. Kto dojdzie celu, ten wawrzynu godzien, A jednak nieraz brak ich zasłużonym. Lecz są i wieńce łatwe do zdobycia, Zbyt łatwe może, więc też każdy po nie Wygodnie sięgnąć na przechadzce może.
Co bóstwo szczodrze zlewa na jednego, Drugiemu skąpić zwykło; takich darów Nie każdy według woli dostępuje.
Więc je przypisuj raczej szczęściu tylko, A zrobisz dobrze, bo to bóstwo ślepe.
I sprawiedliwość także pod opaską Zamyka oczy na ułudy wszelkie.
Niech szczęście wielbi ten, co jest szczęśliwy! Niech mu przypisze sto ócz dla zasługi, Rozsądny wybór, słuszność i rozwagę, Niech je mądrością nazwie, lub jak zechce, Niech nawet łaskę uzna powinnością, Strój przypadkowy zasłużonym hołdem.....
Nie potrzebujesz jaśniej się wyrażać. Jam ci już zajrzał w serce, jam cię poznał Na całe życie. Gdyby tylko ona
Znać cię tak mogła! Nie wymierzaj darmo Pocisków oczu i języka we mnie! Napróżno strącić niemi chcesz ten wieniec Niezwiędłej sławy, co me skronie zdobi. Wprzód umiéj stanąć na téj wysokości, By nie zazdrościć, to o lepszą będziesz Mógł kiedyś może ze mną się dobijać. Ten wieniec drogim dla mnie jest nabytkiem: Lecz wskaż mi męża, któryby wykonał To o czém marzę; wskaż mi bohatéra, O jakim pieśni tylko wspominają; Wskaż mi poetę, coby się z Homerem,
« PoprzedniaDalej » |