Na takiej drodze nie znajdziemy nigdy Współtowarzyszów. Te manowce, Tasso, Gdzieś nas powiodą w ciernie i zarośla, Na spustoszałe niwy; myśl się nasza Obłąka coraz bardziej i zapragnie Wiek złoty, który już w rzeczywistości Na zawsze zamarł, wskrzesić w samej sobie, Choć to podobno próżne jest staranie.
O jakież słowo wymówiłaś pani! Gdzież to uleciał złoty wiek, za którym Napróżno serce tęskni? Gdzież te czasy, Gdy ludy się swobodnie po téj ziemi Rozpościerały, używając życia;
Gdy stare drzewo na kwiecistéj łące Pasterzy plemię kryło pod swym cieniem, A młodszych krzewów giętkie latorośle, Niewinną miłość sobą osłaniały;
Gdy pieszczotliwie w czystych nurtach swoich Nadobne nimfy rzeka kołysała;
Gdy wąż spłoszony w bujnéj gdzieś gęstwinie Nikł nieszkodliwy; gdy zuchwałe fauny Rycerski młodzian za natręctwo karał (1), A ptaszę każde w napowietrznym szlaku, I każde zwierzę, jakby przemawiało Do ludzi: wolno robić co zechcecie.
Wiek złoty minął wprawdzie, przyjacielu, Lecz dobrzy ludzie mogą go przywrócić; A jeśli prawdę wyznać mam, to sądzę Że wiek ów złoty, który nam poeci
Tak pięknie w barwach marzeń swych skréślają, Nie istniał nigdy, tak jak nie istnieje;
A jeśli istniał, to był tém zapewne,
Czém dzisiaj jeszcze zostać może snadnie. Wszak dotąd krewne serca spotykamy, I dzielim z niemi dary Boże; tylko Że w godle twojém jedno słówko małe Się zmienia: wolno robić co przystoi.
(1) Faunów przedstawia Horarycusz jako prześladowców nimf.
O gdybyż z ludzi prawych i cnotliwych Złożono sądy, któreby rozstrzygły Co jest godziwe! zamiast że dziś każdy Za dozwolone ma, co dlań korzystne. Boć to na świecie możnym i rostropnym, Ze wszystkiem dobrze, wszystko im uchodzi. KSIĘŻNICZKA.
Chceszli dokładnie wiedzieć co przystoi, To się zapytaj o to zacnych niewiast; Bo one właśnie radeby najwięcej, By się uczciwie wszystko odbywało. Przyzwoitością, jak ochronnym murem, Płeć nasza słaba wkoło się otacza. Gdzie skromność włada, tam królestwo nasze, A gdzie jéj niéma, tam niewiasta niczém. Płcie obie winny cenić każda swoje: Mężczyzna wolność, a niewiasta skromność.
Ty nas dzikimi robisz, nieczułymi?
Nie! Lecz wy myślą sięgać w dal lubicie, Więc gwałtowniejsze jest dążenie wasze. Wybyście chcieli działać dla wieczności, Gdy my jedyne, skromne tylko dobro Na ziemi posiąść i zatrzymać pragniem. Serc nawet waszych, choćby najgoręcéj Nam się oddały, jeszcześmy niepewne. Wszak piękność nikłą jest, a ją zwykliście Najwyżej cenić. Reszta was nie nęci, A co nie nęci, to jest dla was martwe. O gdybyście ocenić potrafili Niewieście serca, poznać się umieli Na onym skarbie wiary i miłości, Co się w kobiécéj piersi kryje; gdyby Wspomnienie żywe pięknych chwil ubiegłych Stawało wam w pamięci; gdyby jeszcze Wzrok wasz, tak zwykle bystry, przenikliwy, Przeniknąć zdołał tę zasłonę, którą Zarzuca na nas starość lub choroba, A posiadanie, zamiast uspokoić, Na cudze raczej was nie rozchciwiało:
To jużby dla nas dzień zaświtał błogi, I miałybyśmy iście wiek swój złoty.
Wymawiasz słowa, które w piersi mojéj Nawpół uśpione troski rozbudzają.
Cóż to za troski, Tasso? mów otwarcie.
Słyszałem dawno, a nie słysząc nawet, Przeczuwać mogłem, że książęta zacni Twéj ręki pragną. Co jest przypuszczalne, To stać się może i zapewne stanie. Ty nas opuścisz prędzej albo później, Lecz jakże zniesiem rozłączenie z tobą?
Nateraz bądźcie spokojnemi; nawet Rzec mogę: bądźcie niemi i na zawsze. Mnie dobrze tutaj i przynajmniej dotąd Nic mego serca silniéj nie pociąga.
Lecz, jeśli chcecie bym została z wami, To żyjcie w zgodzie, i niech szczęście trwałe Zakwitnie dla was, a i dla mnie przez was.
Więc naucz mnie, o naucz, co mam robić! Dni moje całkiem tobie poświęcone. Gdy w uwielbieniu czystém, w dziękczynieniu Ku tobie serce się wyrywa, wtedy
Doznaję tyle szczęścia, ie tutaj.
Doznawać można. Com boskiego poznał W pielgrzymce życia, to przez ciebie tylko. Jak Opatrzności wola często bywa
Niezgodną nawet z mędrców przypuszczeniem; Tak się od innych ludzi odróżniają Mocarze świata. Oni wiele rzeczy Puszczają mimo, jakby lekkie fale, Co im muskają stopy; nie posłyszą Huczącéj burzy, która nas obala, Ni błagań naszych; dają nam wyrzekać, Aż się znużymy, jako my zwykliśmy Z zalami czynić uprzykrzonych dzieci. Tyś mnie w swéj łasce miała, ubóstwiona!
I jako słońce, zdejmowałaś wzrokiem Z mych powiek rosę....
Słuszna, by niewiasty
Łaskawe na cię były, bo twe pieśni
W niejednym względzie płeć ich uzacniają. Mistrzowską ręką zawsze je umiałeś Wystawiać w blasku szlachetności; nawet Armida, chociaż godna nienawiści, Ujmuje nieraz wdziękiem i miłością (1).
Cokolwiek w pieśni méj oddźwięknie, wszystko Winienem jednéj. To nie twór marzenia, Co przed mym duchem złudnie się przesuwa, Już jaśniejący zblizka, już daleki. Cielesném okiem ja ujrzałem tutaj Pierwowzór wszelkiej cnoty i piękności. Com podług niego stworzył, będzie trwałe: Tankreda męzka miłość ku Chlorindzie, Erminii wierność długo zapoznana, Sofronii wielkość, ciche łzy Olindy, To nie są cienie marne; nie, to wszystko Na wieki istniéć będzie, bo istnieje. A cóżby większe mogło rościć prawo Do wpływu na potomnych, do pamięci, Jak tajemnica dwojga serc szlachetnych, W milczeniu skromném pieśni powierzona?
A mamże jednę jeszcze ci zaletę Wymienić, którą pieśń twa się odznacza? Przynęca ona, więc się przysłuchujem, I zdaje nam się że ją rozumiemy; Co rozumiemy, tego nie ganimy,
A tak nareszcie pieśń ta nas ujmuje.
(1) W Jerozolimie wyzwolonéj, czarodziejka Armida, synowica króla Damaszku, wikła w swoje sidła najpierwszych bohaterów chrześciaństwa, a między nimi Rinalda. Po zdjęciu czarów, wpływem wyższej potęgi, Armida, której miłość wzgardzona przemieniła się w nienawiść, ściga Rinalda pałającą zemstą. Z rospaczy że jej dokonać nie może, chce sobie życie odebrać; ale Rinaldo wstrzymuje ją od tego i następuje rzewne pojednanie.
O! słowa twoje niebo roztwierają Przedemną! Jeśli blask mię nie oślepia, To widzę szczęście wieczne, niespodziane, W promieniach złotych z niego zstępujące. KSIĘŻNICZKA,
Zaprzestań, Tasso! Wiele spraw jest takich, Co się skwapliwie chwycić ich potrzeba; Lecz są i inne, co umiarkowaniem Stać tylko mogą i powściągliwością. Do tych należy cnota, i jak mówią, Pokrewna cnocie miłość. Zważ to dobrze!
Czyż się ośmielę podnieść oczy, spojrzeć Wokoło siebie? Wszakże sam tu jestem, Wszak te kolumny słów jej nie słyszały; Te nieme świadki najwyższego szczęścia Nie zdradzą nas przed nikim. Dzisiaj wzeszło Nareszcie słońce łaski, treść żywota,
Co już na równi z dawnym stać nie może. Zstępując z wyżyn, bóstwo ku niebiosom Mieszkańca ziemi wznosi. Jakże świetna Przed wzrokiem moim przyszłość się roztacza ! Jam o najwyższém szczęściu śnił, a jednak To szczęście wszystkie moje sny prześciga. Niech urodzony ślepo, grę kolorów Wystawi sobie jako chce, to zawsze Dzień, skoro przejrzy, będzie mu nowością. Z przeczuciem błogiém i z roskoszą wchodzę W ten życia okres. Ty mi dajesz wiele, Lecz pragniesz wzajem rzeczy, któréj tylko Dar taki żądać ciebie upoważnia. Mam się powściągać, być umiarkowanym I tym sposobem zyskać zaufanie.... Cóż uczyniłem, że mnie wybrać mogła?
I co mam czynić, by jéj zostać godnym,
Gdy sam ten wybór stawia mnie nad wszystkich? Więc twojej odtąd woli, twym skinieniom Posłuszny będę, tobie się poświęcam! Co zechcesz żądaj, bom ja twój na zawsze!
« PoprzedniaDalej » |