Obrazy na stronie
PDF
ePub

wyniosłem czole i mgłą zwątpienia pomroczyła jego szlachetne oblicze. Nie bił czołem szlachcie, bo w czém inném nie w herbach widział wartość osobistą człowieka i dla tego mówił śmiało prawdę bez ogródki i podnosił wysoko w mniemaniu ogółu stan nauczycielski, godzien lepszego losu w rzeczypospolitej, ale sam wiedział, że słowa jego są głosem wołającego na puszczy. Rzeczywiście oprócz kilku uczniów i rozumniejszych ludzi, nikt go nie pojął w Polsce zygmuntowskiej.

Długo u nas nie znano żywota znakomitego człowieka. Niedawne jeszcze czasy, a niewiedziano jeszcze nawet, czy był świeckim czy księdzem, szlachcicem czy mieszczaninem? Wiedziano tylko cokolwiek o jego stosunkach z kilku panami duchownymi i świeckimi. Jednakże skutkiem bardzo nowych już badań, okazało się, że rodził się w miasteczku Pilznie, to jest w dawném województwie sandomierskiém (dzisiaj w Galicji), okolo roku 1515. Był zaś miejskiego rodu. Uczył się początkowo w akademii krakowskiej. Zwano go tam Szymonem z Pilzna, bo nasi mieszczanie polskiej krwi nie mieli jeszcze wtedy własnych nazwisk. W roku 1535 został bakałarzem, w roku 1539 zaś doktorem i mistrzem. Odznaczywszy się wyższemi zdolnościami, uzyskał łaskę u Piotra Kmity, wojewody krakowskiego, który go posłał zaraz do Padwy. Tutaj pod znakomitymi nauczycielami literatury, przywiązał się do nauk filozoficznych, którym się odtąd wyłącznie poświęcił. Jednocześnie badał filozofję i prawo. Nareszcie pojechał do Rzymu i pracując długo w bogatych bibliotekach, zgłębił teologję, poznał uczonych. Uzyskawszy w Rzymie stopień doktora prawa i teologii, powrócił do ojczyzny. Za staraniem Kmity otrzymał naprzód w Krakowie katedrę wymowy, którą potém zmienił na katedrę prawa. Wreszcie może już po śmierci Kmity, rzucił stan nauczycielski, jako niewdzięczny i przeniósł się na Pomorze, gdzie został kanclerzem świeckim przy Janie Lubodziejskim, biskupie chełmińskim. Wtedy ożenił się w Toruniu. Zdaje się, że potém za wsparciem zacnego biskupa i w skutek zasług swoich, w tamtéj stronie położonych, uzyskał od stanów pruskich indygenat. I wtedy to dopiero głośniej zasłynął u rzeczypospolitej nazwiskiem Maryckiego, więcej szlacheckiem, lubo i w Krakowie jeszcze się tak nazywał i po książkach swoich tak się pisał; źródłosłów jednak tego wyrazu niewytłómaczony. Wybrany był wreszcie posłem od stanów pruskich na sejm lubelski w r. 1569, na którym

Zygmunt August zaprowadzając ostateczną unję Litwy i Polski, zlewał w jedno braterstwo sojusz kilku odmiennych narodowości, połączonych z sobą wspólnemi a szlachetnemi instytucjami. Prusacy na ten sejm przyjechali z protestacją, nie chcieli albowiem unji, pragnęli żyć w pewném odosobnieniu od rzeczypospolitej, w urojonéj udzielności. Dla tego i Marycki protestował przeciw unji i tutaj można się na prawdę dziwić jego roli; czy nie rozumiał patryotyzmu narodowego na szerszy zakres? po co go ściskał w dumie prowincjonalnej? Gościnnie przyjęty przez narodowość, która w nim nie pogardzała urodzeniem, nic dziwnego, że się do niej przywiązał, ale po cóż chciał działać w duchu jéj natchnień, w duchu interessów tak odrębnych od Polski? Maryckiego na tym sejmie w r. 1569, nazywają także: „Czystochlebem", może to jego jaki szlachecki już przydomek. Kiedy umarł, niewiadomo.

85. Spór Jakóba Górskiego z Benedyktem Herbestem jest pomiędzy innemi dowodem, jak nisko u nas stały szkoły, to jest mądrość urzędowa. Górski i Herbest, obaj byli to akademicy krakowscy, a słynni bardzo w swoim czasie ze zdolności i nauki. Górski był szlachcicem, rodem mazur, bawił przed laty we Włoszech i został doktorem prawa; znali go osobiście królowie Zygmunt August i Stefan Batory; przebywał na dworach biskupów i był kilkakrotnie rektorem akademii. Miał wziętość niemałą pośród szlachty, powsta wał śmiało na opieszałość duchowieństwa w nauce, a na wzmagającą się swawolę w ojczyźnie patrzał z oburzeniem. Powiadają nawet, że wyrzucając panom zdrożności, naraził los akademii o tyle, że ją wszyscy opuścili. Za lat młodych dużo czasu stracił na próżnych sporach scholastycznych, później poznawszy czczość dysput bez celu, przyczynił się wiele do rozkrzewienia w akademii krakowskiej czyściejszych pojęć o literaturze, ale już wtedy opór znajdował w professorach. Herbest zaś tak nazywany z łacińska, bo zwyczaj wieku był już taki, że uczeni tłómaczyli swoje nazwiska z języka narodowego na grecki lub łaciński, miejski synek, pochodził rodem z Rusi Czerwonéj, a mianowicie z Nowego Miasta pod Przemyślem, bywał rektorem różnych szkół na prowincji, wreszcie dostał się do akademii, w której wykładał listy Cycerona. Wtém Górski dał się raz słyszeć, że okres zawsze całe zdanie zawierać powinien. Herbest sądził przeciwnie i twierdził, że to często się zdarza, ale nie stanowi prawidła. Górski dobrze wiedział, że sama retoryka chociażby naj

lepiej wyłożona, nie zrobi nikogo wymownym, że potrzeba jeszcze na to zdolności i rozumu, aby mówca potrafił poruszać i kierować namiętnościami. Herbest zaś przeciwnie, człowiek nie bez pewnych zdolności, ale dosyć miałkiego rozumu, wierzył, że dosyć jest badać, czytać i naśladować Cycerona, aby zostać mówcą, dosyć umieć tworzyć jego okrągłe perjody, aby wzruszać i zaraz jakby na dowód wysypał z rogu obfitości całą teorję tworzenia się perjodów cycerońskich. Nauka widocznie schodziła do rzemiosła, stawała się zabawką, łamigłówką. Herbest uradowany swojemi odkryciami, wziął drobnostkę za rzecz wielką i głosił publicznie chwałę własną, nastając na dzieła Górskiego, jako ciemne i niezrozumiałe. Przyszło do wyzywania się na dysputy i do ogromnego wreszcie zgorszenia, w którém osobistości grały rolę. Uczeni nasi, którzy dotąd szermowali tylko na słowa, zaczęli pisać dzieła i wymyślać na siebie. Z jednéj i drugiej strony kilka książek ogłoszono drukiem. Wmięszano w tę smutną sprawę innych uczonych ludzi, jak Skargę, Orzechowskiego, Nideckiego. Orzechowski także napisał książkę, w której żartował sobie z Herbesta, chociaż Herbest mu kadził i chętnie na jego zdanie się powoływał. Biskup Padniewski chcąc spór ten zakończyć, Kochanowskiego poetę mianował na rozjemcę i sędziego tej sprawy. Niewiele to pomogło: Obaj przeciwnicy kłócili się tedy długo a namiętnie o nic, o to co nie warte było sporu. Walka ta zabawna, bez celu, zajmująca jedynie dla głów ograniczonych, w historji literatury tém jedynie godna jest pamięci, że się do niej mięszali znakomici ze wszech względów uczeni i że wreszcie jedyną była z tego okresu piśmienną walką, w któréj nie chodziło o dogmata religijne. Herbest zmartwiony tém, że wszyscy Górskiemu więcej sprzyjali, usunął się zupełnie z Krakowa i udał się do Poznania, gdzie za biskupa Czarnkowskiego został rektorem szkoły, kanonikiem katedralnym i ulubionym kaznodzieją. Ale ścigała go i tam nienawiść Górskiego, obrażonego o to mianowicie, że kiedyś Herbestowi ułatwiał pierwsze kroki w zawodzie naukowym, a doznał takiej niewdzięczności. Później już został Herbest jezuitą i gorliwie nawracał różnowierców, osobliwie koło Elbląga w dyecezji Hozjusza. Jednakże był to czasu swego jeden z najgorliwszych nauczycieli, pracował całe życie w różnych zawodach, ale nim został jezuitą jedynie szkolne zajmowały go rzeczy. Miał odwagę i charakter, gdy ostro przy

Literatura, T. I.

23

mawiał biskupom co opuszczali się w edukacji młodzieży, ale też po nad szkoły umysł jego nie wyniósł się i zmalał przy Cyceronie, którego miał za jedynego mistrza wymowy i języka łacińskiego. Obadwaj zapaśnicy w blizkich sobie czasach pomarli, Górski albowiem umarł w roku 1585, Herbest zaś w Jarosławiu na Rusi Czerwonej w r. 1593.

86. Różnowierstwo rozwijało się u nas obok szkół dyssydenckich. Szkoły te powstawały wszystkie w XVI wieku a w XVII już zgasły. Dyssydenci musieli szukać sobie nowych ognisk nauki, bo starym a katolickim nie dowierzali, nie tak jak Ruś, niepołączona nawet z Rzymem, która uczęszczała do szkół łacińskich, gdy nie miała swoich, bo szło jej o naukę, nie zaś o ducha stronnictwa, który się wypierał wszelkiego stosunku z katolikami; uczyć się u innowierców, nie było to zmieniać religję. Szkoły dyssydenckie, które potrzeba chwilowa zabitych niedowiarków powołała do życia, poszły dalej, bo tchnęły zawiścią ku katolicyzmowi i były tém niebezpieczniejsze dla czystości narodowej, że z początku podnosiły w istocie wysoko naukę. Byłyby zaś prawdziwą usługę położyły dla ojczyzny, gdyby tak samo jak szkoły jezuickie nie uderzały jednostronnością, to jest gdyby nie stały się ogniskami dysput religijnych. Najsławniejsze z tych szkół były: najprzód pińczowska, potém rakowska; pierwszą utrzymywali Oleśniccy, drugą Sienińscy, którzy z jednego rodu szli co i Oleśniccy. Były tam główne siedliska socynianów polskich, to jest ludzi, którzy odnowili w XII wieku starą naukę Arjusza i Jezusa Chrystusa nie uznawali za Boga, tylko za człowieka. Szkołą rakowską chwalili się tak socynianie polscy, że nawet Raków przezwali Atenami polskiemi. Najszkodliwszy jednak brała tu młodzież kierunek, gdy starszyźnie wyznania nie tyle chodziło o naukę, co o usposobienie uczniów do przyszłej szermierki religijnej. Co większa, wpajano tam w młodzież zasady niebezpieczne dla spokojności kraju, jako to, że grzechem jest służyć ojczyznie bronią lub na urzędzie; wyrokiem też sejmowym szkoła rakowska żniesioną została za Władysława IV. Oprócz tych główniejszych bywały i po innych miejscach szkoły różnych wyznań dyssydenckich, jako to socyniańskie w Lubartowie i w Lucławicach; kalwini głównie usadowili się na Litwie i mieli szkoły w Wilnie, w Kiejdanach i w Słucku, bracia czescy w Wielkopolsce, to jest w Po

znaniu i w Lesznie. Kalwinów wspierali Radziwiłłowie, braci czeskich Leszczyńscy. Luteranizm rozwinął się najwięcej w Prusiech, w Kurlandji i w Inflantach, lubo i w Wielkopolsce było go dosyć. Szkoły pruskie dobrze przewyższały inne, a to z tego mianowicie powodu, że w prowincji tej miasta nie panowie rozcięgnęli bliższą a nieustanną opiekę po nad oświatą narodową. Sławne było gimnazjum w Toruniu i Gdańsku, nawet w Elblągu Lecz cóż z tego, kiedy te szkoły wychowywały młodzież głównie po niemiecku? Miasta pruskie były albowiem zupełnie zniemczone, a jeżeli kto z uczniów polskich przypadkiem do gimnazjów pruskich się zabłąkał, musiał iść za większością. Szkoły pruskie dostarczały krajowi gruntownych uczonych, ale ci uczeni chociaż pisali o rzeczach wyłącznie polskich, o prawie i o historji narodowej, pisali po niemiecku i nie mieli żadnego wpływu na literaturę narodową. Szkoły kalwińskie i braci czeskich dostały się później pod władzę synodów, to jest zgromadzeń, które stały niby rząd i władza na czele swojego wyznania, a więc témbardziej stać się musiały wyłączne, jednostronne i głównie dostarczały swoim gminom pastorów; celniejsi uczniowie kosztem gmin posyłani bywali na akademią do Królewca; stary to zwyczaj, który aż do naszych prawie przetrwał czasów.

Różnowierstwo polskie, jak prędko powstało i rozwinęło się, tak i prędko przepadło; dowód oczywisty, że pochodziło więcej z mody i że szlachta nasza rzucając katolicyzm, szła chwilowo za duchem, za popędem czusu. Jedno panowanie Zygmunta Augusta wystarczyło na to, żeby różnowierstwo się wytrawiło, żeby straciło w Polsce nawet samą nadzieję na przyszłość. Już mnogość wyznań, jaka się schroniła do Polski, przyprawiała dyssydentów o klęskę. Kiedy za Zygmunta Augusta robiono wniosek, żeby oddalić z Polski arjanów, Hozjusz na to nie pozwolił i powiedział, że lepiej jest dla rzeczypospolitej pozwolić wszystkim sektom, żeby się kłóciły i zabijały pomiędzy sobą; przez wypędzenie jednéj herezji przywróciłoby się chociaż trochę pomiędzy niemi spokojności i zgody. Zgadł wielki człowiek. Za króla Stefana podnosi się widocznie kościół katolicki, coraz więcej nawracają się panowie i szlachta do wiary; ujrzawszy czczość rezumowań i brak serca w różnych sektach, jeden za drugim godzi się z kościołem. Prawda, że do tych wszystkich znakomitych

« PoprzedniaDalej »