Obrazy na stronie
PDF
ePub

szewskich, którzy stale w témże mieście zamieszkiwali. Po upływie trzech lat jednakże poszła powtórnie za mąż. Oddała rękę doktorowi Bé cu, znowuż profesorowi uniwersytetu wileńskiego w wydziale lekarskim. Dr. Bécu był także wdowcem i miał dwie córki niedorosłe, potrzebujące macierzyńskiej opieki, Alexandrę i Hersylią. Oto, co o tém drugiém swojej matki małżeństwie zapisał Juliusz w Pamiętniku swoim, w kilkanaście lat później kreślonym :

„1817 roku w sierpniu przyjechał do Krzemieńca profesor Bécu w zamiarze ożenienia się z moją matką. Zdecydowali się rodzice (Januszewscy), już to żeby na przypadek ich śmierci miała opiekuna, już dla mojej edukacyi, która w Wilnie mogła daleko lepiéj być przedsięwziętą. Trzema dniami przed ślubem dowiedziałem się o tém; myśl wyjazdu do Wilna bardzo mnie ucieszyła. Pamiętam ślub mojej matki o godzinie 9 wieczorem w kościele licealnym. Mała liczba przyjaciół była przytomna. Widząc moję matkę płaczącą serdecznie, i ja także płakałem. Przy końcu sierpnia wyjechaliśmy do Wilna. Miałem wtenczas lat 8. Wilna nie pamiętałem zupełnie. Panny Bécu, Olesię i Hersylkę, a teraz siostry moje,*) zastałem w Dąbrowni: ledwo mogły dostrzec małego swego przyjaciela, tak byłem mały i szczupły. Obraziłem zaraz jednę z nich zgryźliwą jakąś uwagą. Przy wieczerzy opowiadałem w zapale jakąś komedyą, tak że aż wstałem od stołu, łącząc do opo

*) Do tych to więc sióstr przyrodnich Juliusza odnosi się owo miejsce w przytoczonym powyżej ustępie z Godziny Myśli o dziewicach „gładkiemi dłońmi trefiących co dnia czarne włosów jego pierścienie".

wiadania dziwaczne gesta. Przybywszy do Wilna, zaraz pobiegłem do mego małego ogródka. Potém z matką odwiedziłem grób mego ojca na Rossie: klęcząc na kamieniu, zmówiłem pacierz i płakałem, bo o łzy u mnie nie było trudno"... (Przegląd Polski, lipiec 1879, str. 32).

[ocr errors]

O szkolnych czasach i pierwszej młodości Juliusza niewiele mam do powiedzenia. Tyle mi tylko wiadomo, że miało to być miłe dziecię, o pięknej ale bladéj twarzyczce nikłe ciałem i zawsze słabowite. W czwartym roku życia odbył ciężką, kilkomiesięczną, nader niebezpieczną słabość, z której go ledwie przywrócono do zdrowia. Tém rychléj się za to obudzać w nim zaczęły duchowe siły i niepospolite jak na wiek jego zdolności. Za życia jeszcze ojca zaczęto go uczyć czytać. Elementarzem jego, t. j. książką w dosłowném znaczeniu pierwszą, w której poznawał litery, były Bajki Krasickiego. Potém dana mu była do ręki Iliada Homera w przekładzie Dmóchowskiego. Dziwili się wszyscy, że to czytanie sprawiało temu dziecku przyjemność i że wyobraźnia jego zdążała za tymi obrazami wieszcza starożytnego. Po przeczytaniu Iliady, brał się do różnych innych książek, a dowiadywał się ciągle, czy nie ma jeszcze innego takiego dzieła, jak Iliada. Matka obiecała mu dać Eneidę Wirgilego. Z jakąż niecierpliwością czekałem téj książki! Dostałem ją nakoniec, lecz mamże wyznać? Znudziła mnie okropnie i dotąd jeszcze (pisał to w roku 1831 w Dreźnie w Pamiętniku swoim) usypiające ma dla mnie skutki, gdy Iliada Homera i dziś mnie jeszcze zachwyca“...

To czytanie Iliady i Eneidy przypada na lata już wileńskie, w ciągu których Juliusz pobierał najpierw w początkowych przedmiotach naukę prywatnie w domu, a potém został oddany do szkół publicznych. W szkołach objawiała się we wszystkiem znowu pewna przedwczesność całéj jego organizacyi duchowej. Objawiała się zaś nie tyle w postępach naukowych, chociaż i pod tym względem liczył się zawsze młody Słowacki do celujących uczniów; ale daleko więcej uderzała każdego jakaś dziwna skłonność do samotnych marzeń, jakaś tęskna fantastyczność chłopczyny... Jak wiadomo, lata 1818-1824 w obrębie akademii wileńskiej stanowić będą na zawsze w dziejach umysłowości naszej czasy opromienione urokiem najpiękniejszych wspomnień i nigdy niezapomnianych zdarzeń. Zdarzenia te sięgały daleko po za zakres urzędowej że tak powiem instrukcyi naukowéj. Był to brzask nowéj ery w myślach i pieśniach świtanie nowego życia, życia rdzennie narodowego. Co tylko z młodzieży żyło duchowo, podzielało ten prąd powszechny. Promienie jego dosięgały i niższych szkół, z wysokości katedr akademickich. Poezya była jakby symbolem tych wszystkich uczuć, które młodzież łączyły. Świeża sława Mickiewicza i jego rówienników silnie działała i na najmłodszych wychowańców szkolnych zakładów litewskich. A jeżeli na kim wywierało to wszystko potężne, wstrząsające wrażenie, to na Juliuszu. Oddźwiękła w sercu jego ta struna poetyczna, która i bez tego już w duszy jego była napięta. Żądza wielkiej autorskiej sławy zaczęła go już nawiedzać w dzieciń

1845 roku

[ocr errors]

stwie. Niejednokrotnie on sam o tém o tém wspomina w listach swoich do matki, pisanych już w późniejszym wieku na emigracyi. ,,Droga moja mówi do niej n. p. w liście z dnia 25 stycznia ja ośm lat mając przysiągłem Bogu w kościele katedralnym, że nie będę przed grobem moim niczego żądał a za to za grobem o wszystko się upomnę"... - Albo w innym liście: ,,W dzieciństwie, kiedy byłem exaltowanie nabożny, modliłem się do Boga często i gorąco, żeby mi dał życie poetyczne, choćby zresztą najnędzniejsze, żebym był pogardzony przez cały wiek i tylko żeby mi za to dał nieśmiertelną sławę po śmierci"... A w owym poemacie, z którego ustęp daliśmy na czele obecnego rozdziału, wręcz wyznaje mówiąc o sobie, że

mój

[ocr errors]

„Dziecko z czarnymi oczyma, Młodsze wiekiem, natchnieniom dało myśl skrzydlatą I wypadkami myśli żyło w siódmém niebie.

Więc przeczuł, że marzeniom da kiedyś wyrazy,
Że się zapozna myślą z myślnym ludzi tłumem,
Ma przed sobą krainę duchów do zdobycia"...

W ogóle tedy cały tryb spędzonego jego dzieciństwa, wszystkie jego zabawy, zajęcia, stosunki i zapędy okazują nam się w obrazie, który jak upoważniał do najpiękniejszych nadziei o tém dziecku, tak też mógł wzbudzać i pewne obawy o jego dalsze koleje... Jeżeli bowiem dumnie i poetycznie to brzmi, powiedzieć o kim, że cały jego życia poranek nie był taki, jak zwyczajnych ludzi : to z drugiej strony wiele prawdy i w tém być mogło, co później sam on wyrzekł o sobie z goryczą

[ocr errors]

w jednym z listów do matki (Paryż r. 1832): „Darujcie mi, bo ja w dzieciństwie kształciłem się tak, abym nie był podobnym do ludzi a teraz dopiero pracuję nad sobą, aby być podobnym do człowieka"...

-

Teraz trzeba nam tu wspomnieć o dwóch okolicznościach nader ważnych w jego wieku młodzieńczym i bynajmniej téż nieprzepomnianych przez poetę w Godzinie Myśli. Jedną okolicznością taką była przyjaźń najściślejsza, idealna, dozgonna, jaką był zawarł od pierwszych ławek szkolnych z pewnym starszym od siebie kolegą. Pamięć jego często mu była przytomna w późniejszym nawet wieku, na emigracyi. Nieraz w listach swoich o nim wspomina. Jego to też i wtedy miał na myśli, kiedy mówił o owém dwojgu dzieci, niezmięszanych w tłumie, w szkolnej sali obok siebie. siedzących. Jedném z tych dzieci był to, jak już wiemy, sam Juliusz. Drugiém zaś był ów jego przyjaciel. Imię mu było Ludwik.

[ocr errors]

Włosy miał jasne, kolor oczu lazurowy.
Ludzie na nim nadzieje budowali szczytne.
Pożerał księgi, mówił jak różne narody,
Do licznych nauk dziwnie palące czuł głody
Trawił się. Jego oczy ciemne i błękitne,
Jak polne dzwonki, łzawym kryształem pokryte
I godzinami myśli w nieruchomość wbite,
Tonąc w otchłań marzenia, szły prostymi loty
Za okresy widzenia, za wzroku przedmioty"...

A zatém i Ludwika usposobienie nie było takie, jak reszty uczniów, których oni obydwaj nazywali téż tłumem. Miało ono wiele podo

[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »