Obrazy na stronie
PDF
ePub

Dramat więcej ludzki, więcej téż jest wymagający: nie przypuszcza on obojętności teokratycznych zbrodni, brzydzi się krwią bez namiętności przelaną.

Pani Girardin subtelnym swym rozumem pojąwszy te wymogi sceny, Judytę biblijną, zarzynającą spokojnie satrapę jak barana, podniosła do godności ofiary: bezmyślną jej zbrodnię zmieniła w ciężki, sprzeczny z uczuciem obowiązek, spełniony dla powszechnego dobra. Ażeby jaskrawiéj odcieniować położenie, autorka w serce Judyty włożyła namiętną miłość dla Holofernesa.

Bardzo nie słusznie, zdaniem naszém, wyrzucano pani Girardin, iż nie właściwie przedstawiła tę biblijną scenę. Wiek nasz, wielki eklektyk, chętnie przypuszcza, że Holofernes nie był obrzydłym barbarzyńcą i wyobraża sobie często assyryjskiego wojownika w wspaniałej postawie granitowych rycerzy, wyżłobionych na pomnikach Niniwy. Judyta, jako córa upadającego już Izraela, nie czująca w duszy grozy przykazań Jehowy, mogła powziąć dla przybysza skłonności, które pani Girardin tak zręcznie w jej serce wsunęła. Miłość Judyty autorka zamknęła w surowej formie: zdradza ją więcej gra fizyonomii, niż słowa; czujesz miecz drżący w dłoni anioła niszczyciela... i dlatego cios straszniejszym ci się wydaje: Judyta pani Girardin, słaba i drżąca, dla zbawienia narodu i ocalenia swéj cnoty, zabija Holofernesa.

Druga tragedya, Kleopatra, już wielki postęp znaczy. Jestto także przedmiot drażliwy i trudny: bo jakże tę szaloną rozpustnicę, której w historycznych ramach za ciasno, utrzymać w najsurowszéj formie sztuki? Jak przytwierdzić na niéj - czystą draperyą, którą tragiczna namiętność może zaledwie oddechem swym poruszyć? Jak posadzić na wyniosłym tronie tę, którą wyobraźnia widzi ciągle uwiniętą w dywanie, z którego napół-naga wypadła pod stopy Cezara?

Pani Girardin i z téj trudności wybrnęła szczęśliwie. Tragedya, nie obraną z właściwej powagi, ma w sobie życie dramatu. Wojny domowe i wygnania, usunięte w kąt obrazu, ustępują miejsca rozrzewniającej bajce. Antoniusz i Kleopatra, napół wyjęci z historyi, odżywają tu w namiętnym romansie; scen poetycznych pełno; styl uwolniony od lirycznéj miękkości, brzmi jak miedziana struna; mnogość prawdziwie klas sycznych

ustępów, zdumiewa czytelnika; wiersze wspaniałe maszerują jak rzymskie legie.

Lady Tartuf pokazuje talent pani Girardin na komiczném polu: wiadomo, jak zręcznie a śmiało uwydatniła na niém mieniący typ obłudy niewieściéj. Lady Tartuf, rodzona siostra Tartufa, jest żywym dowodem, ile obłuda kobiéca, okryta wdziękiem i osnuwająca niedostrzeżoną pajęczyną, niebezpieczniejsza jest od męzkiej, zawsze grubszéj i nie nadobnéj. Prócz tego uczącego zestawienia, które czytającemu ciągle na myśli stoi, są w tej komedyi sceny, malujące żywo, jak kłamstwo kłamiącemu cięży. Odegrawszy komedyą miłości ze starym marszałkiem, lady Tartuf zrzuca duszącą maskę i oddycha głęboko: „co za męka, woła, zawsze oszukiwać, zmyślać, udawać.... O! jakże ciężko duszy w pożyczanym stroju!" W chwili, kiedy to mówi, widz także, czując niemniéj dokuczliwość tego ciężaru, oddycha swobodniéj.... Któż mniéjwięcej nie doznał tego uczucia? kto nie poczuł rozkoszy, zrzucając z siebie przebranie, wymogami światowego życia narzucone? kto nie radował się, wracając do formy, zastosowanej do natury swego ducha? kto choć raz w życiu nie powierzył nocy, grobowcowi lub gwiaździe, marzeń i myśli, którychby uszom ludzkim nigdy nie wyjawił?....

Kara obłudnicy jest przykładna: cóż okropniejszego dla takiego dyplomaty w spódnicy, jak namiętność zmysłowa, która na mózg uderza i zawraca głowę? Przez dwadzieścia lat udawać cnotę, i na koniec kiedy ludzie już zaczynali wierzyć, że ta maska jest twarzą, stracić wszystkie ciężko zebrane plony od jednego podmuchu rozpustnego zachcenia! Zaprawdę, los lady Tartuf jest srogi i nauczający.

Pomijam La Joie fait peur: maleńkie to arcydzieło, przetłumaczone na rozmaite języki, przedstawiają we wszystkich europejskich teatrach. Daléj, w tym tomie, znajdują się jeszcze: Szkoła dziennikarzy, bardzo trafna i ostra satyra; To wina męża, komedyjka, w któréj jedna śliczna znajduje się scena: kobieta dowodzi chcącemu ją uwieść mężczyznie, że dzieci są stróżami cnoty matek; że dészczyk ich łez zbija podnoszący się tuman namiętności; że dziecinne odry i koklusze léczą wybornie gorączki matczynego serca: „kiedy kochanek prawi, dziecko płacze; kiedy on wzdycha, dziecko kaszle....

Bóg tak urządził, że ten słaby głosik sam jeden głuszy wszystkie krzyki namiętności i wszystkie serenady."

Kapelusz zegarmistrza, znana także dowcipna krotochwila, zakończa ten zbiór złożony z ośmiu sztuk. Przeczytawszy książkę, czytelnik czuje, że dzieło zostało przerwane w chwili, kiedy dosięgało doskonałości: po za temi sztukami czuje inne, których śmierć już na ten świat nie wpuściła.

Książka pana Forgues pod tytułem: la Révolte des Cipayes, należy do najlepszych, jakie w tym zajmującym przedmiocie napisano. Pierwszyto podobno Francuz, który dobrze zna Anglią i sądzi ją sprawiedliwie, nie dając się oślepić ani sztucznym zapałem, ani narodową ku Anglii nienawiścią.

Nie ma podobno w dziejach nowoczesnych ustępu, któryby mógł żywiéj natchnąć dziejopisa, jak powstanie indyjskie 1857 roku. Od pierwszych oznak buntu do zniesienia ostatniéj bandy Sypojów, upłynęło zaledwie dwa lata: w ciągu tych dwóch lat państwo największe z wszystkich, jakim obcy naród prawa swoje narzucił, zostało drugi raz podbite niezłomną energią żołnierza angielskiego w chwili, kiedy zdawało się straconém nie powrotnie. Garstka walecznych, otoczona przez 100,000 fanatyków zbrojnych, nietylko potrafiła utrzymać się na stanowisku, ale zdobyła kilka fortec i wyzwoliła oblężonych rodaków przed przybyciem posiłków z Anglii. Wypadki indyjskie zajmowały żywo świat cały: przyjaciele i nieprzyjaciele Anglii przypatrywali się rozmaitym fazom walki z równém wzruszeniem, choć różnemi życzeniami; z nauki, jaka z niéj wynikła, skorzystały obie strony, a mianowicie skorzystali ci, którzy wierzyli w upadek Anglii i na jej poniżeniu budowali urzeczywistnienie swych planów.

Pokazało się, że upadek ten nie tak blizki. Naród, który, mimo tysiączne zawody fortuny, doszedł do zdobyczy Indyj i przewagi, jaką wywiéra na świecie; który w ciągu swego istnienia rozwinął najuporczywszą odwagę i najzręczniejszą politykę; który miał tylu wielkich ludzi stanu i wielkich wojowników do popierania swych zamiarów; który rządzonym jest przez arystokracyą rozumną i jasnowidzącą radę: taki naród nie łatwo upada, a równie wygraną, jak przegraną swoją, może nauczyć wiele inne narody.

Nic przeto godniejszego uwagi, jak stara i nowa historya Anglii; ale zarazem nic téż większego nie wymaga zastanowienia i bezstronności. Francuzi mniej, niż jakibądź naród, są do niéj zdolni: natura i wychowanie nie dozwala im ocenić słusznie ani rzeczy, ani ludzi Wielkiej Brytanii; mianowicie téż w kwestyi podbicia Indyj sąd ich jest płytki. Pod tym względem pan Forgues stanowi wyjątek, dlatego o dziele jego szerzéj tu pomówimy.

,,Stopniowe zagarnięcie pół-wyspu indyjskiego przez Anglików, powiada autor, jest w oczach wielu ludzi dziełem nienasyconej ambicyi. Ktokolwiek atoli, bez uprzedzenia, zechce zbadać ten ustęp angielskiej historyi, przekona się z łatwością, że powyższe twierdzenie jest przesadzone.

„Jeśli przez „podbój" będziemy rozumieli proste rozszerzenie wpływu i przewagi politycznéj, prostą jest rzeczą, że Anglicy musieli koniecznie do tego celu dążyć. Jeżeli przeciwnie, weźmiemy słowo „podbój" w jego zwykłém znaczeniu, jeżeli utrzymywać będziemy, że przyłączanie stopniowe dzierżaw podległych książętom krajowym, było od początku celem rządu W. Brytanii, tego żadną miarą dowieść nie zdołamy. Nie będąc zaślepieni w sądzeniu czynności rządu angielskiego, podjęlibyśmy się wykazać w potrzebie, że sprężyną tego rządu jest częściej, niżto u nas przypuszczają, poczucie odpowiedzialności przed światem i historyą."

Szkoda, że autor swego zdania nie poparł, przynajmniéj w téj jednéj kwestyi, tojest, że swéj historyi Buntu Sypojów nie poprzedził treściwą historyą podbicia Indyj.

Bez téj historyi, jakże poznać kraj, gdzie oręż i dyplomacya angielska tak ogromne odniosły zwycięztwa? jak osądzić zmiany, które wynikły z tych wysileń i zwycięztw? jak osądzić kombinacye, natchnione duchem handlu, przygotowane ostrożnie, wykonane siłą a umocowane polityką, które przemieniły cały porządek rzeczy nad Indusem i Gangesem? Kompania indyjska, owo straszne uosobienie angielskiej potęgi, sformowała się, rozrosła i osłabła w tém tarciu interesów, nieznanych prawie Europejczykom. Pojęcie ogólne nie wystarcza do wtajemniczenia się w pasmo wypadków, które wpłynęły na losy tylu ludów i przeobraziły zupełnie jedno z największych i najżyzniejszych państw ziemskiego globu,

Podbicie Indyj nie tłumaczy się ani zwycięztwami generałów, ani wyrachowaniem dyplomatów. Jakkolwiek potężny był geniusz Cliva, Hastings'a i Wellesley'a, podbój ten nie jest ich dziełem: Indye zdobyła Anglia, tojest wytrwałość i poświęcenie nie policzonych i nie nazwanych jej synów, którzy w każdej okoliczności robili swoję powinność, nie znając innego bodźca, prócz narodowéj dumy, ani innéj ambicyi, prócz chęci powiększenia chwały i potęgi swéj ojczyzny. Indye uległy potężnemu parciu zbiorowego ducha Anglii.

Tak wytłumaczone podbicie Indyj traci na blasku, ale ogromnie zyskuje na sile: daje rękojmią trwania i użyteczności.

W powtórnie zdobytych Indyach władzę Kompanii, zniesioną aktem z 1858 roku, zastąpiła silniejsza i więcej szanowana władza monarchy W. Brytanii. Wraz z nazwą rząd zmienił ducha: stał się skrupulatniejszy i sprawiedliwszy w pełnieniu swéj cywilizacyjnéj missyi. Jestto początek nowéj epoki dziejów indyjskich.

Pan Forgues, którego talent i gruntowna znajomość Anglii przeznaczały na historyka całych anglo-indyjskich stosunków, opisał tylko bunt Sypojów, ale opisał znakomicie. Nawet w Anglii nie ma książki w tym przedmiocie staranniéj napisanéj, skąpszéj w słowa a hojniejszej w fakta.

Autor na pięć opowiadań podzielił historyą ośmnastomiesięcznej wojny indyjskiej: oblężenie i wzięcie Delhi, rzezie Pendjab, okrucieństwa Cawnpore, bitwy generała Haveloch i oswobodzenie przez niego Lucknow'a, świetna kampania Hope-Grant'a, wielkie czyny Wilson'a, Neill'a, Nicholson'a i Colin-Campbell'a; ogromne marsze wojsk, marsze bezprzykładne w dziejach świata, które podwyższają nieskończenie sławną krzepkość żołnierza angielskiego: wszystkie te wypadki opowiada autor trzeźwym, zwięzłym a wyraźnym stylem, któregoby się najsławniejszy historyk nie powstydził.

Nie ograniczając się na prostéj relacyi, pan Forgues daje ciekawe szczegóły o administracyi i zwyczajach biurokracyi angielskiej w Indyach, oraz o naturze krajowców. Nie mogą oni pojąć innéj formy rządu, tylko despotyczną. Despotyzm tak przypada do ich wyobrażeń i obyczajów, tak wchodzi w skład ich tradycyj religijnych, że go przyjmują chętnie nawet w jego najbrutalniejszych objawach. Na dowód pan Forgues przytacza następujący wypadek:

« PoprzedniaDalej »