Obrazy na stronie
PDF
ePub

W lasku idą trzy boginie.

W lasku idą trzy boginie
Spór zacięty wiodły wraz,
Każda z nas pięknością słynie,
Która najpiękniejsza z nas?
Evohe! jak te boginie
Jeśli która chłopca chce,
Evohe! jak te boginie,
Na sposoby biorą się!
A przez lasek idzie, śpiewa,
Śliczny chłopiec w kwiecie dni,
Trzyma jabłko prosto z drzewa.
Śliczny obraz, przyznaj mi!

Evohe! jak te boginie,
Jeśli która chłopca chce,
Evohe! jak te boginie,
Na sposoby biorą się!

Ach! hola! stój chłopczyku młody,
Nim przebędziesz cały gaj,

Przypatrz się nam i z urody
Najpiękniejszej jabłko daj.

Evohe! jak te boginie itd.

Jedna z nich po małej przerwie
Rzecze: wdzięki, skromność mam
Więc nagrodę daj Minerwie,
Zasługuje, widzisz sam.

Evohe! jak te boginie itd.

Druga mówi: ja mam pawia,
I rodową dumę mam,
Gdzie Junona się pojawia,
Gasnę inne, widzisz sam.

Evohe! jak te boginie itd.
A ta trzecia w tymże czasie,
Nic nie rzekła, nic a nic,
Jabłko dla niej, a Kalchasie
To zrozumiesz, boś nie fryc!
Evohe! jak te boginie itd.
Jeśli która chłopca chce,
Evohe! jak te boginie
Na sposoby biorą się.

Życie Paryskie.

Z powozem precz, to milsza rzecz Pobujać pieszo z wdziękiem, szykiem, Gdzie ludzi rój, ukazać strój, I nóżki trochę nad bucikiem. Subretko śpiesz, wybieraj mierz, W czem pięknie, zgrabnie pani twej. Nareszcie w świat,

Wybiega kwiat.

Paryżaneczka w pełnej zbroi!
Ujrzawszy ją nie złapiesz tchu.
Coś kolnie cię w sam lewy bok,
Jej suknia szumi fru, fru, fru.
Jej nóżki tupią, tok, tok, tok.

Od sarny lżej,
Mknie postać jej.

Główeczka w - górę, kibić składna,
A jak ją kto spostrzeże,

Wnet staje, mówiąc: "jak ładna!”
A ona znów, na wdzięk tych słów.
Dumniejsza mija tłumy osób,
Na pochwał krzyk,
Podwaja szyk.

Kołysząc się w właściwy sposób,
Ujrzawszy ją nie złapiesz tchu,
Coś kolnie cię w sam lewy bok,
Jej suknia szumi, fru, fru, fru,
Jej nóżki tupią: tok, tok, tok,

DEKLAMACYE.

Czarny szal.

I wy mnie pytacie z pijanym hałasem,
Co znaczy ten rdzawy mój kindżał za pasem?
Co znaczy, żem czarnym obwiązał się szalem,
Gdzie zdawna krwi krople zastygły koralem?
I wy mnie pytacie? Ha, dobrze, Serbowie!
Lecz wprzódy niech wino zaszumi w mej głowie,
Niech pieśni lirników do reszty mnie zgłuszą,
Bym treści słów moich nie pojął sam duszą.
Więc żywo lirniku po strunach puść palce
Z pełnymi kielichy przystąpcie służalce,
Niech jeden mi głowę podeprze wezgłowiem,
A teraz słuchajcie Serbowie. co powiem:

I pieni się puhar i lira już gędzie,
Ach, dotąd ja widzę jej piersi łabędzie,
I dotąd mi pachnie zwój czarnych warkoczy,
Pod którym gwiazdami świeciły jej oczy.
Na zamku ją miałem-a byłem ja młody
I lgnąłem tak do niej jak ozajka do wody,
I milszą mi była... gdzież puhar mój złoty?
Żem sztandar zatykał na murach Semlinu.
I milszą mi była... gdzież puhar mój złoty.
Czy wina zabrakło? Przez piekło i grzmoty!
Trzy beczki z piwnicy wytoczcie hajducy!
O biali śpiewacy! Bojana prawnucy,
Dlaczegoż pieśń wasza z ust klątwę wystrasza ?
Ach, ona tem była, czem dla mnie pieśń wasza.
I miała w swem oku, ta dziewica grecka,
Powagę królowej i niewinność dziecka.
Toż przy niej wszelakiej pozbyłem się pychy
I byłem, jak dziecko pobożny i cichy.
I próżno pod oknem rżał koń mój bojowy,
Jam z białej jej piersi nie podniósł już głowy.
I próżno miecz do mnie migotał ze ściany
Jam dłoni nie zerwał od szyi kochanej.
Bo ja ją z haremu uniosłem pod burką,
A ona mi była mym stróżem aniołem.
A ona mi była... ha, była jaszczurką.
I dotąd po szyi, po piersiach, pełzała,
Dopóki mi serca nie wygryzła z ciała;
Więc z drugim... ha! piekło! krew grać
mi zaczyna...
Kindżała i wroga! kindżała-lub wina!
Raz prosił na ucztę mnie towarzysz broni,

Na ucztę weselną, więc jadę w sto koni,
A w zamku, co hardo Dunajem potrąca,
Zostało sług kilka i ona — płacząca.
I ona, co czarnym osłonięta szalem,
Na baszcie się wiała tęsknotą i żalem,
Jak sztandar żałobny nad miastem wymarłem
Więc skryłem oblicze i konia poparłem.
Lecz gdym się z braćmi za stołem rozłożył,
To we mnie nanowo burzliwy duch ożył.
Jam marzył o bojach, a mniej o dziewczynie.
Minęło dni wiele przy śpiewie i winie,
De nocy nasz okrzyk rozlegał się echem.
Wtem stary mój sługa nadleciał z pośpiechem,
I szepnął mi słowo i jedno i drugie.

I zbiegłem w podwórze i dopadłem konia.
Świat mglił się przedemną a lasy i błonia
Migały w mem oku zjawiskiem znikomem,
Nim gwiazdy pobladły, stanąłem przed domem!
Kolanem i pięścią wybiłem podwoje.
Widzicie!-tam w kącie-tam było ich dwoje.
Tam było ich dwoje splecionych uściskiem.
Ha! jam ich rozerwał kindżała połyskiem,
I zdarłem z jej czoła żałobną zasłonę.
I przeszła noc krwawa. Gdy dawnym

zwyczajem
Świt spłonął dwa trupy płynęły Dunajem.
Więc wy mnie pytacie z pijanym hałasem,
Co znaczy ten rdzawy mój kindżał za pasem?
Co znaczy, żem czarnym obwiązał się szalem,
Gdzie zdawna krwi krople zastygły koralem?

« PoprzedniaDalej »