Obrazy na stronie
PDF
ePub

I ściągnął świtkę na pierś swoją nagą,
Jak gdyby nagle od jednego słowa,
Zdjęło go zimno i pustka grobowa...
Sędzia zadumał się, pochylił czoła

I spytał znowu: "Czy w wiosce jest szkoła?
-Nie."-Pisarz zwykle chmurny był w

urzędzie.

Przytem pytanie było jakoś dziwne...
Wahał się chwilę, czy właściwem będzie
Odpowiedź chłopca pisać w protokóle;
Więc wyprostował palce swoje sztywne
I bębnił zlekka po szarej bibule.

*

A sędzia patrzył na drżącą dziecinę:
Na ręce nagie, wychudłe i sine;
Na pierś zapadłą i nędzne łachmany;
Na blask tych oczu zmącony i szklany,
Gdzie przecież mogły odbić się niebiosy;
Na drobną główkę, gdzie myśl głucho śpiąca
Nie znała światła innego, prócz słońca
I innych wrażeń ożywczych prócz rosy.

I dziwnym cieniem zaszło mu oblicze,
I w piersi uczuł drżenie tajemnicze,
Jakby ta sala pusta była tronem,

Na którym przyszłość z czołem zachmurzonem
Zasiada, pełna klęsk i spustoszenia...

I jakiemś grzmiącem i ogromnem słowem
Oblicza plony na polu jałowem,

Przed sąd wzywając całe pokolenia...
I widział, jak szły, gęste, ciemne tłumy
I tamowały ruch globu w błękicie...
I spostrzegł, pełny trwogi i zadumy,
że były chmurą ogromną o świcie,
Przez którą przebić nie mogło się słońce,
I zmierzch nad ziemią trwał przez lat tysiące...
Widział, że tłum ten-to siła, stracona
Dla wielkich celów i dążeń ludzkości,

I czytał w groźnem spojrzeniu przyszłości,
że chce rachunku z miliona...

I ujrzał nagle, że wydziedziczeni
Za społeczeństwa swego cierpią winy;
I przerażony-posłyszał w przestrzeni
Sądy-nad sprawą chłopczyny...

"Niech was Chrystus-głos mówił―rozsądzi
Kto więcej winien: czy ten nieświadomy,
Co drogi nie zna i w ciemnościach błądzi?
Czy wy, co grube spisujecie tomy
Karnej ustawy, a nie dbacie o to,
By uczyć dziecię, które jest sierotą...
Niechże was Chrystus sądzi!"

Lecz krzyż czarny

Stał nieruchomy i cichy na stole,
Jako milczące wobec łez ołtarze...
A sędzia powstał, i szedł, gdzie pacholę
Blade czekało na wyrok surowy,

I dotknął ręką jego płowej głowy,

I rzekł: "Pójdź dziecię! ja cię uczyć każę!”

Wojna domowa.

Broń na ramię, marsz i kwita!
Dokąd? Poco? Nikt nie pyta!
W ładownicy kula lśni,
Ona drogę wskaże ci.

Gdzieś w powietrzu trąbki grają,
Kłęby kurzu z ziemi wstają.
Miła matka, miły świat —
Matko, świecie, pal was kat!

"Panie kapral, ponoć w Białej Fabryki się zbuntowały?" "Milczeć chłopy! Baczność stój! Gdzie ci wskażą, tam wróg twój”.

Wiatr odwiewa dym z nad sioła,
Hej, co fabryk dookoła!

Na ulicy ludu huk,

Nie chcą robić wie ich Bóg!

"Panie kapral, zejdźmy z drogi"
"Milczeć chłopy, broń do nogi!"
Ciżba sunie, co za wrzask!
"Zniżyć lufy, podpiąć kask!

"Baczność, nabić!” Tfu do djaska Nabój w łożu jeno trzaska...

Piersi chwyta jakiś żal...

"Cel! Kie licho? Baczność pal!"

Huknął ogień, dym opada,
Aż tu na nas rwie gromada,
Jak kamieni sypnie grad...
Jezu!... Człowiek na twarz padł.

Tysiąc świeczek błysło w oku,
Krew. Tłum depce śród natłoku.
Świat się nagle w oczach ćmi.
Matko, świecie, żegnaj mi!

Cicho... Pusto... Pola w mroku. Kto to Cichy jęk brzmi z boku, Bracie, ktoś ty? We krwi skrcń? Chcesz się napić? Bierz to w dłoń.

Cała bluza pociachana,
Głowa, ręce jedna rana!
Księżyc błyska ponad smug:
Słuchaj, bracie, czyś ty wróg?

Jezu! Jaśniej miesiąc świeci
Taż my jednej matki dzieci!
Józek, co ty robisz tu??...
Przymknął oczy, słabo mu...

Wody! Hej kto żyw w oddali!... Pocośma się tak ciachali? Czekaj, łeb owiążę ci...

Boże, bądź miłościw mi!...

Józek! Toś ty tu pracował?
A nasz oddział w was celował!
Coście buntowali się?
Przez Bóg żywy, gadaj że!

Chryste, słupem stają oczy,
Już mu cała twarz się mroczy,
Józef!... Zimny... To ja, brat!
Józek! Milczy. Ha, już zbladł.

Trąbki grają gdzieś w oddali,
Grzmią maszyny, żołnierz wali,
Co to było?? Jedna z szarż!
Milczeć! Słuchać! Naprzód! Marsz!

Wolny Najmita.

Wąska ścieżyną, co wije się wstęgą,
Między pólkami jęczmienia i żyta,
Szedł blady, nędzną odziany siermięgą
Wolny najmita.

I nigdy wyraz nie był dalszym treści,
Jak w zestawieniu takiem urągliwem;
Nigdy nie było tak głuchej boleści,
W jestestwie żywem.

Rok ten był ciężki; ulewa smagała
Srebrnym swym biczem wiosenne zasiewy
I ziemia we łzach zaledwo wydała
Słomę a plewy.

« PoprzedniaDalej »