Obrazy na stronie
PDF
ePub

ziły się tu tylko w tej formie gorzkość uczucia, żal do świata i jakby lekceważenie już świata.

Wyrażeniem religijnego uczucia autora w tym czasie był jego poważny wierszyk, mający napis: Cupio dissolvi („pragnę być rozwiązanym", wyrażenie wzięte z listów S-go Pawła). W wierszyku tym poeta mówi o swojej duszy.

Człowiek czyliż ma duszę? Gdybyśmy wiedzieć chcieli, czy ma duszę słońce? co się dzieje na słońcu? kogożbyśmy się powinni pytać? i od kogo odpowiedź musiałaby być najtrafniejszą, jeżeli nie od samego słońca? Czyli człowiek ma duszę? któż lepszą dać na to może odpowiedź, jeżeli nie sam człowiek, a przynajmniej człowiek duchem bogatszy. W jakiéjbykolwiek chwili i w jakibykolwiek sposób tworzyła się czyli zjawiała dusza w ciele człowieka, to pewna, że o istnieniu jakiegoś duchowego siebie, odrębnego od ciała siebie, każdy człowiek dobitne ma przekonanie. Im większą byłoby prawdą, iż ciało ludzkie w swoim przedwiecznym pierwiastku jest (jak o tém wspomnieliśmy na początku) wymienieniem się z gatunków niższych, tém téż pewniejszém być musi, iż ten pierwiastek, który odróżnił ludzi od tych gatunków i tak wysoko wzniósł nad nie, to jakaś odrębność. Wskazówką i sprawdzeniem w swoim zakresie téj odrębności są tu nam właśnie i te poezye ostatniej godziny. W ciele ścieśnioném bólami, przeżytém i konającém, duch widzimy tkwił młody, z gruntu wesoły i jakby królujący nad światem. W wierszyku Cupio dissolvi, zwróconym do Stwórcy, nie ma naturalnie ironii. Autor zajmuje się tu poważnie sferą uczuć swych zmysłów i z samego uczucia wychodząc, wyraża się jak najczystszy idealista:

W uchu i w oku, w smaku i woni
Tylko się samo złudzenie chroni,
Tylko przeszkoda duszy człowieczéj,
By doskonaléj pojęła rzeczy.

Kończy więc wiersz życzeniem odzyskania swobody zupełnéj, lub raczej zaczyna go właśnie od tego błagania:

Na co mi, Panie, ta suknia z ciała?

Ja jestem duchem, duchem, nic więcej,
Po co mam chodzić w szacie zwierzęcej?

I wreszcie na zakończenie tego zarysu: jak treści i charakteru tych poezyj ostatniéj godziny, tak i z całego żywotu poety, wspomnijmy jeszcze o tym jego utworku, który był pisany literalnie w ostatnich dniach życia i którego dokończenie śmierć mu przerwała. Utwór ten,

jest-to początek powiastki, ale bohaterem której jest wyraźnie sam autor, lub raczej wszystkie główne pierwiastki uczuć jego. W poezyi téj (ma ona napis: Dwa obrazy) widną jest jeszcze z jednéj strony cała werwa pióra i zarazem już nieudane, ale nader istotne błąkanie się myśli, t. j. snucie się myśli śród której po kolei (jako w snach nocnych) już władza pamięci, już władza sądu usypiały. Urywek ten przekazał nam też w ten sposób te psychologiczne dane, iż umysł śród cząstkowego nawet uśpienia sądu być może poetycznym, i przypomina zarazem, jakie to były mianowicie owe główne pierwiastki uczuć autora, które istniały i plątały się zawsze przed myślą jego, nawet wtenczas, kiedy jéj czuwanie i całość cząstkami się ćmiły, a mianowicie, iż pierwiastki te były: miłość sztuki, religii, stron domowych, rodziny, draźliwość na sądy i t. p.

Treść Dwóch obrazów następna: młody artysta-malarz, natchnięty sławą Rafaela, ślubuje wierność paletrze, ale ujrzawszy arcydzieła rzymskie, czyni drugi ślub: nigdy nie tykać paletry. „Jeżeli nie jesteś zdolny malować rzeczy niebieskich, rzekł mu głos jakiś, maluj to, co znasz tak dobrze, brzegi Wilii i Wisły" i malarz chwycił za pędzel i odmalował (co?) wizerunek Ojca Ś-go, te jego oczy, jakim nie było równych na ziemi:

(„Temi oczami, gdy je w ludy wciskał,
Niejednę trzodę dla Pana pozyskał,

Było to dawno, och! bardzo już dawno.")

Utwór ten zyskał od razu powszechny poklask, więc téż wnet i dotkliwe krytyki od spółrywali.

Bracia po pędzlu, towarzysze czuli,
Przyszli zażółcić (?) utwór znakomity,
Wielcy mężowie i ich satellity!

A chociaż czasem widzieć się nadarzy,

Jak się wąż przemknie po ich pięknéj twarzy,
Ciche syczenie otchłani anioła

Wyższych uwielbień zagłuszyć nie zdoła.

Malarz włożywszy kapelusz kalabryjski, uchodzi z Rzymu i wy. chodzi bezpośrednio (gdzie?) na błota pińskie *); tu dochodzi go głos i spotyka postać (czyją?) jego ojca, ale na zawołanie do niego: „Ojcze

(*) Najpierwszém miejscem wrażeń dziecinnych Syrokomli były (jak wspomina o tém w Pamiętniku) Jaśkowice, folwark na Polesiu, który ojciec jego trzymał wtedy dzierżawą.

mój luby!" ojciec zamiast uściśnienia syna, łaje go iż leci w przepaść, gdzie go pewna śmierć czeka:

Kto mię tam ojcem z oczeretów woła,
Szablą mi swoje przyczyny wyłuszczy!
Ja nigdy synem nie miałem gawrona,

[ocr errors]

A waćpan gawron z Białowieskiej puszczy.
Nie znając drogi, w sam środek czeluści
Idziesz szalony, gdzie twój zgon pewniutki.

Tą czeluścią było to przybywanie do miejsca rodzinnego ze sławą

zagraniczną.

Co z tobą, Marku, żeś się przeszatanił (?),

Włóczysz się w bagnach, zamiast siedzieć w Rzymie,
Pędzel twój będzie pudłował, nie ranił.

Tu ledwo znane Chrystusowe imię,
Tutaj za obraz tyle ci zapłacą,

Co za chudego konia bronowłokę.

I duch ojca, dodajmy, nie omylił się wcale, szepcząc poecie iż „jego zgon pewniutki.“

Kondratowicz, nie dokończywszy nawet tych stygnącą ręką kreślonych Dwóch obrazów, w dniu 15 września 1862 roku w Wilnie zakończył życie. I w tém tylko w swych proroctwach z ostatniej godziny omylił się, iż nie „kilku ludzi z ciekawości", jak wyrażał, przeprowadziło go na miejsce ostatniego spoczynku, ale z istotnego spółczucia pół miasta.

*

*

Takie były główne utwory, główne zarysy zawodu i taka śmierć tego w samym rozkwicie życia zmarłego poety. Obraz ten, który tu daliśmy, nie jest zapewne wcale wszystkie szczegóły jego zasług pióra wyczerpującym; nie powiedzieliśmy tu np. nic o jego od czasu do czasu pisywanych, z różnych okoliczności artykułach prozy (na czele których wypada położyć życiorys spółautora prowincyi, jego mistrza z razu, a potém przyjaciela: Ignacego Chodźki), a które wszystkie były zawsze znakomitém piórem pisane; - nie wyliczyliśmy wszystkich odcieni zalet jego oryginalnych poezyj, ani téż wspomnieliśmy nawet o jego przekładach z poezyj obcych, które jednak w obecném wydaniu cały oddzielny 10-ty tom składają i cechą których jest w ogóle i piękność i wierność: sądzimy jednak, iż dotknęliśmy w tym obrazie

trzech epok jego zawodu rysów głównych,-a z dotknienia tego jakiż co do ogólnej charakterystyki poezyi Kondratowicza i co do ogólnego znaczenia poznanego poety wypada nam wniosek?

Ludwik Kondratowicz był urodzonym poetą i był nawet zrodzonym raczej na oryginalnego, o właściwych sobie tylko cechach poetę, niż, jak to z razu wnieść było można, na charakterystycznego tylko tłómacza prozą i wierszem utworów obcych. Nie był on, powtórzmy już raz czynioną uwagę, śpiewakiem polotów górnych, szczególnie głębokich myśli, obrazów wielkich, słowo jego nie było wyrazem wysoko poetycznych figur, zawiłych porównań, składni i t. p. Poezya Ludwika Kondratowicza, jak to widzieliśmy, była to raczej przedewszystkiem i głównie poezya uczuć, słowo jego było to słowo uczuć; ale śród tego kierunku, śród tego śpiewu, rozwijał on sferę tych uczuć do możliwej nieraz ich głębi, nutę słowa do możliwych odcieni; był on, słowem, w całéj sile znaczenia i w całym wdzięku znaczenia-poetą

serca.

Kondratowicz nie był śpiewakiem i wyrazem owego kierunku, który spółczesnych mu poetów krajowych najoryginalniéj odznaczył; nie śpiewał on jak oni (lubo śpiewał także o ludziach i śpiewał o dziejach), ani o czasach przyszłości, ani o losach ludzkości, ani o mającym kiedyś dla ziemi przyjść wieku nowym; - był on z téj strony, rzec można, śpiewakiem zachowawcą, t. j. był tylko śpiewakiem przechowawcą cząstki owej miłości, i téj drogi miłości, któréj tamci w owych odległych wiekach i w podniesieniu do skali ogólnéj śpiewali tryumf.

Kondratowicz, w porównaniu z zakresemowych na szeroką i wzniosłą, lubo nieco zawiłą nutę wołających śpiewaków, może się nazwać prosto śpiewakiem ludu. Był on owszem, rzec można, jakby dla śpiewu tylko zrodzonym wioskowym ptaszkiem, owym jak się nazwał słowikiem, tylko nie w klatce zamkniętym, ale z bagien, pól, lasów, cmentarzów i sadów wiejskich, dla umilenia godzin mieszkańców wiosek, dla ukształcenia ich serc, dla pokrzepienia ich ducha, śród cieni i blasków nocnych śpiewającym.

A jeślibyśmy koniecznie ten śpiew jego równać chcieli i do światłości dziennych, do blasku słońca (jak to i wyrażaliśmy wyżéj), tedy możnaby rzec: iż poezya Ludwika Kondratowicza nie była to wprawdzie owa wysoka i skwarna z godzin południa, lecz lubo o promieniach łagodnych, cieple łagodném, zawsze jednak i jaskrawa jeszcze i wielka głowa zachodzącego słońca nad Niemnem.

POEZYE WINCENTEGO POLA.

Rok już blizko, jak jeden z najznakomitszych poetów naszych, jeden ze spółśpiewaków ostatniej a prześwietnej epoki w naszej poezyi, twórca w niej szkoły oddzielnéj, Wincenty Pol, zakończył swój piśmienny zawód i życie. Nie takim był początek zawodu tego poety, jak zakończenie. Powitany niegdyś od pierwszych kroków spółczuciem, głośnym poklaskiem, w ostatnich latach słabe już tylko spotykał ich echa, nieraz owszem obojętność, ironię, w najlepszych razach uwagę, że się już przeżył. Ale poeta już skonał, pieśni jego nie do trumny z nim weszły, ale do dziejów, a świat dziejów nie zna, co to jest starość i co to jest młodość: przed okiem dziejów wszystko jest zawsze stare i zawsze młode. Wynieśmy się więc, o ile to jest podobném, z warunków czasu, i w przybliżoną rocznicę śmierci poety spójrzmy i przypomnijmy: jaki téż miały rzeczywisty charakter jego utwory? Co w nich było (jeśli było) żywotném? co było (jeśli było) ujemném? jaką się cechą odznaczył? i z jaką ostatecznie istniéć będzie (jeżeli będzie) w historyi pieśni.

Wincenty Pol był wprawdzie nietylko śpiewakiem, ale też przyjacielem i mężem poważnej pracy. Ulubione mu były między innemi studya nad geologią, nad (uważanemi postępnie) geografią i etnografią; miały nawet w przedmiotach tych liczne rękopisma po nim pozostać. Umysł to był z pewnej strony w rodzaju Göthego. Jeżeli jednak i każdy utwór prozy, który ogłaszał, nie był bez zalet, a licznych, żaden przecież nie miał tego znaczenia w gałęzi swojéj, jak każda jego pieśń pośród swojéj. Przede wszystkiém i głównie był on poetą i o téj téż tylko części prac jego, jako określającej głównie jego osobistość, mówić tu mamy.

Wincenty Pol (urodzony 1806, † 1872 r.) miał lat dwadzieścia kilka, kiedy się dał poznać z pierwszych swych śpiewów, a od tego czasu do ostatnich dni życia śpiewać nie przestał. Utworów poetycznych stosunkowo nie zostawił zbyt wiele, i o każdym z główniejszych rzec tu szczegółowiéj możemy. Ostrzedz jednak musimy, iż nie mamy

« PoprzedniaDalej »