Obrazy na stronie
PDF
ePub

Nauczona z dzieciństwa, że Krzyżacy podli,
Chciałaby ich przeklinać, a jednak się modli.
Westchnąć ku swoim bogom daremnie się kusi,
Krzyż jest Bogiem Ransdorfa, potężnym być musi.

Kreślone w ten sposób z mimowolną, jak mówimy, sympatyą dla przeciwników obrazy i uczucia, o ile są piękne w sobie, o tyle przedstawiać muszą w karykaturze główny morał i rozwiązanie poematu, t. j. ideał ofiary.

Na podobną nutę, t. j. staro historyczną i bohaterską jak Margier, zaśpiewał następnie poeta nowy, lubo krótszych rozmiarów poemat p. n.: Córa Piastów; - i tu także bohaterami Litwini, ale nieprzyjaciołmi nie Krzyżacy, lecz Mazowsze. Książę Litewski Trojden wykonywa napad na zamek księcia Ziemowita, opanowuje go i ma zamiar zburzyć, - ale spotkana w komnatach zamku Hanna (Córa Piastów) rozbraja zwycięzcę, czyni także ofiarę z ręki, a ślub małżeński i uczty zamieniają przewidywane widoki zemsty i mordów.

Rytm w tym poemacie, równie jak w Margierze, świetny, poetyczny, poważny; lecz autor od początku do końca był tu przedmiotowym wyłącznie, nie miał miejsc do wciśnienia głównych swych uczuć, złąd wszędzie chłodny.

Zdaje się, iż sam Kondratowicz uczuć to musiał, i czyli to widok przyjęcia tych utworów, z mniejszém niż miał prawo miéć nadzieję spółczuciem, czyli téż prosto podrost w tym czasie jego uczuć głównych, jakiś zdarzony powód zbudzenia się ich, i w ogóle podniesienie się ogólnej uczuciowości do skali wyższéj, sprawiły, iż zarzucił wkrótce te raz dotknięte przedmioty i ramy dawnych dziejów i bohaterstwa, a zwrócił się do kreślenia obrazów i uczuć w powiastkach mniejszych, z wizerunkami serc i dziejów bliżej mu znanych, rozmaitszych i powszechniejszych, w powiastkach, w układzie i słowie których nie krępowała go żadna umówna forma, żadne względy przymusu i którym mógł dawać ów dawny napis gawędy. Gawędy Kondratowicza z obecnéj epoki nie były to jednak gawędy epoki zeszłéj; gdy tamte miały głównie na celu przedmiotowość, kreślenie nauczających przygód, morałów, obecne miały raczej na celu kreślenie jeżeli nie własnych autora dziejów i uczuć, to jednak uczuć i dziejów najbliżej i najlepiej mu znanych i w kreśleniu których się lubował. Do takich należą prawie te wszystkie, które się ukazywały między r. 1854 i 1860. Gawędy te, jako odbijające najtrafniéj talent autora, były rozchwytane, ukazywały się jedna po drugiej prawie nagle i odznaczały swoją właściwość.

Gawęda Kondratowicza z téj epoki (że kreślimy bliżej jéj właściwość), jest-to zwykle powiastka ram obszerniejszych, lecz w któréj obraz nie tylko nie rozwija się w ramach jakiejś artystycznej całości,

ale w której nie ma rzec można żadnych ram. W obrazie tym kreśli autor nie dzieje z jakąś harmonią wewnętrzną, lecz tylko jakieś dzieje serc, jakieś wypadki w tym bezładzie, tém oderwaniu, jak się przedstawiają zwykle na świecie oku każdego; idzie mu tylko w obrazie o wylanie kilku swych uczuć, skreślenie kilku rysów ludzi albo pejzaży, a wartość obrazowi nadają tu tylko sama ta uczuciowość autora, prawda schwyconych rysów i talent słowa. Treść w gawędach jest zwykle spółczesna, lub mniej dawnej historyczności. Mimo jednak różne imiona osób, różne miejsca i czasy, główny bohater każdej, rzec można, zawsze jest jeden. Bohater ten jest-to zwykle w powiastce osobistość nie główna, ale drugo i trzeciorzędna, jest-to charakter słaby i wahający się, igrzysko ludzi i losu, i który walkę tę z losem kończy nie jakimś odznaczonym i wyższym czynem, nie jakimś np. poświęceniem się dla siebie lub ludzi, lecz bez wyjątku czynem jakiejś roz. paczy łatwéj, najczęściéj kieliszkiem, który odejmuje i kończy pamięć i troski.

Do obrazów tej treści, które dawały w ten sposób widnokrąg z postaci pośrednich, ale śród potocznego ich życia uczuciowy, malowny, stosował też autor i ową swą szatę, czyli ów styl swój prosty i jasny gawęd poprzedniéj epoki, który tylko w obecnéj (w epoce wzniesionego smaku) był zawsze stałej gracyi, bez rozwlekłości.

Cel, przedmiot i nutę tych swych powiastek autor w jednej z nich najlepiéj temi słowy określił:

[blocks in formation]

Twojém powietrzem orzeźwię oblicze,
Od twoich ptasząt wyrazu pożyczę.

Pragnąc jednak miéé naturalnie i szersze koło słuchaczów, kreśląc różność przedmiotów, figur i akcyj, autor lubo zajęty zawsze obecnością, musiał też nieraz wybiegać i w przeszłość, przeszłość krajową; w tém jednak musiała go spotykać niejaka sprzeczność. Z jednéj strony uważał autor za obowiązek religijny, za rozkaz Boży to prawo: „kochaj rodziców", i w prologu do gawędy swéj historycznéj, jeszcze z epoki 1-éj, p. n.: Kanonik Przemyski (Orzechowski), tłómacząc powód jéj napisania, przy wezwaniu Boga wyrażał:

O! wyrył się twój zakon, dany po ojcowsku,

Na miękkiém sercu mojém jak gdyby na wosku:
Ja pokochałem przeszłość i praojców twarze.

Ale oto szczegóły téj przeszłości, którą za obowiązek miał kochać, stawały znowu w przeciwieństwie z innemi uczuciami poety. Autor w swém kochającém sercu był głównie i przede wszystkiém prrzyjacielem ludu wiejskiego, a śród przeszłości téj ten lud był przedmiotem ucisku; niezawisła i ogólno-braterska dusza poety ciskała się w różnych zwrotach co chwila na dumy magnackie, à te dumy dawały główne barwy owéj przeszłości; treścią jego powieści z zadania miał być „gmin szaraczkowy", a losem tego gminu było właśnie zostawać i być kreślonym w służbie dworskiej, w służbie magnatów.

W kreśleniach swych autor nie zapierał się zasad, i w rysach swych i przestrogach pragnął być wiernym, a tylko z właściwém sobie uczuciem uniewinniając się pisał:

Przeszłości święta! pokój niech ci będzie,

W twym wiekuistym, twoim sennym grobie!

jesteś ty dla nas mistrzynią, nie dla zgorszenia jednak, tylko dla po ̃ prawy.

I nie poczytaj nas za świętokradce,

Nie miéj za winnych synowskiej obrazy,
Jeśli się zdala przypatrując matce,

Na twém obliczu odkryjemy skazy.

Skazy te więc kreślił w gawędach i kreślił dobitnie, z uczuciem, co wszakże nie odejmowało w ogóle ani poezyi, ani tła ogólnej miłości tym kreśleniom.

Dla zaznajomienia praktyczniej z tym rodzajem gawęd, przytoczymy tu szczegółową treść chociaż jednéj. Wybieramy gawędę, czyli gawędkę Janko Cmentarnik. Jest-to powiastka, któréj najogólniejszą treścią jest tęsknienie do stron rodzinnych, a przeto jedno z tych uczuć, które najlepiej były znane poecie.

Tęsknienie to idealność; w uczuciu tém oprócz smutku jest więc i niejaki urok dla ducha. Urok ten daje nam właśnie stwierdzenie, iż duchowość jest faktem i że owszem wyższą jest nad realność. Ów domek pokryty słomą, ów drewniany lub biedny kościołek wiejski, to nie żadna piękność realna; pobyt śród nich to nie żadna ziemska szczęśliwość budząca zazdrość; a jednak, jeżeli oddalenie, wspomnienia rzucą na te przedmioty idealną barwę, przedstawiać się one nam będą jako piękność i jako szczęśliwość.

Czuł właśnie i, jeżeli się nie mylimy, tę właśnie wyrazić chciał prawdę śpiewak Janka, gdy w prologu do tej gawędki, mówiąc bezpośrednio o sobie, taki wyraził zwrot do lat swych porannych:

Święta jutrzenko mojego rana!

Tyś była chmurna i zapłakana;

Ot taka sama i w każdym względzie,
Jak dzień dzisiejszy, jak jutro będzie;
A jednak nie wiem i zkąd i po co
Nad twém wspomnieniem światła migocą.

*

I patrzę czasem i gonię rzewno
Za ową barwą mglistą, niepewną,
Za temi dachy gdzie życie biegło,
Za tamtych świątyń znajomą cegła,
Za tamtym wiatrem, łąki przekosem,
Za tamtych ludzi wzrokiem i głosem,
Z któremi nieraz żyło się ściśléj.

Lamiąc chleb bratni, mieniając myśli.

Treść Jana Cmentarnika jest z czasów spółczesnych, treść ta nie potrzebowała przeto uczonych wspomnień, sztucznéj fantazyi, a jest tylko opowiedzeniem jednego z najpowszechniejszych zawodów, jednego z najpowszechniejszych ludzi śród swego czasu.

Bohaterem powiastki jest wieśniak Janek. Janek ten w wiosce swojej był lwem podczas pracy polnéj, był lwem na zebraniach ludowych, zazdrościli mu ludzie:

I świetna była dola Jankowa,

Póki się we wsi rodzinnéj chowa;
Lecz inną dolę dały mu nieba.
Panu hajduka było potrzeba,

Spodobał Janka, zabrał go z chaty.

Powołanie to nie było dla Janka przykre; zaspokojony powodzeniem w wiosce, marzył chętnie o rozleglejszém, ruszył więc poświstując:

I śnić marzenia zaczął powoli

O nowém życiu, o innéj doli;
Dobrze mu było na dworze pana,
Barwa złocista i posrebrzana.

*

Gdy się w niedzielę świetnie ustroi,
Oh! myśli sobie, gdyby tu moi,
Gdyby widzieli rodzice starzy!....

Ale po rozmyśle, wnet dodał:

O! gdzie tam, gdzie tam, lepiej we świecie!

*

Ja w stroju dworskim pomiędzy chłopcy,
W rodzinnej wiosce byłbym jak obcy;
Gdybym zawitał w takim ubiorze,
Pies-by domowy rzucił się może.

Poeta rozumiał dobrze taką treść myśli swego bohatera, nie wyrzucał mu jéj i tylko litował się nad nią, przewidując następstwa zbytniéj rzewności:

Biednyś ty, Janku! Wioskowéj głuszy
Nie trzeba było wrastać do duszy.
Kiedy raz wrosła, nic nie pomożem,
Już téj miłości nie wyciąć nożem!
Z taką tęsknotą, jak z karą Bożą
Już i do trumny ciebie położą.

Są wprawdzie dusze i najpowszechniejsze, najroztropniejsze, którym tam lepiéj, gdzie piękniéj, gdzie wykwintniéj, gdzie natura bogatsza, ale:

Są inne dusze, głupcy, waryaty,

Co wolą słomę domowej chaty;

Co śród palm pragną sosnowych lasów,

Co śród pomarańcz i ananasów

myślą raczej o swojej domowéj ćwikle, o szczawių.

Poradź tu z grubą duszą Litwina,
Co swéj dzikości nie zapomina,
Co swe lepianki, swych borów liście
Kocha ogniście, kocha wieczyście.

I takim rzeczywiście wnet stał się Janek. Nie bawiły go dostatki i świetność, a tylko tęsknił. Pan był zmuszonym jechać za granicę, pojechał z nim i Janek; były to czasy za granicą burzliwe, wojny powszechnej: pan Janka podzielał te burze, podzielił i Janek. Przebywał on zupełnie nowe dla siebie dzieje, nowy zawód, i wywiązywał się ile umiał z tego nowego zawodu godnie:

« PoprzedniaDalej »