Obrazy na stronie
PDF
ePub

podobnej wstęgi na ramieniu prawego Polaka obudzi ślachetną pychę w sercach tych, którzy nią ozdobić się zapragną, dla ozdobionych cześć i uszanowanie u świata.

Mikołaj Zaręba odebrał z rąk Jadwigi drugą nagrodę w pozłocistym i ozdobionym dawnymi medalami puharze. Nóż myśliwski z rękojeścią, drogimi wysadzaną kamieńmi, podała Jadwiga Dytrychowi de Oldemburg z natchnienia ojca, który tym darem chciał mu osłodzić boleść przegranej w chwili pewności zwycięstwa. Odgłos trąb i oklask powszechny zakończył turnieje, poczem wszyscy udali się na zamkowe pokoje.

E) Do A. M. po wydaniu „Wallenroda“ w Petersburgu; w czasie pobytu jego we Włoszech (1831).

192)

(Poezye, tom III, str. 243 245).

Gdy po skostniałych twardej ziemi zwłokach
Słońce na złotym wyjedzie rydwanie,
Buja skowronek w obłokach

I głosi światu wiosny zmartwychwstanie.
Prysły z rzek bystrych lodowe kajdany,
Wre pracą kmiotków niwa, dotąd głucha,
Zabrzmiał słowik ziemia słucha

Umilkł gwar ptactwa na dźwięk niezrównany.

Jakiż dziw polskie i litewskie sioła
Ku brzegom Newy porywa!

Słuchajcie bacznie! odgłos ludów woła:
Władca ptaków, orzeł śpiewa!
Jakże górnymi poloty

Do samych niebios dąży drogą nową...
Kto nie zapłakał na los Wajdeloty,
Temu za życia nućmy pieśń grobową.
Wieszczów ojczystych chlubo i zaszczycie!

Czyś wskrzeszał z mogił zapomnienia Dziady,
Czyliś Grażynie nowe stwarzał życie,

Czyliś malował Świtezi zwierciadła,

Czy na gór krymskich okazałym szczycie

Ryłeś twych natchnień nieśmiertelne ślady,

Wnet ciebie dusza narodu odgadła.

Któż, po olbrzymim zarysie

Nawet powodząc oczyma tępemi,

Siły poświęceń nie poczuł w Farysie,
A w huraganie wroga naszej ziemi?

Jest bezherbowne serc powinowactwo,
Z podobnej na świat wyrzuconych procy,
Jest święte uczuć jednozgonnych bractwo
Wyższe od ludzkiej przemocy.

Ci, co chrzest jego wraz z życiem przyjęli,
Żyć będą wiecznie, w uczuciach złączeni.
Oni się znają, choć się nie widzieli,
I niema dla nich rozdzielczych przestrzeni.
Ciebie dziś więzi ojczyzna Wirgila;
Tu ci, co w tobie głos Boga poczuli,
Czekają tęskni. Kiedyż przyjdzie chwila,
Że cię dłoń bratnia do serca przytuli?

Jeszcze nam wszystkie nie spełzły pociechy,
Resztę ich chcemy od zgonu ochronić.
Wstąp pod sąsiednie dla Litwina strzechy:

[blocks in formation]

F) Bezkrólewie II, dramat w pięciu aktach (1853). (Poezye, tom II, str. 161-285).

Dwa dramaty Wężyka: «Bezkrólewie I» i «Bezkrólewie II» znacznie odbiegają od typu tragedyi pseudoklasycznych. Powstały one pod wpływem dramatów historycznych Szekspira i przedstawiają szereg luźnych scen, mających odtwarzać chwilę dziejową w jej różnorodnych przejawach. Niemasz tu jedności miejsca ni czasu, nawet jedności akcyi. «Bezkrólewie I» zamyka się w szczuplejszem kole intryg dworskich i dyplomatycznych i jest obrazem chwili po śmierci Ludwika aż do zamążpójścia Jadwigi. »Bezkrólewie II» szersze zakreśla horyzonty. Jak tam po wygaśnięciu Piastów, tak tu po śmierci ostatniego z Jagiellonów nastąpił moment przełomowy wahania się i niepewności. Budowa tu jeszcze mniej spoista, niż w poprzednim dramacie. Mamy więc narady panów na zamku krakowskim, zaraz po otrzymaniu wieści o zgonie Zygmunta Augusta, więc rada braci-szlachty w dworku pod Krakowem, więc znów debaty senatorów na zamku biskupa krakowskiego w Prądniku, gdzie posłowie pretendentów wypowiadają się za swoimi mocodawcami; więc zgromadzenie szlachty z różnych ziem i województw pod wsią Kamionną w blizkości Warszawy za Pragą, zgromadzenie, mające na celu uchwalenie formy i sposobu elekcyi, przyczem utrzymuje się formuła Zamoyskiego: elekcya viritim, mimo protestu rozsądniejszych i bardziej przewidujących obywateli. Ostatnie sceny wprowadzają nas na pole elekcyjne: kończy się dramat je

dnozgodnym okrzykiem szlachty i senatorów: «Henryk pierwszy, król polski, niech żyje!». W ten splot wypadków dziejowych wtrącony jest dość niezręcznie epizod miłosny: hetman Jazłowiecki, ambitny i dumny magnat, oświadcza się o rękę Anny Jagiellonki, by wraz z nią otrzymać i koronę; królowa, zdziwiona, przypomina mu, że ma lat 50, i daje czas do namysłu; ale w ostatniej chwili hetman cofa się, bez żadnej wyraźnej przyczyny, przerażony jakoby świętokradztwem, które miał popełnić. Żywioł charakterystyczno-komiczny tego dramatu, którego akcya co scena przenosi się z miejsca na miejsce, reprezentują szekspirowskie postacie dwuch rubasznych świątników», czuwających przy zwłokach Zygmunta Augusta. Operowanie tłumami na scenie, wbrew teoryi estetycznej klasyków, również zawdzięcza Wężyk Szekspirowi.

AKT IV. SCENA IV (urywek).

Str. 259-265. Zamoyski. O bracia! przystąpmy do rzeczy.

193) Wyzuci z władców przez wyroki nieba,

Mamy się zająć wybieraniem króla,
Ciśnie ku temu ojczyzny potrzeba,

I wszystko na nas na pośpiech nastawa.
Są szczere chęci, a w nich niebios wola
Lecz jak wybierać, milczą o tem prawa!
Przewidujący taki cios przodkowie
Ledwie go w głównej dotknęli osnowie.
Boleść możebnej a ciężkiej kolei
Całego rodu Jagiełłów zagłady
Musiała zmieszać ich pierwotne rady,
By nie wydzierać ostatniej nadziei,
Na czas w tem zdając dalsze opatrzenia,
O czem nie mogli pomyśleć bez drżenia.
Czas ten tak twardy, niecofnionym krokiem
Nadszedł z okropną na przyszłość obawą.
Uchylmyż czoła przed boskim wyrokiem
I to nadstarczmy, o czem milczy prawo,
I tak cel jego spełnijmy wyniosły,
By nam swobody wyżej jeszcze wzrosły:
Bo gmach ich święty nie ścieśniać lub walić,
Lecz go potrzeba wznosić, doskonalić.

Jeden ze szlachty. Słuchajcie, bracia! to mi łepak tęgi,
On tnie tak z głowy, jak nasz pleban z księgi.

Zamoyski. Są, co od Piastów wybór zwyczajowy

Chcą tak odnowić, jak było przed laty,

By pierwsze w kraju stanowiły głowy
Lecz inak kwitły nasze antenaty,

Inne dziś szlachty prawa i znaczenie,
Odmienną postać ma Rzeczpospolita.

Jeden ze szlachty. To mi mędrkowie, proszę uniżenie
A myż to po co, szlachta rodowita ?

Zamoyski. Mądrzeście rzekli. Czas płynie potokiem,
I jedna drugiej nie równa godzina;

Wszyscy.

Co było dobrem przed wiekiem lub rokiem,
W tem się obecność odmian dopomina.
Wtedy był rozum i potęga cała

W kilku przedniejszych, jak nam świadczą dzieje;
Dziś ich moc dzielna na kraj się rozlała,
Dziś Polska nasza przez szlachtę jaśnieje.

Polska jak słońce wśród niebios przestrzeni,
Szlachta do złotych podobna promieni.
Czcimy biskupów...

Zamoyski. I kasztelanów...

Wszyscy.

Zgoda na to, zgoda!

I tu słuszność macie!

Zamoyski. Ma krok najpierwszy z prawa wojewoda,
Gdy nam przodkuje lub radzi w senacie;
Lecz na swobodnej trudem szlachty ziemi
W obiorze króla, tej praw naszych tarczy,
Za cóżby byli od innych lepszemi?

Czyż głos ich jeden za sto naszych starczy?
Po cóż czas trwonić długimi wywody?

To krzywe zdanie.

Wielu ze szlachty.

Niema na nie zgody.

Zamoyski. Inni, sroższymi złudzeni błędami,

Wybierać króla chcą województwami,

Śród niepewności i grozy

Zataić rady i rad tych powody,

Pokrajać Polskę na różne obozy,

By jednomyślnej nie dopuścić zgody,

By brat nie wiedział to, co brat uchwali,
I by się z sobą znosić nie zdołali.

Jawność w obradach

jest słońcem na niebie;
Pocóż je grążyć w nieprzebitą ciemnię?
I słońce blednie, gdy je mgła opasa.
Więc ci doradcy w tak ważnej potrzebie
Chcą do województw wyprawić prymasa,
By wszystkie zdania policzył tajemnie;
A na kim spocznie oczywista wola,
Tego ma Polsce ogłosić za króla!
Czemże jest prymas przed ustaw oczyma?

Międzykról, kapłan najpierwszy i książe
Lecz do dwuch głosów prawa nawet nie ma.
Jeźli więc władzę tajemną otrzyma

Liczenia głosów, on sam je rozwiąże

I da nam króla.

Wielu ze szlachty.

Niema zgody, niema!

Zamoyski. Jawność w obradach, bracia i ziomkowie,

Jest czystą prawdą w niej tkwi boża wola.

Jeden ze szlachty. My chcemy jawnie głosować na króla.
Kto nam w tajności za prawdę odpowie?

Zamoyski. Stójmyż na wieki przy tak świętem prawie,
Niech wola jego wszystkim będzie jawna.
Wiecie, czem była szlachta starodawna,

Drudzy

Czem jest dzisiejsza? ja to wam objawię.
Jedni z nas słyną przez przodków zasługi,
przez własne przewagi i znoje,
Będęż wam liczył szereg braci długi,
Których wsławiły i rady i boje?

Od pięciu wieków krwią szlachty pojona,
Ziemia ta dla nich pała sercem matki.
Jedni z niej hojne pobrali imiona,
Ci zasłynęli przez cześć i dostatki.

Lecz są z swych zasług szanowni mężowie,
Co, w ciężkiej losów opacznych przygodzie
Stargawszy lata i mienie i zdrowie,
Nieraz do domu wracają o głodzie;

A zniósłszy ciosów, przeciwności mnóstwo,
Wleką do grobu szlachetne ubóstwo.

Tym w licznych dziatkach Bóg pobłogosławił;
A gdy zszedł ojciec na synów ramionach,
Ci, dzieląc w równie to, co im zostawił,
Siedzą na szczupłych naddziadów zagonach,
Lecz w każdej kraju doli i potrzebie
Niosą jej w hołdzie i byt swój, i siebie.
Jednej to matki rodzone to dzieci,
Na jednej dni swe rozpoczęli ziemi,
Jedno im słońce, jak ich panom, świeci:
Że niefortunni, mająż być gorszemi ?
Równi jesteśmy przed Boga obliczem;
Gdy się z nas który z tym pożegna światem
I gdy przed boskim stanie majestatem,
Pan czy chudzina, zarówno jest niczem.
Tak z praw odwiecznych najświętszej warowni
I z władzy swobód, krwią przodków nabytej,
Jesteśmy, bracia, wszyscy sobie równi

« PoprzedniaDalej »