Obrazy na stronie
PDF
ePub

hetmana Stanisława Koniecpolskiego, który zmarł w Brodach właśnie w dzień po wspaniałym obrzędzie wjazdu królowej do Warszawy, 11 marca (1646). Marszałkowi dworu hetmańskiego wypadło wrócić co prędzej na stanowisko obowiązkowe, aby oddać zmarłemu panu ostatnią przysługę. Nie pożegnał króla bez odniesienia sowitej nagrody za półroczną służbę w orszaku poselskim: Władysław IV obdarzył go bowiem 16 marca 1646 przywilejem na » dwa tysiące złotych jurgieltu na Barze« 1). W parę dni potem, 22 t. m., znajdował się nasz autor już w drodze do Brodów, w towarzystwie Krzysztofa Opalińskiego, wojewody poznańskiego, a brata wdowy po Koniecpolskim. Pogrzeb hetmana odbył się dopiero 30 kwietnia. Po tym obrzędzie, który zakończył właściwie służbę jego na dworze hetmańskim, zabawił Oświęcim w Brodach jeszcze blisko półtora miesiąca, asystując widocznie jedynemu potomkowi zmarłego, chorążemu w. kor., Aleksandrowi Koniecpolskiemu, przy porządkowaniu spraw majątkowych; poczem, dopiero 10 maja, złożył swój urząd marszałkowski i wyjechał na razie do Oleska, w gościnę do Andrzeja Koniecpolskiego, pisarza polnego koronnego.

Fakt i data śmierci Koniecpolskiego zamknęły rzec można jeden okres w życiu naszego autora. Skończyła się służba na dworze hetmana i skończyła się wogóle stała służba w domach prywatnych. Nie znamy wprawdzie dokładnie całej reszty życia Oświęcima; bo w Dyaryuszu zachodzi jak wiadomo niczem nie zapełniona luka za czas od 17 grudnia 1647 do końca roku 1649; a nadto cały ten dziennik, będący i autobiografią zarazem, urywa się z końcem roku 1651, a z dalszych lat życia, to jest z okresu od r. 1652 do wsześnia r. 1657, kiedy autor nasz rozstał się z tym światem, mamy ledwie szczupłe tylko i dorywcze o nim wiadomości. Ale to, co wiemy, wystarcza w każdym razie, aby stwierdzić, że Oświęcim nie związał się w późniejszem życiu swojem z nikim tak ściśle, jak był związany poprzednio z domem Koniecpolskich. Zaraz po śmierci hetmana rozświeciła się przed nim droga ku wyższej, zaszczytniejszej i bardziej intratnej karyerze, aniżeli jakiekolwiek po ten czas przebyte; ale na drogę tę nie miał się on nigdy wydostać z powodu nieprzewidzianych wypadków, które go przed czasem od niej odsunęły. Mówimy tu o projektowanej służbie na dworze królewskim w charakterze ochmistrza małego królewicza. Z powodu przedwczesnej śmierci

1) Dyaryusz, str. 125. Tekst przywileju, którego Oświęcim nie przytacza, znamy z oblaty, zachowanej w księdze: Relationum castri Biec. (t. 184 z r. 1631-2, w Arch. aktów grodz. i ziem. krak.). W akcie, który ma zgodnie z relacyą Oświęcima datę Varsaviae 16 m. Martii 1646«, znajdujemy wcale łaskawe słowa królewskie: »... ... proinde cum D. Stanislaum Oświęcim, veteranum militem nostrum, eiusmodi esse sciamus, qui omni occasione promptissima nobis praestitit obsequia, dignum iudicavimus, ut eidem pensionem etc. .... assignaremus.....

tego jedynego potomka Władysława IV, obowiązku ochmistrza przy nim Oświęcim wcale nie objął. Widzimy go natomiast w najbliższych latach następnych utrzymującego zrazu, przynajmniej po grudzień r. 1647, bliższe stosunki z rodziną Koniecpolskich, ale nie spełniającego żadnych stałych służbowych względem nich obowiązków, lecz żyjącego między ich domami a swoim na przemiany i zajętego przeważnie domowemi i rodzinnemi sprawami; później zaś, przynajmniej od r. 1650 (bo z lat 1648-1649 brak wiadomości), nastaje okres ściślejszych stosunków z rodziną Lubomirskich, nawiązanych już zresztą w r. 1647; a mianowicie najpierw z domem Aleksandra Michała, koniuszego w. koronnego, i następnie z domem Jerzego Lubomirskiego, marszałka w. koronnego, stosunków, które polegały, o ile wiadomo, również nie na stałej służbie, lecz na częstych usługach, spełnianych względem obu tych magnatów po kolei, a przeciągających się jeszcze aż po sam prawie koniec życia naszego autora, który, jak już nadmieniliśmy, nie dożył końca r. 1657.

Jakkolwiek Oświęcim sam nazbyt może wielką wagę przykłada do całej swej roli w ciągu podróży w orszaku poselstwa królewskiego i następnie królowej Ludwiki Maryi w zimowych miesiącach roku 1645-1646, mimo to nie może ulegać zaprzeczeniu, iż rola ta, chociaż niezbyt znaczna, przecież wcale poważnie i wydatnie zaważyła w jego życiu. Znany zapewne królowi jeszcze z czasów marszałkowania na dworze Koniecpolskiego, a może już wtedy zalecany przez życzliwego hetmana lasce pańskiej, zwrócił na siebie ponownie uwagę Władysława IV jako wysłaniec zbliżającej się do Warszawy królowej i co więcej, musiał go sobą zainteresować. Uderzyła króla niezawodnie przedewszystkiem powierzchowność naszego autora. Że miał on powierzchowność ujmującą i wcale wytworną, możemy orzekać dzięki temu, iż w seryi obrazów, zdobiących kaplicę krośnieńską, zachował się i jego portret, którego powstanie należy odnieść do jednego z najbliższych lat następnych po roku 1645 (powstał on mianowicie najpewniej wtedy, gdy skończyła się budowa kaplicy, między r. 1647 a 1649)1). Wnosząc z tej podo

1) Oryginału portretu tego, co prawda, nie widzieliśmy, gdyż od kilku lat znajduje się on w Berlinie, oddany tam dla artystycznej restauracyi, która dotychczas nie jest ukończona. Znamy jedynie reprodukcyę w stalorycie, ładnie wykonaną, ale podobno niedokładną, którą zamieścił ks. Nycz na czele przytoczonego już wyżej dziełka: »Prawdziwa historyczna wiadomość sławnego rodzeństwa ś. p. Stanisława i Anny Oświęcimów itd. (Kraków 1873). Reprodukcya ta może w każdym razie dać przynajmniej ogólne pojęcie o wyglądzie naszego autora. Portrety Stanisława i Anny Oświęcimów w kaplicy krośnieńskiej mają być wedle opinii znawców dziełami nieznanego artysty, który nie miał nic wspólnego z dosyć nieudolnym twórcą reszty portretów, zawieszonych w tejże kaplicy. Wyszły one (zdaniem prof. Mycielskiego) niezawodnie z pod pendzla dobrego polskiego malarza między r. 1647 a 1650, który uczył się bezsprzecznie swej sztuki we Flandryi około r. 1640 i należy z pewnością do szkoły Rubensa«. (Cztery portrety rodziny Oświęcimów, str. 2—3).

Oświecim.

d

bizny, musiał być Oświęcim w tych latach mężczyzną bardzo przystojnym. Postawy kształtnej, wyniosłej i wysmukłej, o regularnych, szlachetnych rysach twarzy, którą zdobiły małe, czarne wąsy i również niewielki zarost brody, ostrzyżonej na sposób hiszpański, a rozjaśniało spojrzenie pięknych, wyrazistych oczu, wyróżniał się on niewątpliwie zaletami zewnętrznemi nawet wśród starannie z pewnością dobranego otoczenia hetmana Koniecpolskiego, a potem i w orszaku posłów królewskich w ciągu ich podróży do Francyi. Były żołnierz i długoletni dworak hetmański, a zarazem bywalec, który zwiedził sporo świata i musiał znać i nieco języków obcych, nie dziw, że przypadł do gustu królowi, który sam słynął z wykwintnych manier i młode lata strawił na podróżach a lubiał życie huczne i pełne kawalerskiej fantazyi. To też wierzymy chętnie Oświęcimowi, gdy zapewnia, że Władysław IV »naznaczył go zaraz po śmierci Koniecpolskiego »do usługi swej i jedynego syna swego, Zygmunta Kazimierza, a następnie, około połowy lutego r. 1647, »cale mu to »przez JMP Kanclerza i JMP Marszałka nadwornego deklarował i zdać gubernationem jego, wziąwszy go z opieki białych głów, wprędce obiecał1). Jako urodzony 1 kwietnia 1640, liczył królewicz w chwili śmierci Koniecpolskiego dopiero sześć lat niespełna; zapewne chciał go zatem ojciec pozostawić jeszcze przynajmniej do ukończenia siódmego roku życia pod opieką dwóch wychowawczyń, które dziecko pielęgnowały od maleństwa 2).

-

Oczekując wezwania do objęcia swego obowiązku na dworze królewskim, nie mógł się Oświęcim rzecz prosta wiązać gdzieindziej; chociaż więc widzimy go w najbliższych miesiącach następnych po złożeniu marszałkowstwa dworu hetmańskiego w ustawicznem towarzystwie Andrzeja Koniecpolskiego, pisarza polnego koronnego, nie sądzimy, wobec zwłaszcza braku wszelkich dokładniejszych wyjaśnień w Dyaryuszu, aby dłuższy pobyt przy boku tego pana był czem innem, aniżeli swobodną gościną w jego domu lub w jego kompanii podczas podróży. W każdym razie od 10 maja do 3-go czy 4-go lipca r. 1646 widzimy naszego autora ciągle wśród najbliższego otoczenia wymienionego magnata. Odbywa z Koniecpolskim podróż do Baru wraca z nim do Oleska i z nim potem w dalszym ciągu udaje się do Warszawy i jedzie wreszcie do Przecławia. Dopiero w pierwszych dniach lipca rozstaje się z pisarzem pol. koronnym dla nawiedzenia domu rodzinnego. W Potoku spędza jednak tylko parę dni lipcowych; 12-go tegoż miesiąca opuszcza dom i udaje się w drogę do Krakowa, dla przypatrzenia się koronacyi królowej Ludwiki Maryi. Już jednak 27 lipca znajdujemy Oświęcima znowu w domu Koniecpolskiego w Przecławiu, gdzie go sprowadziła wiado

1) Dyaryusz, str. 194.

2) Tamże, str. 203.

mość o śmierci matki Andrzeja, Marcyanny. Odtąd przebywa ponownie przez cały miesiąc w towarzystwie pisarza pol. koronnego, odprowadza go do Lwowa i wraca z nim razem do Przecławia na pogrzeb wymienionej właśnie pani Koniecpolskiej. Ale koniec sierpnia roku 1646 -to termin, w którym kończą się prawie zupełnie bliższe stosunki z Koniecpolskim 1); rozstawszy się z pisarzem pol. koronnym Andrzejem w ostatnich dniach sierpnia i wyjechawszy z Przecławia, w najbliższych czasach przesiaduje autor nasz o wiele więcej u siebie w domu, pod Krosnem, aniżeli w poprzednich latach, i teraz jednak jeszcze nie stale, bo i w drugiej połowie r. 1646 jest parę razy w drodze. W ciągu podróży do Warszawy, którą odbył w jesieni t. r., po raz pierwszy spędził czas dłuższy przy boku Aleksandra Lubomirskiego, koniuszego w. koronnego, któremu odtąd coraz częściej asystuje. Jest pilniejszym domatorem, niż dawniej, przynajmniej o tyle, że widzimy go w dobrach rodzinnych w Potoku przez cały wrzesień aż do 3 października, dalej od 12 t. m. do 10 listopada r. 1646 i znowu od 22 grudnia t. r. do 5 lutego roku następnego. Pobyt u ogniska domowego przerywa raz w październiku dla wycieczki do Krakowa po pilnych sprawach, a drugi raz na czas od 10 listopada do połowy grudnia dla pobytu w Warszawie i przysłuchania się tamże pamiętnemu w dziejach Władysława IV sejmowi, w którym osobiście o ile wiadomo - nie brał czynnego udziału, nie posiadając mandatu poselskiego. Powrócił z tej drogi warszawskiej do domu 22 grudnia na smutek i zgryzotę; bo zastał ukochaną szczególnie przyrodnią siostrę swoją, Annę, złożoną ciężką chorobą, która po trzech tygodniach wielkich cierpień skończyła się 13 stycznia jej przedwczesną śmiercią 2).

A więc znowu ciężka żałoba zawisła nad domem Oświęcimów i z dworu potockiego wyruszyć musiał orszak pogrzebowy ku Krosnu. Ciało Anny złożone zostało 5 lutego r. 1647 »w grobie dawnym rodziny u OO. Franciszkanów w Krośnie, w trumnie atlasem białym obitej«- wśród powszechnego żalu rodziny i przyjaciół; śmierć bowiem tej młodej panny

wedle żało

1) Dwukrotnie jednak jeszcze później nawiedził Oświęcim dom Aleksandra Koniecpolskiego, ale każdym razem na krótko; raz w październiku, drugi raz w grudniu r. 1647. (Dyaryusz, str. 208); nie zastawszy wtedy chorążego w. kor. w Przecławiu, podążył za nim do Krakowa.

2) Daty urodzin Anny nie znamy, bo nie znamy (jak to było wyżej zaznaczone) dokładnych dat urodzin żadnego wogóle z członków rodziny Oświęcima. Stwierdziliśmy już poprzednio, że Anna była z pewnością przyrodnią siostrą Stanisława, a więc, jako córka Barbary Szamocianki, poślubionej przez Floryana w roku 1625, mogła przyjść na świat najwcześniej w ciągu roku 1626. W początkach zatem roku 1647 liczyła co najwięcej 21 lat życia. Opowiadaniu Oświęcima o jej piękności łatwo uwierzy każdy, kto widział jej portret, przechowany w kaplicy krośnieńskiej (staloryt z reprodukcyą portretu podany w znanej książeczce X. Nycza obok portretu Stanisława). Co do twórcy tego pięknego dzieła malarskiego por. przypisek I na str. XLIX.

[ocr errors]

snego opowiadania naszego autora - nie tylko pozostałych członków rodziny nienagrodzonego nigdy nabawiła żalu«, ale niemniej wszytkę okolicą i sąsiadów, którzy jako za żywota przystojność jej i urodę kochali, tak i po śmierci bez przestanku ciało nawiedzali, życząc ją jeszcze i umarłą widzieć, dlaczego i okno sie musiało w trumnie wyrznąć«.

Zmarła Anna była to właśnie ta siostra Oświęcima, dokoła której potomność osnuła z biegiem czasu ową znaną, dziwaczną opowieść na temat rzekomej namiętnej, cielesnej, nie braterskiej jedynie miłości naszego autora dla niej i tragicznych wydarzeń, które były jakoby następstwem tego uczucia. Pajęcza nić legendy uleciała poza granice dworu Oświęcimów i zatrzymała się na niedalekich murach zamczyska odrzykońskiego, aby je objąć z kolei także swojemi splotami i wciągnąć niejako w swą mglistą, fantastyczną dziedzinę. Dowodzono już jednak przed nami, a raczej, jak sądzimy, udowodniono, że cała ta legenda niema żadnych historycznych podstaw; że po prostu brak w niej jakichkolwick pierwiastków prawdy i rzeczywistości; że wogóle w tem wszystkiem, co wiemy pewnego o Oświęcimach, a zwłaSzcza o Stanislawie i Annie, nie sposób znaleść nawet najszczuplejszego oparcia dla jakichkolwiek, przystających choćby jako tako do treści legendy, przypuszczeń i domysłów 1). Genezę całej legendarnej opowieści nie trudno sobie zresztą wytłómaczyć. Wystawność kaplicy Oświęcimów w Krośnie; fakt, że fundator w umieszczonym nad wejściem napisie poświęcał tę budowę po Bogu i Świętych wieczności i cieniom szlachetnej Anny z Kunowej Oświęcimówny, najukochańszej siostry, jako brat w największym smutku pogrążony< «na znak nieustannej i nawet samą śmiercią niedającej się ugasić miłości i boleści); okoliczność, że ciała Stanisława i Anny złożone zostały obok siebie w pośrodku krypty grobowej i że w trumnę Anny wstawione było w istocie szklane okienko, które pozwalało wejrzeć do wnętrza; a wreszcie pobliże Odrzykonia, którego zamek już w XVII wieku był po części w stanie ruiny: oto wystarczające motywy, nad któremi nie potrzebowała pracować długo fantazya potomnych pokoleń, aby je powiązać ze sobą siecią zmyślonej i koniecznie romantycznej opowieści. Autor nasz był zresztą niewątpliwie dobrym, szczerze do rodzeństwa przywiązanym bratem; ze słów, w których opowiada dzieje ostatniej choroby i śmierci Anny, widać, że szczególnie serdeczną miłością otaczał tę siostrę. Jedynie wyraz i oznakę tej gorącej, braterskiej miłości i długiego potem żalu i czułej pa

1) Rozproszenie całej dziwacznej legendy uważamy za dzieło i zasługę Szajnochy. (Por. przyaczany już wyżej szkic w Dziełach. t. I, str. 213-239).

2) Caly tekst napisu powtórzył prof. Mycielski w przytaczanem wyżej dziełku: »Cztery portrety Oświęcimów« (str. 19).

« PoprzedniaDalej »