Obrazy na stronie
PDF
ePub

23 sierpnia st. st. 1809 roku przyszedł na świat jedyny syn jego, Juliusz Słowacki.

Ale Euzebiusz Słowacki niedługo był profesorem krzemienieckiego liceum. Niebawem ogłoszony został konkurs na wakującą od dawna posadę profesora poezyi i wymowy w uniwersytecie wileńskim, Euzebiusz Słowacki stanął sam jeden do konkursu, dzięki poparciu Śniadeckiego otrzymał wileńską profesurę i w roku 1811 przeniósł się z Krzemieńca do Wilna. Ale i ta nowa jego karyera profesorska niedługo trwała: tym razem śmierć ją zamknęła w roku 1814. Po śmierci męża wdowa z pięcioletnim synem wróciła do rodziców, do Krzemieńca i tu mieszkała przez cztery lata, póki powtórnie nie wyszła zamąż za prof. Bécu i nie przeniosła się powtórnie do Wilna.

Te cztery lata spędzone w Krzemieńcu przypadły na wiek, w którym dusza dziecka zaczyna uważniej przypa trywać się otoczeniu. Wtedy dziecinna dusza Słowackiego nagromadziła najbogatszy zapas wrażeń, które tęczowymi kolorami rozbłysnąć miały potem w jego poezyi. Stąd Krzemieniec był mu drogim nietylko jako miejsce urodzenia, ale i jako miejsce, w którem budząca się dusza z podziwem przypatruje się światu. Obraz Krzemieńca taki, jaki przechował się na zawsze w wyobraźni poety, tylko przesłonięty późniejszą tęsknotą wygnańczą, odzwierciedlił się w pięknym urywku pisanym pod koniec życia:

Jeżeli kiedy w tej mojej krainie,

Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie,
Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem,
A miasto dzwoni nad szmernym potokiem,
Gdzie konwalią woniące lewady
Biegną na skały pod chaty i sady,

Jeśli tam będziesz duszo mego lona,
Choćby z promieni do ciała wrócona;
To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,
Która tam stoi jak Archanioł złoty,
A czasem miasto, jak orzeł, obleci,
I znów na skałach spoczywa i świeci.

Juliusz Słowacki odziedziczył po ojcu wątły organizm i skłonność do suchot, które go też zabrały ze świata mniej więcej w tym samym wieku, co i ojca. Wraz z tą smutną spuścizną odziedziczył także pewne cechy temperamentu. Ojciec według twierdzenia matki miał naturę »zgryźliwą«, to jest pessymityczne usposobienie, do którego i sam się przyznawał w poetyckim Liście do Erazma, pisząc:

czyli to skład ciała czyli nędze życia,

Smutek jest towarzyszem moim od powicia.

Gdy patrzał na ludzi, uwaga jego zwracała się przedewszystkiem na ich słabe strony i widział w nich wady i błędy dla innych niewidzialne 1). Otóż matka sądziła że i syn ma ojca swego »zgryźliwą naturę«, a choć się syn do takiej natury nie przyznawał, to jednak nietowarzyskie usposobienie Juliusza, ten brak uczucia społecznego, który stanowił tak wybitną a ujemną cechę jego charakteru, widocznie dostał mu się był w spadku po ojcu. Matka przeciwnie była bardzo towarzyską i przez wszystkich, którzy ją bliżej znali, serdecznie lubioną.

Dotychczas znaliśmy ją po trosze ze wspomnień jej przyjaciela Odyńca, po trosze z Listów syna do niej; była to więc znajomość pośrednia, patrzaliśmy przez cudze, a przytem przyjacielskie i synowskie szkła na nią. Ogłoszone niedawno przez p. Méyeta jej Listy do Odyńca (Przewodnik nauk. i lit. styczeń- grudzień 1898) pozwalają nam zaznajomić się z matką sławnego poety bezpośrednio.

1) W tym samym Liście do Erazma (Dzieła Euzebiusza Słowackiego, Wilno. 1826. T. IV) znajdujemy takie żwierzenia:

Dar prawdziwy czy zwodny dalszego widzenia

Stawiał w mych oczach ludzi nie bardzo przyjemnych,
Fałszywych, próżnych, srogich, zuchwałych, nikczemnych,
Nieszczęściami mojemi sprawdziłem te wnioski:
Tak cierpienia i klęski, zamiary i troski
Były i są przyczyną, że nigdy wesoła

Myśl zoranego smutkiem nie wyjaśni czoła.

Była to istota niezmiernie czuła, wrażliwa, poetyczna, rozmarzona. Jej uczucia dla młodszego o lat kilkanaście Odyńca miały koloryt o wiele gorętszy od przyjacielskich; taiła się tam jakby niezaspokojona życiem potrzeba miłości romantycznej. Wielka żywość temperamentu pozwalała jej łatwo przechodzić od łez do śmiechu i odwrotnie. Sama pisze o sobie, że gotowa była skakać z radości na widok ładnej wstążki i zanosić się od płaczu bez żadnej wyraźnej przyczyny. »Czytam teraz głośno mamie Władysława Łokietka Wężyka pisze z Krzemieńca w lutym 1828 zadziwi się Pan niemało, kiedy mu powiem, że ciągle płaczę przy tej lekturze; szczególnie mi się nie udało w pierwszym tomie, od początku łzy mię dławiły, ale nie mogłam ich przytłumić i rozszlochałam się w miejscu... niech Pan zgadnie... oto, kiedy Bolesław, książe kaliski z Władysławem wybrali się na wyprawę pod Gdańsk i w drodze ich deszcz napadł. Wszyscy słuchający mnie czytającą rozumieli, że ten deszcz mnie tak rozczulił« 1).

W tej żywości i nagłej zmianie uczuć był jakiś wdzięk dziecinny; sama pani Salomea spostrzegała podobieństwo swoje do dziecka, gdy już jako matka dorastającego Julka, pisała o swoich rodzicach i otoczeniu krzemienieckiem: >>Śmieją się ze mnie, bo widzą co robię i mówię, co piszę, uważają mnie tu za dziecię dobre, ale popsute, zdziwaczałe, litują się i kochają«2).

Poeta nie odziedziczył po matce ani towarzyskości, ani jej dobrego, wylanego dla innych serca. Czułości mu nie brakło; i owszem skłonny był do rozrzewnienia; ale to rozrzewnienie, ta czułość zwracała się niemal wyłącznie do jego własnej osoby i tego, co się bezpośrednio znią wiązało. Nie przeszkadzało mu to łudzić się, że kocha ludzi, że »jeżeli gryzie co, to sercem gryzie« i z tego powodu wiele mówić o swojem sercu, dopóki sam wreszcie

1) Przewodnik nauk. i lit. 1898, str. 1273.
2) Tamże, str. 1247.

w chwili głębszej skruchy nie poznał, »jaki to był kawałek szkła błyszczącego«, to serce jego. I wtedy, w ostatnich latach życia, gorąco pragnął nastroić serce swoje na ton miłości i walczył z naturą swoją, a choć zdawało mu się, że tą naturę zwyciężył, to jednak i to było w znacznej części złudzeniem: brała ona górę przy najbliższem draśnięciu jego przeczulonego indywidualizmu.

Dlatego przez całe życie uczuwał Słowacki swoje osamotnienie wśród ludzi i brak przyjaźni ludzkiej. »Ty mi, droga mamo - pisał jako 25-letni młodzieniec ze Szwajcaryi zawsze słusznie wyrzucasz, że nie żyję z ludźmi Czuję sam sprawiedliwość twoich wyrzutów i co zimy staram się poprawić: zaczynam wizyty i znów odpadam w dawny grzech samotności. Widać że jest coś w moim charakterze nietowarzyskiego. Zdaje mi się że gdybym miał władzę ziemską, byłbym okrutnym władcą, jak wszystkie zwierzęta żyjące samotnie« 1). Jest w tych wyrazach trochę bajronizowania, trochę manfredowskiego: »>lew żyje samotny, jestem jak lew«, ale i stwierdzenie zarazem niewątpliwego faktu nietowarzyskości Słowackiego.

Mickiewicz nie był także łatwym do robienia znajomości, zawierania przyjaźni, otwierania swojej duszy na oścież przed pierwszym lepszym, jak n. p. Odyniec, ale że miał serce i patrzał w serce«, czuł więc przez całe życie, od ławy szkolnej aż do grobowej deski, bijące serca przyjaciół, między innymi nawet takich, od których dzielily go różnice wiary, narodowości i tradycyi. Słowacki, który wszędzie i zawsze mierzył się z Mickiewiczem, spostrzegał i w tym względzie różnicę między nim a sobą. Donosząc matce o wrazeniu, jakie wywarł na nim Pan Tadeusz, pisał też i o nowem pożyciu małżeńskiem Mickie

1) Listy Juliusza Słowackiego z autografów poety wydał poraz pierwszy Leopold Méyet. Lwów. Nakładem Księgarni Polskiej. 1899. T. I, str. 263. Ponieważ dwa dotąd wydane tomy zawierają tylko listy do matki, pod tą więc nazwą (Listy do matki) lub jeszcze krócej (Listy) będę cytował nadal wydanie p. Méyeta.

wicza. »>Co wieczora mnóstwo naszych braci schodzi się do mieszkania poety i bawią go, a on ciągnąc dymy z cybucha, słucha i uśmiecha się. Co za sprzeczność z mojemi samotnemi wieczorami! Niech będzie ze mną, jak Bóg chce, w tej smutnej wędrówce życia« 1). A kiedy zastanawiał się nad przyczyną tej smutnej dla siebie różnicy, odkryć jej nie mógł. »Mam w sobie coś, co tak na ludzi działa, że nigdy ze mną spoufalić się nie mogą. Często szukam w głębi serca mego przyczyny tego i znaleźć nie mogę << *);

Z podobnymi skargami spotykamy się nieraz w listach poety, spotykamy się nawet w listach z tych czasów, kiedy już w duszy jego zaszło przeobrażenie, kiedy chwilami zdawało mu się, że »odzyskał ten czar, który miłością ludzi uderza i wiąże ich w jeden wieniec«. I tak pisał matce (w maju 1845): »choć powierzchownie nie sam, to rzeczywiście powiedzieć mogę, że samotny jestem«<, a na kilka miesięcy przed śmiercią (11 września 1848) tak się skarżył: »Omdlenia i zniechęcone duchy ludzi, którzy mnie otaczają, są mi nieraz zabójczą treścią; duch mój żyć z ludźmi bez zlania się duchowego nie umie« 8).

Jak nie zaznał przez całe życie prawdziwej przyjaźni, tak nie zaznał i prawdziwej miłości. W przyjaciołach kochał przede wszystkiem siebie, to jest kochał ich za to, że wielbili jego talent, uznawali jego potęgę duchową, poddawali się jego ideom; z kochankami było podobnie: miłość kobiety była dla niego potrzebą raczej ambicyi, niż sėrca, miała służyć przede wszystkiem za aureolę dla geniuszu. Naprawdę nie kochał żadnej, poczynając od Ludki Śniadeckiej, a kończąc na pani Bobrowej. I w czasach towianizmu, kiedy dbał przede wszystkiem o piękność duchową, nie mógł pokochać nikogo, bo w nikim nie mógł

1)Przewodnik nauk. i lit. I, 275.

2) Listy do matki, I, 282.
3) Listy do matki, II, 231, 323.

« PoprzedniaDalej »