Obrazy na stronie
PDF
ePub

wywołał on téż zapał sztuczny, tém hałaśliwszy, że płytki. Zapał ten pan Saint-Beuve wybornie tłumaczy i ocenia; wykazuje czarno na białém, na czém polegał wtedy a co dziś o nim trzymać wypada.

„Książka sama przez się, powiada autor, nie jest ani wielką księgą, ani prawdziwym pomnikiem, pomnikiem takim, jakimby było dzieło Pascala, gdyby autor Myśli był je dokończył, nie ma porównania; nawet w stanie ułamków, w jakim nam Myśl zostały, byłoby, zdaniem mojém, świętokradztwem porównywać z niemi to świetno-płoche dzieło. Ale było ono w istocie, un coup de théâtre et d'autel, dobrze wycelowaną armatą, strzelającą w stanowczéj chwili".

Kiedy wyszło to dzieło Chateaubrianda, naczelnik państwa ogłosił się już wrogiem filozofii: dzienniki zatém ówczesne trafiając w ton jego, trąbiły śmiało, że Geniusz Chrystyanizmu otwiera światu nową drogę, rozpoczyna szczęśliwą reakcyą przeciw zgubnym ustawóm 1789 roku; a co najmilszego w tém zjawisku, to to, że tę księgę mającą zwrócić szczytne uczucia sercom filozofią spodlonym, natchnęła religia: Chateaubriand napisał dzieło nowe, z wiarą starożytną!".

Obaczymy zaraz z pomocą pana Saint-Beuve, jaka to była ta starożytna wiara tak zręcznie eksploatowana przed sześćdziesięcią laty przez nieprzyjaciół rzeczypospolitej.

Przeczytawszy dwa tomy napisane przez najpoważniejszego dziś krytyka Francyi, czytelnik zostaje przekonany, z dowodami w ręku, że ów rycerski obrońca ortodoksyi politycznéj i religijnej, nie miał ani wiary politycznéj, ani religijnéj; że czuły autor Atali i Reneusza, był tylko zimnym samolubem; że wahający się umysł jego, nie podparty żadną stałą zasadą ani podstawą moralną, słuchał każdego podszeptu próżności i gniewu, że pycha była jedynym motorem wszystkich jego porywów i pragnień: że nakoniec, długa karyera jego, była jedną ciągłą i nieustanną pozą.

A jednak, pan Saint-Beuve nie jest stronniczym sędzią. Szala, na któréj zalety i wady swego bohatera waży, częściéj za niż przeciw Chateaubriandowi się przechyla. Nieraz, czujesz, że zdobi historya pisarza, żeby jego geniuszowi nie ubliżyć.

Nikt nigdy nie zaprzeczał Chateubriandowi zdolności pisarskich. Talent ten przyznali mu jeszcze w 1802 i 1803 r.

najsurowsi krytycy Geniusza Chrystyanizmu. Wyrzucano mu tylko wtedy rażącą zmienność jego zasad religijnych, w czém pan Saint-Beuve przyznaje zupełną słuszność ówczesnej krytyce, a nawet nowemi ją dokumentami popiera. Dowody te wyszukane skrzętnie we własnych archiwach Chateaubrianda, tworzą nie wyczerpaną kopalnią studyów dla psychologa.

W 1802 roku Chateaubriand chcąc dowieść, że religia chrześciańska jest najpoetyczniejszą z wszystkich, między innémi, oskarżał filozofów XVIII wieku: iż zwrócili umysły ku greckiej i rzymskiej mitologii, iż żałowali tego haniebnego kultu, który czynił z rodzaju ludzkiego trzodę bezwstydników, lub dzikich bestyj". Krótko przed napisaniem tego Chateaubriand chlubił się, że jest uczniem filozofów i pod niebiosa ich wynosił. W Essae sur lis Révolutions, ogłosił się bez ogródki, fatalistą, materyalistą, antychrystem i ateuszem.

Saint-Beuve wydał także dokument wykazujący jeszcze dokładniej, jaki był w owym czasie prawdziwy stan zasad i wiary autora Męczenników. Dokument ten, jest to egzemplarz tychże samych Essai sur les Révolutions, poprawiony przez autora w chwili, kiedy miał wydawać drugą edycyą tego dzieła. Chateaubriand, powiada Saint-Beuve, pisał na marginesach poprawki, które zamyślał wprowadzić, a zapomniawszy, że egzemplarz miał iść do druku, dodawał noty do not, czyli komentarze najskrytszych swych myśli”.

[ocr errors]

Z téj dystrakcyi świat dziwnych dowiedział się rzeczy. I tak naprzykład, powiada Chateaubriand w pierwszém wydaniu:,,Religie rodzą się z naszych obaw i słabości, rosną w fanatyzmie a umiérają w obojętności. Bóg, fatalizm, materya, to jedno." Obok tych słów drukowanych, dopisał na marginesie: „Oto mój systemat, oto, w co ja wierzę. Tak! wszystko jest trafem, przypadkiem lub fatalizmem na tym świecie: sława, zaszczyt, bogactwo, nawet cnota.... I jakże tu wierzyć, że Bóg nas prowadzi? Może jest Bóg, ale to Bóg Epikura, zbyt wielki, zbyt szczęśliwy, żeby się zajmował naszémi interesami; a my pozostawieni jesteśmy na tym globie, żebyśmy się wzajemnie zjadali."

Tyle co do Boga. Co się tyczy duszy, w Essai sur les Révolutions, stoi wydrukowano: „,0, ty! której nie znam! któréj nie wiem nazwy, ani mieszkania, byłażbyś tylko tworem fantazyi.... tylko złotym snem szczęścia? Dusza moja rozpadnie-li

się wraz z ciałem? Grób jest-li przepaścią bez wyjścia, czy też przedsionkiem innego świata?" Obok tego ustępu, autor dopisuje na marginesie:,,Czasem mam ochotę wierzyć w nieśmiertelność duszy.... ale mi rozum nie dozwala tego uczynić. Zresztą, na cóż miałbym pragnąć nieśmiertelności? Zdaje się, że są kary umysłowe, zupełnie oddzielone od cielesnych, jak np. boleść po stracie przyjaciela i t. p. Otóż, jeżeli dusza cierpi niezależnie od ciała, przypuścić można, iż będzie cierpiała również w inném życiu; z czego wypływa, że ten drugi świat nie więcej wart od tego. Nie pragnijmyż więc przeżyć naszych popiołów, umrzyjmy lepiéj cali z obawy cierpień pośmiertnych. To życie powinno uleczyć z manii istnienia" (de la manie d'être).

Co do chrystyanizmu i jego obrońców, Chateaubriand powiada w drukowanym tekscie: „Przykro mi, że mój przedmiot nie dozwala mi przytoczyć argumentów, którymi Abbadie, Houteville i Werburton pobijali swoich przeciwników i ich dzieła." A na marginesie: „Tak, gadali oklepanki (des platitudes), ale musiałem to napisać z powodu głupców." A dalej wydrukowano: „Bóg, mówicie, uczynił nas wolnymi, to nie racya; ale czy przewidział, że upadnę, że będę nieszczęśliwym? Pewnie: więc wasz Bóg jest tyranem!" A na boku dopisał: „Ta uwaga jest bez odpowiedzi i wywraca cały systemat chrześciański: zresztą, nikt już weń nie wierzy."

„Nikt weń nie wierzy." I zapisawszy te słowa, najśmieszniejszém twierdzeniem uwieńczywszy najpowszedniejszą niewiarę, Chateaubriand niebawem wydał le Génie du Christia nisme, a pochlebcy krzyknęli, że napisał księgę nową ze starożytną wiarą.

Saint-Beuve oddaje należne pochwały formie dzieła, ale na treść często się zżyma. Przypomniawszy rozdziały, w których Chateaubriand porównywa prawa moralne rozmaitych narodów i usiłuje dowieść wyższości tradycyi Mojżeszowéj nad innemi kosmogoniami, Saint-Beuve powiada: „Te miejsca, jak wiele innych, szerokie otwierają pole krytyce; dla umysłu filozoficznego, nieco surowego, są tam rzeczy, które mogą wytrącić książkę z ręki. Łatwo pojąć słowa, które Sieyes pisał do Roedera, odsyłając mu ją: „Zwracam ci szpargał Chateaubriand'a o filozoficznych pretensyach. O to szarlatan!! Czy mogłeś przeczytać do końca?" Szpargał ten miał jednak

wpływ ogromny w restauracyi społecznéj, z której wychodzimy." Prawda; aleby można dodać, z której wychodzimy z zaniepokojonym umysłem, sercem próżném, wielką obłudą i kłamliwemi zwyczajami; z obliczem, które jest maską tylko, i zasadami, które są tylko rolą. Saint-Beuve sam w końcu to przyznaje w tych słowach:

....,,W XVII wieku wierzono religii i praktykowano ją; w XVIII walczono z nią z podniesioną przyłbicą; w XIX niby do niej powrócono, ale uważając ją już jako rzecz różną od praktyki życia. W kościele, jak w muzeum, poczęto wołać: ach! jakie to piękne! Jestto romantyzm chrystyanizmu, religia imaginacyi, głowy, nie serca. Hasło do niéj dał Geniusz Chrystyanizmu: onto rozpoczął restauracyą religijną w tym błyszczącym a powierzchownym kierunku, czysto literackim i malowniczym, najdalszym od prawdziwego odrodzenia serca.

[ocr errors]

Cóż dodać do powyższéj definicyi? To chyba, co z niéj wypływa, że wielkiemu i uwielbionemu Chateaubriandowi zawdzięcza świat wszystkich neo-katolików salonowych, wszystkich tych złoto-ustych deklamatorów, którzy powtarzają wciąż nadaremnie imię Pana Boga swego i urągają niegodnie świętemu duchowi ewangelii.

Rozpoczęto wydawnictwo „Dzieł Zupełnych" pani Emilowéj Girardin. Zawsze utalentowana, a często genialna ta autorka, w chwili najszczytniejszego natchnienia wydarta z przybytku literatury ojczystéj, wsławiła się, jak wiadomo, w każdej gałęzi nadobnego piśmiennictwa: z równym talentem pisała poemata, tragedye, komedye i powieści. Wszystkie te utwory cechuje smak wykwintny i wyborny dowcip; w niektórych przebija głębokie czucie, nader rzadkie w wielkiej pani, otoczonej od kolébki chórem bałwochwalczych pochlebstw, a przez współczesnych monarchów intelligencyi dziesiątą muzą przezwanej.

Pierwszy tom Dzieł zupełnych zawiéra część „Listów paryzkich," tę właśnie, z której sława pisarska autorki wyrosła. Są to szkice obyczajowe salonów paryzkich, naówczas błyszczących plejadą ognistych przodowników wielkiego buntu romantycznego, który jednocześnie z rewolucyą lipcową w umysłowej dziedzinie Francyi wybuchnął: są to niby buletyny wo

jenne dowcipu, rzuconego w wir świetnych zabaw, których areną były złociste pałace Aten nowożytnych.

Później, skoro cała ta kaskada dyamentéw wypłynie, pomówimy tu o niéj obszernie; dziś zajmiemy się przeglądem Teatru pani Girardin, którego wydanie zupełne mamy przed sobą.

Dzieło dramatyczne dziesiątej muzy rozpoczyna się tragedyą a kończy krotochwilą, wprost odwrotnie, jak życie ludzkie. Pomimo tego przewrotu zwykłego porządku rzeczy, autorka nie odstępuje od prawdy, a idealizuje tyle tylko, ile trzeba, żeby obrazowi zbyt brutalna nie ubliżała rzeczywistość. Czytając te utwory sceniczne pierwszy raz zestawione razem, zdaje się, iż pisanie dla teatru było istotném powołaniem autorki: wyrazistość jéj stylu, zdolność improwizatorska, szybkie poczucie każdej śmieszności i niewłaściwości, talent rozmawiania, który posiadała do najwyższego stopnia: wszystkie te wrodzone przymioty wprowadzały ją instynktownie w tajniki sztuki dramatycznéj, w które inni dopiero z pomocą długiej nauki wnikają. Ze ten talent był pani Girardin wrodzony, dowodzi najlepiej postęp, jaki znać w jej utworach scenicznych: ostatnia sztuka, którą czytasz, jest zawsze o szczebel wyższa od poprzedniéj; im dalej zagłębiasz się w ten tom, chronologicznym ułożony porządkiem, tém szerszy napotykasz pogląd, trafniejsze obrysy, styl silniejszy i głębsze myśli; w końcu ta wielka dama, co tylko uśmiechać się umiała, płakać nawet umié.

Dramatyczny swój zawód pani Girardin rozpoczęła od Judyty. Przedmiot to zużyty: wdzięczny dla malarza, ale dla pisarza trudny. Owa niewiasta w stroju nierządnicy, jedną ręką odchylająca zasłonę namiotu, a w drugiej trzymająca uciętą głowę; ów trup bez głowy, rozciągnięty w głębi na wschodnim dywanie; ta służąca, z szatańskim uśmiechem podająca pani worek, niby siéć na schowanie nocnego połowu: wszystko to tworzy wyrazistą grupę dla pędzla; malarstwo bowiem nie ma skrupułów poezyi: obojętne na czyny, dba tylko o piękne linie i żywe kolory. Dlatego malarze rozmiłowali się w Judycie, dlatego ukochali Herodyadę, ową niecną tanecznicę, co głowę Jana Chrzciciela podaje obojętnie na półmisku, niby melona na talerzu.

Tom I. Styczeń 1861.

13

« PoprzedniaDalej »