Obrazy na stronie
PDF
ePub

Z PODRÓŻY

PO ZABAJKALSKIEJ KRAINIE W SYBERYI.

PRZĘS

Agatona Gillera.

II.

Podań, bajek i klechd opowiadanych więcej Buryaci posiadają niż pieśni. W nichto okazuje się ich fantazya błyszcząca nieraz farbami rzeczywistej poezyi.

Dla lepszego poznania, tego bardzo mało znanego ludu, umieszczam w tłumaczeniu polskiém kilka powiastek gminnych, które zebrane zostały jużto przezemnie, już przez różnych pisarzy rossyjskich.

,,W dawnych bardzo czasach, powiada jedna z takich powiastek, mieszkała w puszczy rodzina utrzymująca się z pracy rąk swoich. Pewnego razu, matka téj rodziny, posłała córkę do źródła po wodę, daleko od ich siedziby położonego; dziewczynka u źródla zobaczyła ptaków śpiewających i pijących wodę, a zachwycona ich głosami, długo wsłuchiwała się w ich śpiewy. Matka tymczasem, długo napróżno oczekując córki, w gniewie i w niecierpliwości zawołała:,,co ona tam tak długo porabia? a bodajże ją słońce porwało." Ledwo wymówiła te wyrazy, słońce i księżyc spuściły się jakby na rozkaz, ze stropu niebieskiego i wyprzedzając się dążyły ku ziemi, ażeby porwać ładną dziewczynkę, która widząc grożące

jej niebezpieczeństwo, w jednej ręce trzymając czerpaczkę, drugą mocno schwyciła za krzaczek. Nic to jej nie pomogło: słońce razem z krzakiem uniosło ją z ziemi.,,Teraz mam towarzyszkę, z którą czas wesoło spędzę", rzekło słońce. A księżyc na to:,,ja krążę sam jeden i do tego w nocy, a droga nocna jest niebezpieczna; ty dniem podróżujesz i możesz obejść się bez towarzyszki; odstąp mi więc dziewczynę."

Słońce oddało dziewczynę księżycowi, i znowu z księżycem zaczęło swoję wspaniałą i cichą podróż po niebie. Na księżycu od tego czasu pokazały się plamy, których dawniej na nim nie było" (1).

Inna bajka opisuje spór pomiędzy krukiem, kawką i łabędziem.

,,Dawniej kruk, kawka i łabędź miały jednakowéj białości pióra. Kruk i kawka myślały nawet, że białość ich większą jest od łabędziéj; inne jednak ptaki innego były zdania i przyznawały większą białość łabędziowi. Sława łabędzia przykrą była dla kruka i kawki: postanowili mu wydrzéć ją i opinią na swoję stronę przeciągnąć. W tym celu na wysoką górę wezwały całą ludność ptasią i pod jéj sąd oddały spór pomiędzy sobą a łabędziem.

Kruk przed świtem jeszcze przybył na miejsce sądu: tymczasem niebo zajaśniało, obłoki powlekły się purpurą; a gdy słońce weszło, ptastwo całego świata obudziło się: z trzciny, która rosła w jeziorze, frunęła szara kaczka; z wysokiej trawy wyleciał cietrzew, a z gniazda swego na wierzchołku brzozy wybiegła sroka i poleciały na miejsce sądu, dokąd ze wszystkich stron przybyło wielkie mnóstwo przeróżnych ptaków. Obsiadły one wszystkie sosny i gwarem swoich głosów napełniły całą okolicę. Długo trwały spory i sądy, aż wreszcie większość głosów zdecydowała, iż białość łabędzia świetniejszą jest od białości jego przeciwników. Zarozumiałość kruka i kawki oburzyła cały areopag ptasi i za nią postanowiły ich ukarać spaleniem lasu, w którym się rodziły i gnieździły.

Obowiązek podpalenia lasu włożony był na czaplę. Zaledwo gwiazdy pokazały się na niebie, czapla poszła

(1) Szaszkow w Irkuckich Wiadomościach z 1857 r.

szukać ognia, porwała głownią z ogniska pasterzy i las podpaliła. Płomień szybko posuwał się w puszczy, ogarnął gniazdo kruka, dym zaczął go dusić, ogień opalił i zczernił pióra: kruk, bez sił upadł na ziemię i przeleżał do następnego dnia. Nazajutrz przybiegła do niego kawka i opowiedziała mu smutne swoje przygody, jakie ją spotkały wczorajszego dnia. Ścigana i parzona ogniem, dziobem otwór przebiła w jakiejś ścianie; w nim głowę schroniła, a tył jej był tylko wystawiony na działanie ognia. Odtąd kruk jest zupełnie czarnym, a kawka ma szyję białą, a reszta jéj ciała okryta jest czarném pierzem” (1). Powieść o Dzambie maluje w innym kierunku fantazyą buryacką:

,,Bardzo już dawno, jeszcze przed zawojowaniem przez Białego Cara, gromada zuchów wybierała się z pewnego ulusu na rozboje; zebrał ich młody Dżamba, człowiek olbrzymiego wzrostu, silny jak bohatér, a zdrów jak wół.

Długo przygotowywali się do drogi: kołczany napełnili strzałami, naciągnęli nowe cięciwy, miecze wyostrzyli i spletli grzywy koniom. Mieli już wyruszyć i jak ogień przebiedz przez okolice, gdy ojciec Dzamby rzekł do syna: ,,zostań się w domu, mój synu; bądź podporą mojej sta rości: słuchaj ojca i zostań w domu! Słowa ojca nie trafiły do przekonania Dzamby: nie pomogły ani prośby, ani groźby, ani przekleństwo w imieniu nieba i ziemi.

Dżamba dał hasło wyprawy: oddział jego wesoło siadł na koń i z krzykiem ruszył z miejsca. Długo jechali, posuwając się coraz bardziej w głąb Syberyi, a gdzie tylko przejechali, słupy dymu wznosiły się nad ulusami, czerwone luny pokazywały się na niebie i potoki krwi płynęły. Nic po nich nie zostawało, prócz popieliska i chat pogorzałych.

Oddział Dzamby w tych pochodach ciągle zmniejszał się: pewnego dnia zginął jego brat, ugodzony strzałą w gardło; następnego dnia zginęło pięciu towarzyrzy i tak ciągle ginęli, aż zostało tylko dziewięciu towarzyszy. Ci w smutku pogrążeni jechali daléj, a gdy wyjechali za

(1) W Irkuckich Wiadomościach.

Tom I. Marzec 1861.

68

skałę, spotkali na błoniu wielką liczbę nieprzyjaciół, którzy się na nich z wściekłością rzucili. Zawrzała bitwa: zginęli wszyscy towarzysze Dżamby; on sam tylko ocalał, a był winien życie swoje bystrości ulubionego konia. Koń uniósł go z pobojowiska i wiózł go jak wiatr prędko, aż wreszcie osłabiony padł martwy na ziemię. Opłakując śmierć konia, długo nie mógł Dżamba przyjść do siebie, aż wreszcie rzekł: nie chcę, żeby zwierzęta pożarły mego konia, i zakopał go w ziemi. Po tym pogrzebie postanowił Dżamba wrócić do rodzinnéj okolicy. W drodze karmił się ziołami, jagodami; przepłynął szerokie rzeki, przeszedł wysokie góry. W jedném miejscu napadnięty przez niedźwiedzia stracił oko; w inném miejscu okulawiał i osiwiał zupełnie. Wiele czasu upłynęło od chwili, w której Dżamba opuścił ulus; ojciec jego umarł, a bracia pożenili się i zapomnieli o nim. Gdy téż powrócił do nich, nie poznali go i nie chcieli wierzyć, że jest ich bratem. „,Jeżeli rzeczywiście jesteś naszym bratem, mówili do niego, pokaż nam, jaką masz siłę; brat nasz bowiem miał wielką siłę: tymczasem spoczywaj z Bogiem." Nazajutrz zebrali się przed szałas mieszkańcy całego ulusu i przyprowadzili ogromnego byka, na którym Dżamba miał pokazać swoję siłę. Wszedł na plac i Dzamba, wszyscy spojrzeli na niego: on wziął łuk, cięciwa dźwiękła, a byk upadł, ugodzony śmiertelnie jego strzałą. Na ten strzał wyczerpał Dżamba ostatek sił swoich i padł martwy pod nogi swoich braci" (1).

Podanie ludowe o Bochońskiej górze ma pozory historycznego, jak i powieści o Dzambie, wypadku:

,,Już kilkaset lat upłynęło od czasu, w którym Buryat Zajaszin przybył z Południa do stóp góry Hoszun i osiadł w arguńskim ułusie, który wówczas składał się z pięciu tylko szałasów. Ożeniwszy się z bogatą wdową, z tegoż samego ulusu, miał z nią czterech synów: Bochona, Tarasa, Zaglika i Amakzaja. Najstarszy z nich, Bochon, rozszerzył arguński ułus i od swojego imienia nazwał go bochońskim; drugi, Taras, założył ułus tarasiński; trzeci, Zaglik, nad rzeczką Amaczą założył ulus zaglikski; a naj-

(1) W Irkuckich Wiadomościach,

młodszy z nich, Amakzaj, za jakiś występek wypędzony przez ojca i braci, mieszkał z żoną swoją w puszczy i trudnił się myślistwem, ziemię zaś i stada jego zabrał

Taras.

Amakzaj był niepospolitym strzelcem i posiadał ogromną siłę strzała, którą on puścił z góry, padała o pięć wiorst. Dobrze się mu działo, ale życie w puszczy dokuczyło mu; postanowił więc od brata odebrać swój majątek i wpadł w nocy do jego mieszkania, grożąc śmiercią, jeżeli wszystkiego, co posiada, nie odda mu natychmiast. Przestraszony Taras oddał mu wszystko, co posiadał, i tejże nocy z żonami i z dziećmi umknął nad Osę, zkąd już nie wrócił do dawnej siedziby.

Bochon i Zaglik, obawiając się, żeby ich to samo nie spotkało co Tarasa, za wielką ilość złota namówili żonę Amakzaja do zamordowania męża. Amakzaj wrócił z polowania, położył się spać, lecz już więcej nie wstał ze swojego łoża: tarasun (wódka) bowiem, który mu żona dała wieczorem, był zatruty. Nazajutrz bracia spalili ciało Amakzaja, majątek rozdzielili, małą tylko cząstkę przeznaczając wdowie otrutego brata.

Zajaszin nie brał żadnego udziału w sprawach swoich dzieci; czasem wychodził na polowanie, lecz najczęściej spędzał czas na modlitwie i rozmowie z Bogiem na górze Hoszun. Pewnego razu Bochon i Zaglik weszli do chaty swojego ojca, lecz zastali ją pustą; nawet ognisko zagasło. Nie wiedząc gdzie się ojciec podział, wracali do domu przez Hoszuńską górę i na niej znaleźli ciało ojca przez wilków rozszarpane, które tamże pochowali. W trzy lata potém Bochon, przeczuwając blizką śmierć swoję, przywołał brata i krewnych: każdemu przeznaczył cząstkę swojego majątku i prosił, ażeby go pochowali obok ojca, a górę nazwali od jego imienia. Ostatnia jego wola została wykonana i odtąd góra nosi jego nazwisko.

Zaglik miał trzech synów: po jego śmierci byli władz cami trzech ułusów. Łączyła ich miłość braterska, nie dzielili więc majątku ojcowskiego, lecz rządzili nim po kolei. Pewnego dnia trzej bracia polując na Bochońskiej górze, spostrzegli pieczarę, której dna nie mogli dojrzéć. Chcąc poznać jej tajemnice, najstarszy a zarazem naj

« PoprzedniaDalej »