Nie bacząc wcale, że u jednych może Naganę spotkać, byle innym zato
Tém bardziej się podobał. Nie chcę jednak Od wszelkich cię poprawek powstrzymywać; Dlatego ci przyrzekam, że w odpisie Odbierzesz swój poemat niezadługo; Lecz twój rękopis u mnie pozostanie, Aż się nacieszę nim z siostrami. Potém Cierpliwie czekać będziem, aż mu nadasz Kształt doskonalszy, podług méj przestrogi.
Powtarzam tylko, zawstydzony, prośbę: Każ mi sporządzić odpis jaknajprędzéj. Dziś na tém dziele cała dusza moja Spoczęła, muszę je udoskonalić.
Pochwalam popęd który cię ożywia. Lecz pomnij Tasso, jeśli to możliwe, To powinieneś, chociażby na krótko, Swobody użyć, starać się rozerwać, Oczyścić krew swą stosownemi leki; A takby ci harmonia zmysłów dała To, czego szukasz teraz nadaremnie.
Takby się zdawać mogło; alem właśnie Najzdrowszy wtedy, gdy pracuję wiele. Znasz mię oddawna: czuję się nie swoim, Gdy bierne pędzę życie; mnie spokojność Najmniej spokoju daje. Już natura Tak umysł mój stworzyła, że nie mogę Na miękkim puchu bezczynności spocząć.
I myśl i czyn twój zawsze cię sprowadza W głąb' własnej piersi. Wiele nas otacza Przepaści w życiu, ale w sercu naszém Najgłębsza z nich podobno. Zwalcz sam siebie, A zyska człowiek, co poeta straci.
Daremnie stłumić w sobie usiłuję Ten zapał, co mnie trawi dniem i nocą. Bez rozmyślania, bez tworzenia pieśni, Już życie moje życiem być przestaje.
Niech kto zakaże prząść jedwabnikowi, Dlatego, że ta praca śmierć mu niesie: On zawsze tkankę drogocenną z siebie Snuć będzie, póki sam się w niej nie zamknie. Toć może kiedyś i nam wolno będzie, Jak owadowi temu, się odrodzić
I w zmartwychwstania słońcu znów radośnie Rozwinąć skrzydła.
Chciéj posłuchać Tasso! Ty innym hojnie życia przyjemności Przynosić zwykłeś; więc i sam się naucz Pojmować cenę życia, które tobie
W dwójnasób się uśmiechać winno. Żegnaj! Im prędzej do nas będziesz mógł powrócić, Tém cię radośniej wszyscy powitamy.
Nie zrospacz serce moje, zbrój się w stałość! Boć trudno ci udawać poraz pierwszy. Widocznie przecież to nie jego były Wyrazy; zawsze mi się wydawało, Ze głos Antonia brzmi przez usta jego. Tę piosnkę teraz słyszeć mi wypadnie Ze wszystkich stron jednako. Więc wytrwania Na chwilę jeszcze! Kto się późno uczy Otaczać fałszem, ten znajduje wiarę. To będzie z czasem, tylko trzeba śmiało! (Po chwili).
Zawczesny tryumf! Widzę ją z daleka Przybliżającą się. Księżniczka idzie! O czuję, że na widok ten uraza I podejrzenie w boleść się zamienia.
SCENA CZWARTA,
KSIĘŻNICZKA, TASSO, pod koniec sceny wszyscy.
Zamierzasz nas opuścić, albo raczej Pozostać na czas jakiś w Belriguardo,
By potém ztąd wyjechać? Mam nadzieję Że nie na długo. Więc do Rzymu zmierzasz?
Tam najprzód dążę, a gdy przyjaciele, Jak tuszę sobie, przyjmą mnie łaskawie, To w mieście tém wykończę ostatecznie Poemat swój. Tam mnóstwo się zebrało Przesławnych mężów. Zresztą gród to pierwszy Na świecie całym: każdy kamień jego Przemawia do nas dziwnym majestatem! Więc jeśli tam nie skończę pieśni swojéj, To chyba nigdzie.-Jużto los mój taki, Ze nie mam szczęścia w przedsięwzięciu żadném; Przerobię ją, lecz nie ukończę nigdy!
O czuję, że poezya, która innych Ukrzepia w duchu, mnie obłąka w końcu I wygna ztąd na zawsze.-Radbym także Być w Neapolu....
KSIĘŻNICZKA.
Czyliż tam się możesz
Pokazać teraz, gdy nie zniesion jeszcze Wygnania wyrok, co cię dotknął z ojcem?
Ostrzegasz w porę, lecz mam radę na to. Przebrany ruszę ztąd w ubogą suknię Pielgrzyma lub pasterza, ukradkowo Przebędę miasto, w którém tłum tysięcy, Jednego łatwo ukryć zdoła. Potém Pospieszę ku brzegowi, najmę czółno Od włościan, co z Sorrentu na targ zwykle Do Neapolu spieszą; bo w Sorrencie Być muszę, tam przebywa siostra moja, Wspólniczka droga młodocianéj doli. Na statku cicho się zachowam, milcząc Wysiądę na ląd, i u bramy miasta Zapytam się przechodniów: Gdzie tu mieszka Kornelia Sersale? A gdy wreszcie Ktoś mi pokaże drogę, wtedy śmiało Podejdę. Dziatwa z ciekawością spojrzy Na cudzoziemca z rozrzuconym włosem....
O przyjacielu, uznaj, jeśli możesz, Niebezpieczeństwo całe tego kroku!
Czy to szlachetnie mówić jak ty mówisz, O sobie tylko myśléć, a życzliwym
Rozraniać serce? Wiesz że Alfons ciebie Na równi z nami stawia; nieraz przecie Dowody tego miałeś. Czyż to wszystko Przemienić mogła jedna chwila? Tasso! Toż dobrowolnie chcesz nas niepokoić? (Tasso odwraca się).
Jak to przyjemnie nieść przyjacielowi, Co nas opuszcza, choćby téż na krótko, Podarek mały, szatę albo oręż!
Lecz tobie cóż dać można, gdy z pogardą To wszystko nawet rzucasz co posiadasz? Pielgrzymią muszlę i siermięgę prostą, I kostur chwytasz, aby dobrowolnie Stać się nbogim i nam zabrać właśnie To, czego użyć mogłeś tylko z nami.
Ty mię zatrzymać pragniesz? O radości! Więc przyjmijże mię całkiem w swą opiekę! Każ mi pozostać w Belriguardo, albo Do Consandoli przenieś mnie gdy zechcesz. Wszak książę ma niejeden piękny zamek, Niejeden ogród, który przez rok cały Starania potrzebuje, a gdzie ledwo Dzień lub godzinę jednę przebywacie. Wybierzcie taki, gdzie lat kilka nawet Nie stanie stopa wasza, i gdzie teraz Panuje nieład: tam niech dla was żyję! Jakżebym chronił drzewa twe! Cytryny W jesieni trzciną pilniebym osłaniał, Na grządkach wonne sadził kwiaty, czysto Drożyny utrzymywał!-A zostawcie Mi téż opiekę nad pałacem samym, To pootwieram okna jego w porę, By malowidłom wilgoć nie szkodziła; Rzeźbione ściany poobmiatam z pyłu; Posadzka lśnić się będzie jak zwierciadło; Kamyczek jeden z miejsca się nie ruszy, Ni trawka nie wyrośnie po szczelinach!
Niestety! żadnej nie znajduję rady Dla ciebie, ani dla nas! Nadaremnie Spoglądam wkoło, czyli bóstwo jakie Nie poda leku, nie obmyśli środka
W tej chwili jesteś taką, jak gdy kiedyś Aniołem mię spotkałaś poraz pierwszy! Więc wybacz słabym oczom śmiertelnika, Że się zamroczyć mogły. Dziś na nowo Ku tobie pałam czcią i uwielbieniem! To ona, tak, to ona! Siła jakaś Niepowstrzymana ku niéj mię pociąga! Czy to szaleństwo, czy spotęgowane Pojęcie, co zbadało wreszcie prawdę? Nie, to uczucie, które samo tylko Mię uszczęśliwić może, które samo Sprawiło ma niedolę, gdy niebacznie Pragnąłem mu się oprzeć. Tę namiętność Pokonać chciałem, i walczyłem długo Sam z sobą, niszcząc świętokradzką dłonią Jestestwo własne.
« PoprzedniaDalej » |