Nie powinieneś nas opuszczać w chwili, Gdy cię zaledwo ukończone dzieło Poleca względom księcia i księżniczki. Dzień łaski jest dniem żniwa; gdy dojrzeje, Należy się zakrzątnąć koło zbioru. Jeżeli się oddalisz, nic nie zyskasz, A możesz to utracić, coś już posiadł. Wpływ obecności silnym jest zaprawdę, Więc zważ to Tasso i pozostań z nami.
Nie mam się lękać czego; książę Alfons Wspaniałomyślnym zawsze bywał dla mnie. Co mam otrzymać, radbym to wyłącznie. Zawdzięczyć sercu jego. Zadnéj łaski Podstępem zdobyć nie chcę, ni wyżebrać.
Jak rzekłem, pieśń ma będzie ci powodem. Cel długoletniej pracy był chwalebny, Choć go dosięgnąć siły mi zabrakło. W duchowej walce nie szczędziłem trudu: Swobodne chwile mych przechadzek dziennych, Głęboka cisza niedospanych nocy, Téj tylko pieśni były poświęcone. Pragnąłem zbliżyć się do wielkich mistrzów Przeszłości, silnym głosem ku działaniu Współczesnych zbudzić, potém dzielić może Z zastępem chrześcian trudy świętej wojny. Więc gdy pieśń moja najdzielniejsze męże Do czynu ma podniecić, toż powinna Być godną ich dzielności. Alfonsowi Zawdzięczam to com zrobił; radbym teraz I wykończenie dzieła mu zawdzięczyć.
A właśnie książę nasz jest tu, z innymi, Co tak ci radzić mogą, jak Rzymianie. Tu wykończ dzieło swoje, tu twe miejsce, Do Rzymu spiesz, gdy przyjdzie czas działania.
Mnie pierwszy natchnął Alfons, ale wątpię, By chciał być pierwszym, co mi wskaże drogę; A twoję radę, radę zacnych mężów Zebranych na tym dworze, cenię wielce; Lecz do was się odniosę, gdy mię w Rzymie Przekonać nie zdołają. Tam Gonzaga Sąd na mnie złożył, więc się stawić muszę. Flaminio de Nobili, Angelio
Da Barga, Antoniano i Speroni!
Znasz te nazwiska, one w duchu moim Wzbudzają razem ufność i obawę.
Masz wzgląd na siebie, nie masz go na księcia. Upewniam cię, że to mu przykrość sprawi; A chciałeś przecie o nic go nie prosić, Czegoby chętnie nie dał. Mamże mówić Za tobą w rzeczy której nie pochwalam?
Więc pierwszej już odmawiasz mi przysługi, Co nią doświadczyć pragnę twéj przyjaźni?
Prawdziwa przyjaźń umié, gdy potrzeba, Odmówić; często bardzo rzecz szkodliwą Uczynić można, gdy się stawi wyżéj Ządającego wolę od rozumu.
Tym razem wprawdzie wiem, że niewątpliwie To czego pragniesz, masz za pożyteczne I radbyś pewnie posiąść w jednej chwili. Błądzący zwykle zastępować lubi Brak sił i prawdy porywczością swoją. Mnie przyjaciela obowiązek kaže Zawrócić ciebie, gdy się źle kierujesz.
Oddawna znam ciemięztwo to przyjaźni, Ze wszystkich ciemięztw najprzykrzejsze może.
Twe zdanie inne tylko, a już mniemasz, Że jest i słuszne. Chętnie ci przyznaję, Iz pragniesz dobra mego; lecz nie żądaj, Bym szukał szczęścia, idąc drogi twemi.
Czyż szkodziłbym ci z zimną krwią, z rozwagą?
Ten skrupuł twój obali jedno słowo:
Nic wstrzymać mię nie zdoła, bom jest wolny! Ty albo ja! bo czas jest drogi; Alfons Dziś ma odjechać. Więc wybieraj prędko: Jeżeli nie ty, idę sam do księcia!
Toć lepiej może czekać aż powróci. Nie dzisiaj tylko!
Owszem, téj godziny! Mnie ta posadzka marmurowa pali Podeszwy i dopóty nie ochłonę Z niespokojności, póki pył podróży Mię nie otoczy. Widzisz że w tej chwili Niezdolny jestem z panem naszym mówić, Że w rozdrażnieniu takiém żadna władza Powstrzymać mię nie zdoła, chyba więzy. A przecież jestem wolny! Zawszem chętnie Do niego się stosował, dziś nie mogę! Dziś tylko dajcie mi swobody chwilę, Powrócę wkrótce w karby obowiązku.
Wprawiłeś mnie w wątpliwość. Stara prawda, Ze błąd zaraża często.
Bym ci uwierzył że mi sprzyjasz szczerze, To zrób co możesz dla mnie. Wtedy książę Uwolni mnie, a przecież nie utracę Wysokich względów jego i pomocy. Przeciwnie, jeśli masz nienawiść ku mnie I chcesz mi szkodzić, wygnać mię z Ferrary, Jeżeli pragniesz los mi zepsuć cały, To przeszkódź chęciom moim i zamiarom,
Więc kiedy w każdym razie mam ci szkodzić, Niech się już stanie, jako sam żądałeś. Kto z nas się myli, skutek to okaże. Chcesz się oddalić, ja ci przepowiadam, Że gdy zaledwo domu tego progi Porzucisz, serce będzie cię ciągnęło Napowrót, upór pogna naprzód.—W Rzymie Cię boleść czeka, smutek i zwątpienie, A tam i tutaj zminiesz się z swym celem. Lecz tego już nie mówię by ci radzić, Zaglądam tylko w przyszłość. Cobądź jednak Wypadnie, rachuj na mnie. Teraz idę Pomówić z księciem, według twojej woli.
Idź, idź i ciesz się błogiém przekonaniem, Żeś wmówił we mnie wszystko to co chciałeś. Jam już przyuczył się do udawania,
Boś ty w niem mistrzem, ja pojętny uczeń. Niestety, życie znagla nas takiemi
Na pozór być, jak ci, któremi gardzim.
Wyraźnie teraz widzę całą przędzę
Dworackich knowań.-Mnie Antonio chciałby
Oddalić ztąd, lecz spycha pozór z siebie;
Odgrywa rolę pobłażającego,
Ażebym przy nim wydał się tém gorzéj; Narzuca mi się sam na opiekuna,
By zrobić ze mnie dziecko, gdy na sługę Nie mógł mię zniżyć. On zamraczać umié Spojrzenie księcia i księżniczki czoło.
Zatrzymać radzi mnie, boć zawsze pięknym Natura mię talentem obdarzyła; Choć z drugiej strony dużo ułomności Tym darom towarzyszy: jakaś gorycz, Niepowściągniona pycha i drażliwość. Lecz co tu robić?-mówi-takim niebo Już go stworzyło, tak go przyjąć trzeba; A może kiedy za to niespodzianie W szczęśliwą chwilę pieśnią się odpłaci. Ot niebożątko, jakim się urodził, Niech sobie takim żyje i umiéra..
Gdzie owa stałość, którą Alfons umiał Odpierać wrogów i przyjaciół bronić? Czyż takim dawniej bywał dla mnie?-Oto Nieszczęście moje, że w stosunkach ze mną Ci nawet, co dla innych są stałemi, Za lada tchnieniem wiatru się zmieniają.
Czyż przyjście samo tego tam dworaka Budowy całej szczęścia mego z gruntu Nie rozburzyło? O, musiałżem dzisiaj Doświadczyć tego?-Jak niedawno jeszcze Się każdy garnął do mnie, tak mię teraz Mijają wszyscy zimno. A dlaczego? Czyż on sam jeden zdołał już przeważyć Wartości mojéj szalę, znieść uczucia, Co je przed chwilą jeszcze posiadałem?
Tak, każdy mię unika, nawet ona! I ty, mój ideale, już zamierzchłeś! W godzinach smutku ona ani razu Nie pocieszyła mię współczucia znakiem. Czyż zasłużyłem na to?-Biédne serce, Coś tak przywykło kochać ją i wielbić!.... Gdym słyszał głos jéj, wtedy radość jakaś Niewysłowiona pierś mą przenikała. Gdym ją zobaczył, światło dzienne przy niéj W mrok się zmieniało; nieprzeparta siła Kolana mi zginała i zaledwo
Zdołałem wstrzymać się od uklęknięcia. A więc, rozumie, czuwaj―myśli moja, Nie daj się otumanić!-Tak, i ona Mię opuściła! Nie chcę wierzyć temu, Lecz w sercu ciągle brzmi: i ona także!....
O straszne słowa te, o których wątpić Pragnąłbym, póki choć iskierka wiary W méj piersi tleje, już wyrokiem losu W przeznaczeń moich księdze się wyryły! Nieprzyjaciele moi silni teraz,
A jam skazany na bezczynność wieczną; Bo jakże walczyć, skoro w przeciwników Szeregu ona staje? Jak cierpliwie Prześladowania znosić, kiedy ona
Mi ręki nie podaje?- To com myślał, Com śmiał wymówić, prawdą jest, niestety! Więc zanim rospacz umysł mój uchwyci W żelazne szpony, ja powtarzać będę: I ona mnie opuszcza, tak, i ona!
« PoprzedniaDalej » |