W niej się wyćwiczyć. Gdy rodzeństwo moje Śród uciech dworskich gwarnie czas spędzało, Mnie wtedy niemoc w izbie méj więziła I w towarzystwie cierpień nawykałam Do smutku wcześnie. Ulgą mi jedyną Śród samotności długiej był dar śpiewu; Nim się bawiłam i tęsknotę, boleść, Życzenia ciche w tony rozwiewałam, I nieraz wtedy pod harmonii tchnieniem Cierpienie w radość się przeistaczało. Lecz niezadługo mnie i tego szczęścia Poskąpił los, bo wyrok mi lekarza Zamilknąć kazał; miałam żyć i cierpieć, I téj pociechy drobnéj pozbawiona.
Lecz nie zbywało ci na przyjaciołach, A teraz jesteś zdrową.
To znaczy nie choruję; mam przyjaciół, To prawda. Miałam zwłaszcza tu jednego...
KSIĘŻNICZKA.
Wkrótce go utracę.
Ta chwila, gdym raz pierwszy go ujrzała, Znaczącą była. Jam się ledwo wtedy
Dźwignęła z łoża; odrodzona nowo,
Patrzyłam na świat, ciesząc się dniem każdym Z rodzeństwem mojém, i wsysałam chciwie Nadziei balsam. Až spojrzałam głębiej
W tajniki życia i niejednę postać
Przychylną sobie napotkałam. Wtedy,
Eleonoro, siostra moja Tassa
Przywiodła ku mnie, duch mój go pochwycił I już na wieki z nim się nie rozstanie.
Nie żałuj tego, pani, boć poznanie
Szlachetnych uczuć ważnym jest nabytkiem, Którego wydrzéć nikt nam nie potrafi.
I tego nawet, co szlachetne, czasem Obawiać się potrzeba, jak płomienia, Co póty grzeje i pożytek niesie, Dopóki na ognisku gdzieś domowém Zarzewiem błyska lub pochodnią świeci; Lecz gdy wybuchnie, nieujęty w karby, Pożogę szerzy. Ale dosyć tego; Ja gadatliwie prawie, a powinnam Ukrywać raczej słabość i cierpienie.
Choroby duszy zaufaniem owszem Najłatwiej z gruntu dają się uleczyć.
Jeżeli ufność leczy, to ja wkrótce Wyzdrowiéć muszę, bo ją mam ku tobie. O przyjaciołko moja! chociaż mówię: Niech jedzie, ale czuję, jak posępnie Bez niego dni me będą tu upływać. Już odtąd ranek, gdy mię ze snu zbudzi, Nie zwieje z powiek mych postaci Tassa; Już mi nadzieją, że go ujrzę wkrótce, Roskoszą błogą nie upoi ducha,
I pierwsze me spojrzenie w te ogrody Daremnie będzie szukać go śród cieni. Jak błogo wieczór zaspakajał każdy Tęsknotę moję za rozmową jego!
Jak w przestawaniu z nim pragnienie rosło, By go ocenić i zrozumieć bliżej!
I codzień zgodniéj i wspanialéj codzień W harmonią czystą umysł się rozpływał; A dziś w pomroce wszystko pogrążone: Słoneczne blaski uczuć i radości,
To całe cudne otoczenie moje,
Gdzieś w dali znikło, gdzieś spowite w tuman! Dzień każdy dawniej był mi życiem całém: Drzémała troska, milczał głos przeczucia I potok czasu lekko na swych falach, Bez wioseł nawet, z sobą nas unosił; Dziś teraźniejszość smutna i ponura, O przyszłość trwogę w piersi mojej budzi.
Ta przyszłość twych przyjaciół ci powróci I nową radość, nowe szczęście z niemi.
To co posiadam, radabym zachować, Bo zmiana rzadko korzyść nam przynosi. Jam nie sięgała nigdy z porywczością Do urny losów, żeby w niej uchwycić Uczucia przedmiot wypadkowym trafem. Jam go ceniła, więc go pokochałam; Jam go kochała, bo z nim życie moje Dopiéro życiem stało się prawdziwém. Usiłowałam go unikać z razu, Lecz jakiś urok nieprzeparty, błogi, Przynęcał mnie ku niemu. Dziś utracam Prawdziwe, czyste szczęście, a tęsknota Radości miejsce w sercu mém zajęła.
Gdy przyjaciołki nie pocieszą słowa, To piękność świata z czasem cię ukoi.
Zaprawdę, piękny świat ten, i w swém łonie Dobrego wiele mieści. Lecz, niestety! To dobre zawsze od nas się usuwa I krok za krokiem cofa aż do grobu. Więc rzadko bardzo ludzie otrzymują To, czego pragną, a jeżeli trafem Uchwyci ręka zdobycz pożądaną, To ją zachować trudno. Nieraz sami Rzucamy płocho szczęście upragnione, Bo go nie znamy lub nie cenim znając.
Jak to poczciwe, to szlachetne serce Jest skołatane! Jakże los jéj smutny! Gdy ona traci, mamże zyskać sama? Czyż go istotnie ztąd oddalić trzeba? Czy też ja pragnę tylko samolubnie Posiadać skarb ten, co przeważnie dotąd Jéj był własnością? Czy to tak poczciwie? Czyż i bez tego jam bogatą nie jest? Mam męża, syna, piękność i dostatek, A pragnę jeszcze! Miałażbym go kochać?
Cóż mnie ku niemu znęca? Może próżność!... Boć pięknie to w umyśle, w sercu wieszcza Się odzwierciedlać! Czyliż szczęście każde W dwójnasób się nie wzmaga, gdy pieśń jego W niebiańskie stery z sobą nas unosi? Dopiero wtedy los mój godnym uznam Zazdrości, bo nietylko że posiądę To, czego wielu pragnie, ale jeszcze
Świat o tém wiedzieć będzie. Szczytem szczęścia Jest jawność jego, rozgłos pośród ludzi! Czyż imię jeno Laury ma przywilej, Ze usta wieszczów lubią je powtarzać? I czyż Petrarce tylko wolno było Ubóstwić pieniem piękną nieznajomą? Gdzie mąż, co z Tassem może iść w zawody? Dziś świat go ceni, kiedyś go uwielbi! Jak to uroczo w każdej życia chwili Miéć go przy boku, zawsze z nim pospołu Lekkiemi kroki w przyszłość iść nieznaną! Toć wtedy nawet czas swą władzę straci, Gdyż to co nikłe, jego pieśń zachowa, I długo jeszcze będę wspominaną, Gdy wir wypadków już mnie porwie z sobą. Tak, miéć go muszę, a i jéj niewiele Zabiorę przez to. Miłość jej dla Tassa Jest bladą, jako promień ów księżyca, Co nocną porą świeci wędrowcowi, Lecz nie ogrzewa, lecz nie szerzy wkoło Radości żywszéj. Ona się ucieszy, Gdy w oddaleniu ujrzy go szczęśliwym. A potém, wszak nie myślę już na zawsze Ferrary rzucać, wrócę tu z nim razem.— Więc niech tak będzie!-Ot, nieugłaskany Przyjaciel idzie, może go uskromię.
SCENA CZWARTA.
ELEONORA, ANTONIO.
Niesnaski niesiesz, zamiast zgody: zda się, Jakobyś wracał z bitwy lub obozu,
Gdzie przemoc włada, gdzie rozstrzyga oręż, A nie z owego Rzymu, kędy mądrość Błogosławieństwem rządzi i świat cały
Na klęczkach przed nią korzy się posłusznie.
Przyganę twoję muszę znieść cierpliwie, Lecz uniewinnię się z łatwością. Przyznaj, Że niebezpieczną rzeczą jest zbyt długo Być przymuszonym do umiarkowania. Gwałtowniej wtedy nieraz złe wybucha, Ofiary żądne. Na ten raz ją spełnić, Niestety, przyszło kosztem mych przyjaciół.
Umiałeś dotąd jednać sobie obcych I do ich myśli składnie się naginać; A dziś, gdy jesteś z nami, zapoznajesz Najbliższych sobie, jakbyś był z obcemi.
W tém, przyjaciołko droga, trudność cała! Śród obcych każdy trzyma się na wodzy I stara się o względy ich, by potém Ku celom swoim zręcznie ich obrócić. Lecz w gronie blizkich czuje się swobodnym, Polega na miłości ich, nie strzeże
Namiętnych zachceń swoich, a tak zwykle Najłatwiej tych obraża, których kocha.
W tych mądrych słowach rada znów poznaję Rozwagę twoję zwykłą, przyjacielu.
Boleśnie mi, wszak nie ukrywam tego, Zem się zapomniał dzisiaj tak bez miary. Lecz przyznaj, skoro człek po ciężkiej pracy Znużony wraca i wieczorem pragnie Odpocząć w cieniu drzewa, a zastaje Próżniaka na swém miejscu, czyliż wtedy I niechęć mu się w piersi nie odezwie?
Wyrozumiały chętnie owszem dzieli Spoczynek z mężem, który mu osłodzi Swobodną chwilę pieniem i rozmową. Toć drzewo jest szerokie, przyjacielu, Więc znajdzie się tam miejsce dla was obu.
« PoprzedniaDalej » |