Obrazy na stronie
PDF
ePub

KRONIKA PARYZKA

LITERACKA, NAUKOWA FARTYSTYC Z NA.

,,Korrespondencya dyplomatyczna de Maistra," część druga.-Lamartina,,Rozprawa o Machiawelu.” — Renau'a „Historya Averroizmu.". Wuj Milion," pięcio-aktowa komedya wierszem, Bouilhet'a.- Harrisona,.Badania wpływu księżyca na ziemię "- Wiadomości literackie.

Najciekawszą książką, jaką znajdujemy na progu Nowego Roku, jest druga serya Dyplomatycznych korrespondencyj de Maistra, wydana przez Alberta Blanc. Druga ta połowa listów sławnego dyplomaty więcej jeszcze zajmuje, niż piérwsza, dlatego, że umieszczono listy całe, bez żadnych komentarzy, co nadaje rzeczy cechę, nie zaćmionéj żadném podejrzeniem prawdy.

Znaliśmy wszyscy niegdyś, z drukowanych dzieł jego, niejakiego hrabię de Maistra. De Maistre ten, jak każdemu wiadomo, przeklinał rewolucyą francuzką, nienawidził wszelkiego rodzaju swobody, ubóstwiał świętą inkwizycyą i czcił kata. Z powodu powyższych zasad, wypowiedzianych w swych książkach bez ogródki i z republikancką werwą, ów de Maistre uchodził za arcy-absolutystę, ministra monarchiczniejszego od samego monarchy, katolika prawowierniejszego od samego papieża.

Takim znaliśmy go wszyscy.

Teraz pokazuje się, że ta znajomość była tylko złudzeniem. Pan Blanc, sabaudzki adwokat, w jakiejś zapomnianej kancelaryjnej teczce znalazł korrespondencyą dyplomatyczną swego sławnego rodaka, i z téj teczki wyskoczył niespodzianie drugi de Maistre, podobny do pierwszego, jak rzeczywisty portret do fantastycznego wizerunku.

Nauka nie powinnaby iść w las. Odtąd, zanim uwierzymy w człowieka na druku, czekajmy, aż go poznamy na piśmie. Chateaubriand i de Maistre powinniby uleczyć na zawsze publiczność z dobrodusznéj łatwowierności, z której obaj za życia się śmieli. Odtąd mądrzy, choć po szkodzie, z czcią się zatrzymajmy, aż nam pokażą listy poufne męża, którego radzibyśmy na ołtarzu zasad naszych ukoronować; książka bowiem to oficyalna rola, to aktor, to publiczna mowa, wybijająca pokłony duchowi stronnictwa; kiedy list, to człowiek rzeczywisty, powierzający prawdziwą myśl swoją pióru; pisarz, mówiący co czuje, ze szczerością, jaką daje pieczątka i pewność, że nas ten tylko czytać będzie, którego adres na kopercie kładziemy.

Kto tedy ma ochotę poznać de Maistra, jakim był w istocie, niech idzie za nim do Petersburga i studyuje go w chwili, kiedy w futrzanym szlafroku siedzi przy kominku i pisze listy do swego króla, rezydującego naonczas w Rzymie.

Było to w 1811 roku. Francya zabrała Piemont, a król piemoncki nie miał innego królestwa, prócz Jerozolimskiego. Oczekiwał przeto królestwa ziemskiego w wieczném mieście; ale pewnego dnia, zmordowany bezczynném badaniem politycznego horyzontu, na którym żadna nadzieją nie jaśniała, wysłał do Petersburga de Maistra, jako nadzwyczajnego ambassadora.

De Maistre nie bez trudności, bo miał powóz stary i chude szkapy, zawlókł się do Petersburga i zajął dyplomatyczne stanowisko na dworze cesarza Alexandra I. Tam, męczennik cudzej ambicyi, poświęcał jej codzień nawet sumienie swoje.

Doktor Johnston, definiując ambassadora, powiada: „,że to jest człowiek, którego rząd wysyła kłamać za granicę.” De Maistre brał tę definicyą na seryo i stosował ją na każdym kroku: mniemał on, iż umiejętność pewnego układania, a nawet przetwarzania prawdy, powinna stanowić grunt dyplomatycznego talentu.

Nieczynny poseł króla bez królestwa, co mógł robić de Maistre w Petersburgu? Najprzód, jak sam powiada, schlebiał cesarzowi i tym, których łaską zaszczycał; umieścił swojego brata w administracyi, a syna w wojsku; kręcił się, podsłuchiwał, a wróciwszy w nocy do domu, opisywał otwarcie swojemu ministrowi, co słyszał i widział wieczorem.

Otwartość ta była tak wielką, iż częstokroć przestraszała kancelaryą króla piemonckiego. Monarcha mianowicie, wychowany w pedantyzmie staréj etykiety, każdą depeszę de Maistra uważał za rodzaj ubliżenia swemu majestatowi: prosił przeto grzecznie ministra, ażeby raczył ocuglować nieco zbyt rozbrykany język. Ale de Maistre o styl swój dbał więcej, niż o króla; wiedział bowiem, że nie król, ale styl potomności go przekaże. Pisał więc sobie zawsze z tąż samą werwą, nie zważając na prośby; ani groźby.

Najwięcej uderzającą rzeczą w teraz ogłoszonych listach de Maistra jest jego nienawiść do Napoleona.

De Maistre nienawidził Bonapartego całą nienawiścią, jaką człowiek przeszłości pała do nowego świata: duszę jego poznał w Napoleonie piemoncki dyplomata; chciał ją więc bez spowiedzi posłać do piekła. Głośno on opłakuje w swoich listach, że zamach George'a na życie pierwszego konsula się nie udał. Dopiéro, skoro ów starszy syn szatana (tak zwie Napoleona) wstąpił na tron francuzki, de Maistre uznał za potrzebne podać rękę ukoronowanéj rewolucyi, ażeby coś dla pana swego wytargować. W tym celu zażądał posłuchania od Napoleona „po strasznej walce, jaką w sumieniu polityka stoczyła z nienawiścią."

Było to pod koniec 1811 roku. Ciężkie chmury, niby płaszcz ołowiany, ciężyły nad światem.... w powietrzu, niby wonią prochu i trupów zaprawném, wisiała straszna katastrofa.... pokój jeszcze trwał między Francyą a Rossyą. Napoleon w milczeniu zbroił Europę, a de Maistre, przeczuwając Francyi przegraną, pisał do swego ministra następujące słowa:

„Często myślę, na jak kruchéj podstawie stoi ta potęga, przed którą dziś drży Europa. Wczoraj w poufałém kółku pewien minister zagraniczny, poddany Napoleona, rzekł: „Innéj już rady nie ma, tylko zamknąć go jak waryata." Zapewne nie ma w tém nic niepodobnego; ale słowo,,zamknąć" jest złudzeniem: nie podnosi się nigdy ręki na taką osobę, tylko żeby ją zabić, najdaléj nazajutrz”..

Tak więc religijny de Maistre na pomoc swemu stronnictwu wzywał nawet zbrodni, byle wezbrane rzeki w stare zawrócić łoże, byle do dawnego. porządku rzeczy powrócić. Z tegoż powodu słysząc wychwalających Bernadott'a, rządzącego naówczas w Szwecyi, pisze:

„Śpiewają tu pochwały królewskiego księcia (Bernadotte tytułował się Prince Royal), a jednak powinienby on dreszczem przejmować myślicieli, jak Robespierre, bo potwory wiele złego dziś czynią. Strach, czegośmy dożyli! Żeby narody, znudzone swoimi monarchami, mogły ich zmieniać, jak koszule lub pończochy; odprawiać jednego, wołać drugiego, choćby osobiście najzacniejszego, i żeby to wszystko działo się spokojnie, niby zwykła przygoda życia.... to jest w istocie, co można wyobrazić sobie najsmutniejszego..... Ja mam nadzieję, że ten zły przykład nie zwycięży."

De Maistre lubił niezmiernie przepowiadać: przepowiedział skon Europy, skon Ameryki; a ponieważ wypadki zawsze fałsz przepowiedniom jego zadawały, dziś słusznie za złego uchodzi proroka.

Widział-li jaśniej w teraźniejszości, niż w przyszłości?

Czasem.

Opisując przybory do kampanii 1812 roku, następnemi słowy kreśli de Maistre wizerunek wodza rossyjskiego:

„Kutuzow ma najmniéj lat 70: jest otyły i ciężki, pełen dowcipu i sprytny aż do zbytku. Jestto dworak i bardzo dobry na swojém miejscu. Szpeci go okropna blizna: kiedyś kula przeszyła mu głowę ukośnie i wyszła okiem: źrenica tego oka wysadzona, a druga także ucierpiała. Jenerał nie dowidzi, z trudnością na koniu się trzyma, a zawsze młody."

W miesiąc po skréśleniu powyższego szkicu, Kutuzow stoczył bitwę pod Borodinem, a de Maistre pisał do swego dworu:

,,Napoleon zamyślał podpisać pokój w Moskwie i omylił się. Rossya trzyma się tęgo; wojsko jej z każdym dniem wzrasta a okrutna zima nadciąga.... Położenie Napoleona staje się bardzo niebezpieczne: wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, przegra. Wiem dobrze, że taki kuglarz jak on, w takiej chwili jak obecna, dobędzie niechybnie z torby jakąś nadzwyczajną sztukę. To też za nic nie ręczę; mówię tylko, że koło niego kuso."

Wtém donoszą, że Moskwa gore. „,Napoleon ją podpalił!" woła de Maistre.

Wojsko francuzkie, wygnane płomieniem, brnie w śniegi... śmierć okropna zmiata miryady ludzi... Na ten widok sam anioł zemsty poczułby w sercu coś nakształt litości, ale piemoncki poseł jej nie czuje. Podczas kiedy ów upior wielkiej

armii, zamknięty w żelazném kole lodu i bagnetów, wije się jak potępieniec na mękach, de Maistre, w ciepłe owinięty futro, zaciera ręce z radości i z uśmiechem zadowolenia patrzy na francuzką hekatombę.

Od Moskwy do Wilna jeden pomost trupów!!-wołakozacy rozpoczęli rzeź na piękne, i dają wyborną przyczynę, że nie na to przybyli z tak daleka, żeby dawać pardon: wyrzynają więc wszystko w pień! Bonaparte toż samo czyni: nawet swoje jaszczyki wysadza w powietrze, a artyleryi każe maszerować przy latarniach. Słowem, jestto najzupełniejsza rozpacz, rozsypka w całém znaczeniu tego wyrazu. Gdyby Napoleona ujęto żywcem, byłoby wielkie nieszczęście, z powodu wrażeń erfurtskich i tylżyckich, które jeszcze trwają; ale gdyby został poddany mądremu prawodawstwu kozaków..... ha! wtedy obaczylibyśmy natychmiast inne postanowienia i inny przedmiot relacyi!"

Zawsze i zawsze mord pokutuje w téj średniowiecznéj głowie!

Missya de Maistra w Rossyi skończyła się z powszechną restauracyą zasady prawowitości. Przez cały ciąg swojego w Petersburgu pobytu, żebrząc królestwa dla swego króla, u niego dla siebie łaski żebrał: uporczywie naprzykrzał się o tytuł i order dla ambassadora. Ale dwór sardyński, nie skory w ocenianiu usług jego, jednego i drugiego odmówił.

Skutkiem tego, de Maistre, serdeczny przyjaciel Blacasa i korrespondent Ludwika XVIII, w następujących wyrazach daje poznać królowi piemonckiemu swą niechęć i ochotę związania się z innym, wdzięczniejszym dworem:

,,Nikt mi nie wybije z głowy, powiada, że nie jestem człowiekiem, jakiego W. K. Mości potrzeba. Czasami, w moich snach poetycznych, wyobrażam sobie, że natura niosła mnie kiedyś w fartuchu z Nicei do Francyi, i że potknęła się na Alpach, co zresztą można starowince wybaczyć, a ja upadłem na płask w Chambéry. Czemuż mnie nie zaniosła do Paryża! Tam byłbym się ukształcił!... Czuję w sobie jakiś pierwiastek gallicki, który nie pozwala mi harmonizować z naszym gabinetem" i t. d.

Ciągła i widoczna niełaska króla sardyńskiego, nie przeszkodziła jednak de Maistrowi zdobyć szturmem miejsce tajnego radcy królewskiego sumienia i zatwardzać je na

« PoprzedniaDalej »