Obrazy na stronie
PDF
ePub

,,umowy, prawnie zawarte, stają się prawem dla tych, którzy je uczynili. Nie mogą być odwołane, jednostronnie wykonywane być powinny dobrą wiarą." Jeżeli zaś właściciel in jure locationis nie zastrzegł sobie takiego prawa, wówczas z tytułu wolności osobistej osadnik miejski bez jego konsensu trudnić się może handlem trunków zagranicznych. W tej wolności nawet zaskoczyć go nie może najdłuższe przedawnienie, jakiemby dziedzice zasłaniali się, bo wolność osobista, a wyra zem jej są wszelkie zarobki i procedery, nie jest in commertio; art. 2226 k. c. fr. nie dopuszcza początku na podobne prawa przedawnienia.

Wzgląd, że handlujący trunkami zagranicznemi, trunki krajowe mogą przerabiać i sprzedawać je jako trunki zagraniczne i tym sposobem mogą nadwerężać prawo propinacyi dominialne, jest żaden, gdyż i rząd stanowi ostre kary na przemycających bez opłaty towary zagraniczne, a jednakowoż były, są i będą kontrabandy.

praw:

Każdy właściciel czuwać winien nad całością swoich

,,vigilantibus jura prosunt."

Z PODRÓŻY

PO ZABAJKALSKIEJ KRAINIE W SYBERYI.

PRZEZ

Agatona Gillera.

I.

Siadłem na wózek chłopski, opakowany skrzynkami herbaty i workami z mąką, i przed zachodem słońca opuściłem miasto Wierchnoudińsk. Konie, potrząsając klekotami, po drodze piasczystej w dolinie Údy, powoli się wloką. Za moim wózkiem, toczą się jeszcze dwa inne wózki z mąką, przy których idą pieszo wesoły Ajuszka i milczący Munka, dwaj Buryaci, towarzysze mojej podróży. Ujechaliśmy z pół mili, gdy Ajuszka zaproponował, ażebyśmy zanocowali na łące, przez którą sunął się strumień. Przyjąłem propozycyą i wnet konie były wyprzę żone i w pętach puszczono je na łące. Buryaci rozłożyli ognisko, zawiesili nad niém kocioł do herbaty, i wetknęli na drewniany rożen kawał baraniny. Słońce tymczasem zaszło i rozległ się krzyk Buryatek zaganiających bydło do ulusu, który o kilkanaście kroków od naszego koczowiska, nad tym samym potokiem był położony. Munka siadł przy ognisku, nogi podłożywszy pod siebie i nie odzywając się do nikogo, spoglądał na kocioł i rožen z ba.. raniną. Na spokojnéj jego twarzy, nie wybijała się żadna myśl i namiętność. Ciemno żółta, jakby wyglansowana

cera, oczy podłużne, nieruchomie wlepione w jeden punkt, postawa skurczona i zgięta, przypominała buddyjskich burchanów (bożków), zalegających kufry i półki buryackich szałasów. Zdawało się, że ani ognisko, ani kocioł, ani nasze krzątanie się nic go nie obchodzi; że duch jego oddany rozmyślaniu, używa rozkoszy Nirwanu (nicestwo, przyszłe życie buddyjskie). Z téj zadumy obudziło go wrzenie w kotle: krzyknął na Ajuszkę, żeby mu podał cegiełkę herbaty i soli. Ajuszka rozwiązał burdiuk (1) i wydobył herbatę, śmietanę, kawał chleba i rozłożył to wszystko przed Munką, który toporem naskrobawszy herbaty, rzucił ją do kotła, osolił, zaprawił śmietaną gęstą jak masło i śmierdzącą, i znowu wlepiwszy oczy w kocioł, siedział jak dawniej nieruchomy i milczący.

Ajuszka powoli poruszając nogami, ustawicznie kręcił się i rozmawiał ze mną, lub z dwoma niedawno przybyłymi towarzyszami podróży. Ci dwaj byli to wieśniacy i kupcy zarazem, pochodzenia rossyjskiego, chociaż cerę i rysy mieli buryackie. Ojciec jednego z nich był Rossyaninem, a matka Buryatka; drugiego zaś babka była Buryatką, a rodzice oboje byli już Rossyanami, w rysach jednak został typ buryacki. Zostając w ciągłych stosunkach z Buryatami, mieszkają bowiem w wiosce położonéj na buryackim stepie, mówią lepiej po buryacku, niż po rossyjsku, a nawet w rozmowie między sobą, używają wyłącznie pierwszego języka. Młodszy z nich siedział obok Munki i palił fajkę, a starszy schowawszy się w bu dę na wózku, ciągnął z butelki wódkę i wzrokiem pilnował jej przed Buryatami, którą musiałby się z nimi podzielić, gdyby spostrzegli flaszkę w jego ręku.

Zostawiwszy tak zajętych towarzyszy przy ognisku, poszedłem z Ajuszką do ulusu (2), gdzie weszliśmy do pierwszego z brzegu szałasu. Przed szałasem tłusta, młoda Buryatka doiła krowę, a małe, pyzate, nawpół nagie dzieci bawiły się z psami, które warcząc, zerwały się na

(1) Burdink, wyraz w dawnych wiekach w Polsce często używany, oznaeza worek skórzany.

(2) Ulus, jest to kilka lub kilkanaście w jednej miejscowości stojących szałasów, lub namiotów buryackich, a więc wieś buryacks.

nas. W szałasie gorzało ognisko i dymem napełniało całe wnętrze; przy ognisku siedział stary, z pomarszczoną twarzą, niewidomy Buryat, i leżała rozciągnięta na kożuchu z nabrzmiałemi policzkami i ze zwisłémi ustami, ospała Buryatka. Kilka skrzynek i beczek, pomalowana z świécącemi się burchanami bożnica, świadczyły o zamożności nieszczęśliwego starca, który już od wielu lat pozbawiony jest dziennego światła.

Wchodząc przywitaliśmy ich przeciągłém myndu (1) i siedliśmy przy ogniu zapaliwszy fajki. Starzec mówił po rossyjsku i rozpoczął ze mną rozmowę od zapytania: kto jestem, zkąd i dokąd jadę? Gdym mu powiedział, że jestem Polakiem, odrzekł, że znał kilku Polaków, ludzi bardzo dobrych, że ile razy do którego przyszedł, częstował go herbatą i dobrém słowem.

Buryaci nie są mowni, a szczególniéj z obcémi niechętnie wdają się w rozmowę; starzec jednak należał wyjątkowo do ludzi gadatliwych, a że miał więcej wiadomości niż jego ziomkowie, gadania więc jego dosyć mnie zajmowały. Mówiąc o wierze buryackiej, powiedział: „burcha ny nasze nie są rzeczywistymi bogami, lecz tylko wyobrażeniami bóstwa, tak samo jak i obrazy chrześciańskie." Mówił następnie o swojej ślepocie, o niknącym wzroku swojego wnuka, chłopca kilkunastoletniego i radził się o środki przeciw tej strasznej chorobie, któréj i lamowie (2) pomódz nie mogą. Radziłem mu tylko, żeby chłopiec wzrok swój chronił od dymu, bardzo szkodliwie działającego na wzrok i poczęstowawszy go tytuniem, wyszedłem z szałasu (3).

Herbata i baranina już była dawno gotowa: Munka zjadł większą połowę tych specyałów, dla mnie i Ajuszki cokolwiek tylko zostawił. Nie gniewaliśmy się na niego za takie pokrzywdzenie, lecz za karę nie daliśmy mu wódki,

(1) Myndu, powitanie buryackie i mongolskie.

(2) Lama, kapłan religii buddyjskiej.

(3) Choroby oczów bardzo dokuczają Buryatom. Rzadko który ma czyste oczy; zaczerwienione białka, nabrzękłość i zaropienie, są skutkami niechlujstwa, i dymu. Widziałem staruszka lat 80, ocierającego futrem baraniém materyą, która się w chorych oczach zbierała.

po której zjadłszy kawałek baraniny, zasnęliśmy wszyscy przy dogorywającym ogniu.

Pierwszy sen przerwało nam przybycie kilku furmanów rossyjskich; roztasowali się tuż obok nas i przy naszém ognisku ugotowali herbatę: wyjechali przed świtem i skradli nam uprząż. Ajuszka konno musiał ich gonić, a dogoniwszy w mieście, po długich kłótniach i groźbie udania się do policyi, uprząż odebrał, którą niby przez omyłkę zabrali z sobą.

Ledwo ucichł gwar przybyłych furmanów, odezwał się dzwonek pocztowej bryczki, a zbliżając się i zbliżając do nas, ucichł przy samém ognisku. Bryczka stanęła i wyszedł z niej pijany konduktor, wiozący listy i pieniądze. Taczając się, szedł do ogniska, a chcąc tlejącą głownią zapalić fajkę, upadł na gorące popielisko. Nie mógł wstać o własnych siłach i musieliśmy go podnosić. Szczęściem nie spalił nic na sobie i nie oparzył się: zapaliliśmy mu fajkę, zaprowadzili na bryczkę i znowuż dzwonek zabrzęczał, a my przy niknącém jego dzwonieniu na nowo zasypialiśmy.

Nazajutrz późno ruszyliśmy z miejsca; zanim Ajuszka powrócił z miasta, zwiedziłem i obejrzałem hutę szklanną w Bierczowce, na wdzięcznym łęgu, na brzegu Udy, niedaleko od naszego noclegu położonéj. Huta należy do kupca Kurbatowa, a modelistą w niej był w owe czasy Ignacy Cejzyk, rodem z Litwy, którego roboty z gliny należące do dziedziny rzeźbiarskiej, znane są i w Polsce.

Dolina Udy (1) dosyć jest szeroką: droga po niej równa i dobra. Z obu stron doliny ciągną się pasma niewysokich gór, złożonych głównie z granitu, u wierzchołków zarosłych krzewinami; na zieloném błoniu wije się błękitna taśma rzeki, której koryto zapełnione jest licznemi wyspami, porosłemi czeremchą i jabłonią syberyjską (2). Widoki zakryte są mgłą błękitno-szarawą, a po niebie suwa się kilka chmurek, z których może

(1) Uda, rzeka, źródła ma w Jabłonowych górach, płynie z wschodu na zachód i wpada do Sielengi z prawego brzegu pod miastem Wierchnoudińskiem.

(2) Prunus padus, pirus baccata.

« PoprzedniaDalej »