Obrazy na stronie
PDF
ePub

mniej w miastach szlachty, na témże prawie zwykle zakładanych.

Najdawniejszy pojaw prawa niemieckiego mamy w nadaniu Bolesława Kędzierzawego, między rokiem 1146 i 1173, Jastrzębczykom udzieloném, przez które pozwolił im wsie Jakosowice i Kobelniki przenieść z prawa polskiego na teutońskie.

W takich osadach system germański przeważał: własność rozdzielała się na tak zwane Dominium directum i dominium utile, grunt i wnętrze ziemi z prawem propinacyi, rybołóstwa, mlewa i polowania pozostało przy panu; użytki zaś wieczyste z powierzchni osady z oznaczonemi w erekcyi dogodnościami, za opłatą umówionego czynszu i danin, stawały się własnością osadnika. Już tu się zrywał węzeł parenteli i klienteli; osadnik musiał już dbać sam o siebie, o całym swoim dobytku i mieszkaniu, rządził się i sądził prawem niemieckiem; bliższe miał zetknięcie z panującym, bo po miastach kontrolla handlu, wag, miar, targowego, jarmarcznego i mostowego, stała pod dozorem wojewodów i podwojewodzich.

Pomimo to, uznawać osadnik musiał zawsze za swojego bezpośredniego zwierzchnika dziedzica, i oprócz czynszu lub osepu chwalić pana, lauda dominum; a to przez płacenie mu przy zmianie wieczystego użytkownika opłaty, zwanej laudemium in recognitionem Dominii directi. Stosunek taki w niczém nie nadwerężył ogólnych praw pana, wprost z tytułu dziedzictwa wypływających; on był zawsze właścicielem gruntu, skarby w łonie ziemi znalezione do niego należały, natury i przeznaczenia gruntu osadnik zmienić nie mógł; z chęcią odprzedaży, musiał zawsze opowiadać się panu swemu i otrzymywać pozwolenie czyli konsens; a do kupna pan miał pierwszeństwo, i jak rzekliśmy, zatrzymywał przy sobie prawo propinacyi, rybołostwa, mlewa, polowania i t. p. użytki, jeżeli ich przez tytuł nadawcy nie zrzekł się. Własność użytków z gruntu i powierzchni wieczyście stała pod warunkiem rozwiązalnym, jeżeli osadnik czynszu przez 2 lata nie opłacal; nawet przy panie pozostał urok dawnego państwa i pierwiastek dawnego poddaństwa, bo osadnik, choć na prawie niemieckiém lokowany, na swego dziedzica

przed żadnym sądem skarżyć się nie mógł. Taki stan przetrwał wieki i aż do ostatnich czasów rzeczypospolitej.

Konstytucya z r. 1764 (tytuł: Ubezpieczenie miast, V. III, 81) nic więcej, tylko w opisie wolności, in jure locationis, mieszczan, osiadłych na prawie magdeburskiém i chełmińskiém, utrzymała: czyli, co jedno, ich prawa ścisnęła w szranki samego tytułu zakładniczego. Ze osadnicy po miastach szlacheckich mało co lepszego losu używali, jak prości włościanie, mamy wyraźny dowód w konstytucyi późniejszej, z r. 1775, tytuł: Uchwalenie podatku czopowego i szelężnego (VII, 144), gdzie powiedziano, iż miasta i miasteczka dziedziczne co do tego podatku, woli i rozrządzeniu dziedziców zostawują się, a konstytucya z tegoż roku wyrzekła znowu:

,,całość zwierzchności i własności dominii et proprietatis stanu szlacheckiego i dziedzicom nad dobrami ziemskiemi dziedzicznemi i w nich poddanymi według praw statutowych nigdy odejmowana, ani zmniejszana nie będzie;"

nie ma tu żadnego wyjątku dla mieszczan prywatnych, nie ma odróżnienia; każdy więc musi się na to zgodzić, że pomimo zasadniczego prawa magdeburskiego lub chelmińskiego, w tej konstytucyi była mowa i o osadnikach po miastach prywatnych, jako poddanych dziedziców dóbr ziemskich. Pomimo to, są prawnicy w krześle i na trybunie, którzy olśnieni magdeburgią, tak wysoko ją sławią, iż ipso jure magdeburgensi et culmensi, osadnika, na tém prawie żyjącego, podnoszą do przymiotu bezwarunkowego właściciela; nie zamykają się w określeniu jego praw i wolności in jure locationis, jak konstytucya z r. 1764 nakazywała, ale sam tytuł nadawczy z samego prawa niemieckiego na wielki rozmiar rozciągają; a gdzie tytułu nie masz, nie ze zwyczaju i ciągłej używalności, ale wertując Szczerbicza, prawa osadnika miejskiego wprost z Magdeburgii wyprowadzają. Podług nich, osadnik na teutonic może kopalnie prowadzić, może trudnić się najrozciągléj propinacyą: radziby go zaprowadzić w lasy i bory dziedzica, aby tam gospodarował na swój rachunek i t. d., zgoła, równają go z dziedzicem, znoszą wszelką

różnicę między Dominium directum a Dominium utile, pierwsze czczém i prostém świecidełkiem znamionując.

Przyznać trzeba, iż takie widzenie burzy cały nasz dawny systemat republikański. Przywiedliśmy istotę takiego systematu i środki, silną dłonią dla jego utrzymania wiekami chwytane. Czyż można dopuścić, aby szlachcic, zakładający miasto na teutonie, zwichnął cel działań swych tradycyjnych, aby żywioł germańsko-monarchiczny, krwią własną z kraju wytępiany, wpuszczał przez inne szczeliny i rozszerzać mu się pozwalał? Historya nas uczy, że prawo niemieckie, jako sprzeciwieństwo prawa ziemskiego, tylko jako malum necessarium do nas zawitało. Polska w wojnach wewnętrznych i zewnętrznych traciła ludność, traciła ją przez napady tatarskie i powietrze, a za Bolesława I była w wielkiej części stepem i ziemią, lasami zarosłą: takieto są główne przyczyny sprowadzenia osadników. Nie dlatego szlachta nienawidziła łokcia, wagi, kwaterki miejskiej, aby o potrzebie ich użycia nie miała przekonania, ale dlatego, iż miasta były reprezentantem germanizmu i łatwo stać się mogły nowemi podporami monarchizmu. Nie przez wstręt dla człowieka odpychano mieszczanina od nabywania dóbr ziemskich, lecz niezawodnie dlatego, aby tą drogą nie wciskali się do kraju poplecznicy systemu monarchicznego. Przecież u nas nie było tak, jak w starożytnym Rzymie: tam miasto przeważało, wsi nie było żadnych; właściciele wsi mieszkali po miastach, odwiedzali je czasem dla czuwania nad swoim majątkiem, przez prostych niewolników swoją ziemię uprawiali. To, co się dziś zowie wsią, było prawie nieznane w starożytnych Włoszech. Po upadku Rzymu, z instytucyj rzymskich przetrwał i przeważył systemat miejski, a na tym systemacie, czyli zamknięciu życia społeczeńskiego w mieście bez ogólnych ogniw i spojności, żywioł teutoński, magdeburgski szczególniéj, oparł się i ugruntował.

U nas przeciwnie: jako w kraju czysto-rolniczym, musiała i zawsze przeważała wieś, i dlatego nasz pan nie bratał się z Niemcem, nie równał go w osadzie swojej, co do własności, z sobą.

[ocr errors]

Miasta królewskie jakżeż wysoko stały od miast szlacheckich, a cóż o nich mówi Sebastyan Petrycy w przydatkach do księgi VI Polityki Arystotelesa (edycyi z r. 1605 na karcie 1632); oto jego słowa:

„Plebei nie mają żadnej w rzeczypospolitej wolności. Proszono raz osła na wesele; osieł dziwował się temu y ostrzył sobie zęby na onę zaproszoną strawę; ale gdy przyszło do zawodu onego wesela, osłowi do kuchni kazano drwa i wodę nosić. Także też u nas z niektórych miast jeżdżą na sejm, ale siedzą z daleka, gotowego słuchając, co każą doma czynić. Prawa y wolności nie mają nic."

Z powyższego obrazu da się wyprowadzić taka treść: że szlachta w dwóch epokach, jednéj po zgonie Kazimierza W. i przez przywilej, w Koszycach w r. 1374 od Ludwika otrzymany, i drugiej po śmierci Zygmunta Augusta, obu królów bezpotomnie zmarłych, zdobyła zupełną władzę w narodzie i ukonstytuowała rzeczpospolitę szlachecką. Władza prawodawcza przy szlachcie, w jednéj Izbie na sejmie zebranéj; jednomyślność zdań jest warunkiem ustawy. Władzy wykonawczej nie masz żadnej w kraju; skalą podatków, później uchwalanych, jest sumienie i przysięga szlachcica; od czasów Zygmunta Augusta król już się nie posiłkuje zdaniem baronów, czyli znika senat: słowem, król panuje, ale nie rządzi. A ludność po wsiach i miastach szlacheckich, jest środkiem bytu panów i jakby skarboną zapełnianą pracą kmiotków i mieszczan, z któréj dziedzice nagromadzone zapasy spożywali jużto na wyprawy wojenne, jużto na zjazdy, na sejmy, sejmiki, na elekcye, na trybunały i na inne posługi, krajowi zadarmo wyświadczane.

Po wsiach królewskich i po miastach królewskich inny był nieco porządek: była tu większa emancypacya mieszkańców. Sądy zadworne, a później referendarskie i assessorskie, zabezpieczały ich prawa i osłaniały przed uciskiem starostów i innych królewskich urzędników; żywioł monarchiczny więcej tu oddziaływa.

Oto jest szkic starego naszego gmachu rządowego; zobaczmyż teraz, jakie miejsce w nim zajmowała propinacya.

Wyraz propinacya, spolszczony, pochodzi z łacińskiego propino, a ten z greckiego od лролivo, co znaczy po naszemu pić do kogo, pić zdrowie czyje, dawać pić komu.

Rozciągle ten wyraz biorąc, określa i wyrób trunku i jego sprzedaż; w ścieśnioném rozumieniu tłumaczy samą tylko sprzedaż czyli wyszynk. Już w statucie króla Jana Alberta, z r. 1496 (V. I, fol. 269), czytamy odróżnienie przez użycie wyrazów: braxare i propinare; to samo w konstytucyi z r. 1764 (V. VII, 83): mercandi, braxandi, distillandi et propinandi.

Propinacya, uważana jako wyrób i sprzedaż po wszystkie czasy, dawniej stanowiła u nas źródło dochodu gruntowego; nie można jej brać z żadnego okresu rzeczypospolitej polskiej za zarobek osobisty, za prosty przemysł; tym bowiem środkiem przerabiał się produkt gruntowy na piwo lub wódkę, albo inne likwory, zużywał się w miejscu: poprostu browar i karczma przedstawiały jakby targ miejscowy, na którym zboże i inne płody rolnicze w innej postaci, czyli zamienione w płyn, sprzedawały się. Od téj ogólnej reguły dopuszcza się taki wyjątek: jeżeli szlachcic albo nie chciał miéć u siebie gorzelni lub browaru, albo ich utrzymywać nie był w stanie, wówczas branie wódek zkądinąd na miejscowy wyszynk jużby zakrawało na spekulacyą, na osobisty przemysł i zarobek, lubo i w tém zdarzeniu modyfikacya wyjątku polegałaby na tém: że zwykle i w takim razie następowała zamiana, to jest za trunek biorący go mógł i zapewne płacił zbożem, co i dziś praktykuje się. A więc pośrednio przez wyszynk, czyli propinacyą zawsze był osiągany użytek z gruntu.

W statucie wyżej namienionym z r. 1496 mamy ślad, iż już wtedy panowie do karczem swoich albo na swoją potrzebę zakupywali zkądinąd trunki, bo król Jan Albert znosi nadużycia starostów i urzędników królewskich, zmuszających szlachtę i ich poddanych do brania piwa i innych trunków z browarów miast i miasteczek królewskich, i pozwala każdemu panu wsi zkądkolwiekby chciał brać trunki, albo wyrabiać w posiadłościach, do ich dziedzictw należących. Ponieważ nadużycia starostów nie mogły sięgać po za granicę dóbr królewskich, wnosić więc należy i tak rozumieć ten statut, iż szlachta bądź sama, bądź przez swoich poddanych, ale zawsze dla siebie, po mia

Tom I. Luty 1861.

36

« PoprzedniaDalej »