I młodzian walcząc skupi swoje siły, Sam się oceni i poczuje mężem.
Więc myślisz, panie, wszystko dlań uczynić, Jak dotąd wiele czynić już raczyłeś. Bo talent może się wyrobić w ciszy, Charakter tylko w bystrym prądzie świata. Więc oby Tasso umysł swój, jak sztukę, Tą drogą kształcić umiał, i od ludzi Nie stronił nadal; oby podejrzliwość
Nie przeszła w końcu w skrytość, lub co gorsza, W nienawiść.
Ludzi ten się tylko boi,
Kto ich zapoznał, a zapoznać musi, Kto od nich stroni. Otóż właśnie Tasso Jest w tym przypadku, i tak się powoli Uwikła, zmąci dzielny umysł jego. Toż on naprzykład, bez potrzeby żadnéj, O łaski méj utratę zwykł się troszczyć; Ma w podejrzeniu ludzi co mu pewnie Sprzyjają szczerze. Niechno się wydarzy Iz list nie dojdzie go, lub sługa który Od niego przejdzie do innego pana; Niech papier jaki przypadkowo zginie: To zaraz widzi w tém rozmyślną zdradę I podstęp, co go chytrze podkopuje.
Lecz, drogi bracie, pamiętajmyż na to, Ze z samym sobą rozstać się najtrudniej. Gdy nasz przyjaciel i towarzysz w drodze Rozrani nogę, czyliz chętnie wtedy Nie zwolnim kroku, nie podamy ręki, By go podeprzeć?
Lepiej uczynimy, Gdy opatrzymy ranę, gdy go zaraz Uzdrawiać poczniem za lekarza radą, A potém żwawo w dalszą życia drogę Pospołu ruszym z nowoukrzepionym. Nie sądzę jednak, abym kiedykolwiek Surowo, jako lekarz, z nim się obszedł.
Jak mogę staram się go uspokajać I zaufanie wszczepiać w jego serce. Toć często daję mu, w obliczu dworu, Dowody jawne łaski. Gdy się zdarzy Ze się przez kogoś czuje pokrzywdzonym, Zarządzam śledztwo, jak gdy mniemał kiedyś, Ze się do izby jego dobywano.
Jeżeli nic się nie wykryje, wtedy
Rzecz całą mu przedstawiam tak jak widzę; A że we wszystko wprawiać się należy, Więc się na Tassie, który godzien tego, W cierpliwość wprawiam. Wiem, że i wy także Ku temu chętnie pomoc mi niesiecie. Was tu przywiózłem na wieś, a sam zaraz Do miasta wracam. Antonio dzisiaj Na chwilkę tylko z wami się zobaczy. On przybył z Rzymu; mamy z sobą wiele Do pomówienia. Trzeba się naradzić, Rozpisać listy, a to wszystko zmusza Mnie do powrotu.
KSIĘŻNICZKA.
Czy pozwolisz, bracie,
Żebyśmy z tobą w drogę się zabrały?
Zostańcie w Belriguardo, albo jedźcie Do Consandoli. Używajcie razem Dni pięknych wiosny w ciszy i swobodzie.
A czyliżby te wszystkie wasze sprawy Nie dały się załatwić i tu przy nas?
Antonio miał powiadać nam o Rzymie, A ty go dzisiaj już zabierasz z sobą.
Bo muszę, dzieci; ale niezadługo
Z nim razem wrócę: wtedy on wam będzie O Rzymie prawił, a wy pomożecie
Nagrodzić jego cnoty i zasługi. Gdy zaś do woli już się nagadamy,
To niech się tłumy zbiorą w tych ogrodach,
Niech będzie ludno, żebym i ja przecie Mógł się z pięknością jaką spotkać czasem.
My będziem na to wyrozumiałemi.
Wszak ja wzajemnie was oszczędzać umiem.
KSIĘŻNICZKA
(zwrócona ku scenie).
Już dawno widzę Tassa. Zamyślony Podchodzi ku nam; to przystanie chwilę, Jak gdyby wahał się, to kilka kroków Postąpi szybko i znów się zatrzyma.
Nie przerywajcie mu, jeżeli myśli Lub składa rymy; niech swobodnie marzy.
Nie, on nas widział, panie, on nadchodzi.
SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI, TASSO.
(z książką w pergamin oprawną).
Już dawno miałem przynieść ci to dzieło, Lecz się wahałem, waham i w tej chwili. Wiem, że dalekie ono od skończenia, Choć ukończoném zdawaćby się mogło. Lecz jeślim nie chciał pracy niedokładnéj Ci złożyć, panie, to przeważa teraz Obawa we mnie, aby zbyt trwożliwym Się nie okazać, albo zbyt niewdzięcznym; Więc, jako człowiek szczery w bratniém kółku Rzec tylko może: macie mnie jak jestem! Tak i ja mówię: przyjmij co ci daję!
(Wręcza Alfonsowi książkę).
Dar twój jest dla mnie darem niespodzianym I dzień ten piękny uroczystym czyni. Więc trzymam wreszcie twój poemat w ręku I już go w części nazwać mogę swoim! Pragnąłem dawno, abyś się rozmyślił I rzekł: skończyłem, oto praca moja!
Jeżeliś, panie, z niej zadowolony, To dosyć dla mnie, boć to dzieło twoje. Gdy wspomnę czasem, ilem starań łożył I spojrzę na te rysy swego pióra, To zda mi się że praca ta jest moją; Lecz gdy rozbiorę bliżej, co mym pieniom Nadało godność i wewnętrzną cenę, To widzę jasno że je od was wziąłem. Jeżeli mi natura błogich darów Poety hojną użyczyła. dłonią,
To za to szczęście uporczywie zawsze Mnie odpychało. Jeśli piękność świata Zajęła kiedyś żywo myśl chłopięcia, To zachmurzyła wiek młodzieńczy nędza Niezasłużona drogich mi rodziców. Jeżelim rozwarł usta ku śpiéwaniu, To pewnie smutna piosnka z nich spłynęła, I tylkom wtórzył stłumionemi tony Niedoli ojca i cierpieniu matki.
Tyś mnie dopiéro dźwignął z życia cieśni I podniósł z sobą na wyżyny świata; Tyś mnie uwolnił od brzemienia troski; Tyś dał swobodę myśli, aby śmiało W jędrniejszej pieśni mogła się rozwinąć; Więc jakąkolwiek wartość memu dziełu Świat przyznać zechce, tobie ją zawdzięczam.
W dwójnasób tylko zwiększasz swą zasługę I sławisz siebie, gdy nas wielbisz skromnie.
Ọ, gdybym mógł wyrazić tak jak czuję, Ze wszystko, wszystko od was otrzymałem! Niedoświadczony młodzian, czyżby z siebie Mógł nawet czerpać? Czyż mu znane były Obroty owe w prowadzeniu wojny, Orężna sztuka, którą rycerz każdy
Rozwija dzielnie, gdy potrzeba wzywa, Przebiegłość wodza i walczących męztwo, I jako podstęp się z czujnością ściéra? Czyż wiadomości tych od ciebie, książę Nie zaczerpnąłem, jakbyś ty był moim Aniołem-stróżem, co podobał sobie Istotę swoję, niedościgle wzniosłą, Objawić światu w kształtach śmiertelnika?
Używaj teraz dzieła co nas cieszy!
Ciesz się najszczerszém zacnych uwielbieniem!
Powszechną sławą ciesz się zasłużenie!
Téj chwili szczęście dla mnie dostateczne. Jam o was tylko myślał kiedym tworzył, Wam się podobać, było mém życzeniem, Pochwały wasze zyskać, moim celem. Kto w przyjaciołach swych nie widzi świata, Nie zasługuje by świat o nim wiedział. Tu moje kółko, tu ojczyzna moja, Gdzie duch znużony chętnie odpoczywa; Tu baczyć pragnę na skinienie każde; Tu doświadczenie, radę i naukę, Świat i potomność nawet mam przed sobą. Artysta w tłumie trwoży się i wątpi: Czuć i pojmować tylko wam podobni Potrafią, wam téż sądzić i nagradzać!
Więc gdy potomność uosabiać mamy, To przedewszystkiém wdzięczność nam przystoi. Zaszczytne owo dla poety znamię,
Co je i rycerz, choć spragniony sławy, Na czole jego ujrzy bez zazdrości, Jak widzę wieńczy twego poprzednika.
(Wskazuje na popiersie Wirgilego). Czy je przypadek, czy też geniusz jaki W tém miejscu złożył, zawsze je tu w porę Znajduję. Słyszę jak Wirgili mówi: Nie czcijcie zmarłych, oni już za życia
« PoprzedniaDalej » |