I że tę trochę winnam tylko drugim. Znajomość dawnych dziejów i języków Zawdzięczam matce, ale żadna z córek Nauką, sercem jéj nie dorównała;
A jeśli która do niej się zbliżyła
Choć w cząstce jakiejś, to Lukrecya chyba. Jam nigdy darów szczęścia i natury Nie uważała za swą własność; dla mnie Już tego dosyć, że gdy mówią mędrce, Rozwikłać mogę myśli ich osnowę. Czy sąd wydają o zasłudze męża Starożytności i o czynach jego; Czy o nauce, którą doświadczenie Przeistoczyło w skarbiec dla ludzkości; Gdziebądź rozmowa zwróci się szlachetnych, Ja śledzę za nią, bo mi śledzić łatwo. Posłuchać lubię sporu oświeconych (1), Gdy starciu potęg, co się w ludzkiej piersi Rozgoszczą tkliwie, lub naprzemian groźnie, Przewodzą z wdziękiem mówiącego usta; Gdy żądza sławy i władania poda Treść do rozprawy myślicielom naszym, I gdy w dowcipnéj nieraz grze wyrazów, W utarczce z sobą zręczni zapaśnicy Nie olśniewają nas, lecz oświecają.
A potém, po poważnej téj rozmowie, I ucho nasze i znużone myśli
Tém chętniej spoczną na poety rymach, Co słodsze jeszcze, milsze nam uczucia Dźwięcznemi tony umié przelać w duszę. Twój wzniosły umysł obejmuje światy; Ja wolę sobie na poezyi wyspie
Swobodnie zostać w wawrzynowych gajach.
A na téj wyspie, jak mi powiadano, Od wszystkich krzewów bujniej się podobno Myrt zazielenia, i podobno muzy,
Choć tam ich wiele, rzadko nam posłużą
Za przyjaciołki i wspólniczki zabaw;
(1) Przypomina to pospolite wówczas dysputy publicznie przez uczonych odbywane, w których nieraz i kobiety brały udział. Serassi, biograf Tassa, przytacza: iż roku 1569 sam piewca Jerozolimy wyzwolonej bronił w Ferrarze
Wolimy z samym spotkać się poetą, Co zda się niby stronić od nas zdala, Szukając czegoś, czego my nie znamy, A czego może i poeta nie zna. Więc byłoby to wcale nieźle, gdyby, Nas tam napotkał w sprzyjającej chwili, I zachwycony, uznał nas tym skarbem, Którego szukał po szerokim świecie.
Żart twój nie razi mnie. Zasługę cenię, Gdziekolwiek w zacnym ją napotkam mężu, A względem Tassa tylkom sprawiedliwa. Wzrok jego ledwo spocznie tu na ziemi; Słuch podchwytuje wielki głos przyrody; I wszystko co nam niosą świat i życie, Przyswaja sobie jego pierś wrażliwa; Co rozproszone, skupia myśl poety, A czucie jego wskrzesza to co martwe. Małostkę nieraz on uzacni sobą,
A to co wielkie w nicość przed nim spada. Tak w własném swojém czarodziejskiém kole Mąż ten wybrany kroczy i pociąga Ku sobie innych. Niby się przybliża, I niby patrzy na nas, a tam duchy Przed wzrokiem jego może się zjawiają.
Skreśliłaś piękny obraz i prawdziwy Poety, który w kraju marzeń żyje. Lecz mnie się zdaje, że i rzeczywistość Go silnie nęci i zajmuje silnie.
Te cudne pieśni, co je tu po drzewach Poprzyczepiane nieraz znajdujemy, Te złote jabłka, co Hesperyą nową Tu nam stworzyły, czyż w nich nie poznajesz Owoców wonnych uczuć i miłości?
I mnie, zaprawdę, cieszą te piosenki. W nich zawsze jednę postać ukochaną W odmienne coraz blaski on przystraja. To ją wynosi, w jasność obleczoną, Aż po pod gwiazdy, i przed jéj obrazem Przyklęka, niby przed świętością jaką; To śledzi za nią po wiosenném błoniu I kwiat za kwiatem w wieniec dla niej splata. Gdy się oddali miła, to on pieśnią
Uświęca miejsce stopą jej dotknięte. Ukryty w cieniu drzew, na wzór słowika, Miłości skargą z rozranionéj piersi Zapełnia dźwięcznie okoliczne gaje; Pieśń jego tęskna mocą swą czarowną I słuch i serce wabi mimowoli.
A jeśli postać tę po ziemsku nazwie, To jéj nadaje imię Leonory.
To imię twoje, równie jak i moje; Dziwiłabym się, gdyby wybrał inne. On rad, że może czucia swe dla ciebie Przed światem ukryć pod dwuimiennością; A jam znów rada, że to imię chociaż I mnie niekiedy mu przypomnieć musi. Tu niéma mowy o miłości zwykłej, Co pragnie posiąść przedmiot ukochany W wyłączną własność, i z zazdrością czujną Przed wzrokiem innych strzeże go lękliwie. Gdy on się wpatrzy w ciebie z zachwyceniem I wartość twoję wielbi, wtedy mogę I ja go zająć lżejszą myślą swoją. Nie nas on kocha, wybacz że tak mówię, Lecz zlewa wszystko co ukochał duchem Na imię, które nosim przypadkowo, A to uczucie i nam się udziela; My nie kochamy w nim mężczyzny, ale Ideał tego, co nam kochać wolno.
Tyś bardzo jakoś sprawę tę zgłębiła, Eleonoro, i powiadasz rzeczy
Co ledwo w ucho moje uderzają, Lecz aż do duszy nie przechodzą wcale.
To ty, Platona uczennica, pojąć Nie możesz tego, co ci nieuk prawi? Już chybabym się całkiem pomyliła, A wiem jednakże, iż odgadłam trochę.
W Platona szkole miłość się objawia Nie w zwykłym kształcie dziecka zepsutego, Lecz jako młodzian, co w małżeństwie z Psychą, Dostąpił miejsca na obradach bogów;
I już nie goni pusto i swawolnie Za zmianą tylko; płocho się nie czepia Piękności kształtów w słodkiém zapomnieniu, I upojenia nie opłaca wstrętem.
Brat mój nadchodzi! Nie wydajmy przed nim O czém tu była mowa między nami; Musiałybyśmy znieść docinki jego, Jak wprzód wyszydził to ubranie nasze.
To dawna wada w nim, że zawsze więcéj Samotni szuka niźli towarzystwa.
Ja mu wybaczam, iż od pstréj gawiedzi
Ucieka nieraz, i w cichości woli
Sam z własnym duchem skrytą wieść rozmowę; Lecz nigdy tego chwalić w nim nie mogę,
Że stroni nawet od przyjaciół koła.
Jeżeli dobrze się domyślam, panie, Naganę wkrótce zmienisz na pochwałę. Dziś go widziałam zdala; z książką w ręku Iz jakąś kartką, czytał, szedł i pisał. Ulotne słówko, które rzekł mi wczora, Zapowiadało ukończenie dzieła. Poprawia tylko drobne w niém zarysy, By tobie, panie, co mu świadczysz tyle, Nareszcie godnym hołdem się odpłacić.
Rad będę szczerze skoro mi go złoży, I już na długo nie pożądam więcej. Lecz w miarę jak mnie praca ta obchodzi, Jak z różnych względów wielkie jego dzieło Mnie żywo cieszy i powinno cieszyć, Tak też się wzmaga we mnie niecierpliwość. On pracy swojej nie wykończa dotąd, Poprawia ciągle, postępuje zwolna,
I znów ustaje, łudząc mnie nadzieją; Z niechęcią widzę, jak mię coraz daléj Odbiega roskosz, gdym ją blizką mniemał.
Ja w nim pochwalam skromną tę troskliwość, Choć go do celu wolnym wiedzie krokiem. Muz tylko łaska luźnych rymów tyle W nadobną całość nierozłącznie spaja; A on téż pragnie, by w misterne kształty Poemat jego wdzięcznie się ułożył.
On nie chce baśni składać tam, na baśnie, Co choć zajmują mile, jednak zwykle
W ułudnych, próżnych przebrzmiewają słowach. Więc go zostawmy! Wszak przedsięwzięć wielkich Nikt nie rozmierza zwykłą miarą czasu.
Jeżeli dzieło cieszyć ma potomnych, To niech współcześni będą cierpliwemi.
Działajmy razem, siostro, jako nieraz Już czyniliśmy, i z korzyścią wspólną. Ty mą żarliwość zbytnią chciéj powściągać, A ja podniecę twoje pobłażanie.
Tak niezadługo może go ujrzymy
U celu, gdzie go zdawna widzieć pragniem, A wtedy kraj i ludzkość może cała Uwielbiać będzie arcy-twór poety. Ja cząstkę sławy ściągnę i na siebie, A on w zapasach z życiem się wytrawi. Szlachetny człowiek kształcić się nie może W zbyt ciasném kółku; owszem, niech ojczyzna I świat nań wpływa. Sławę i przyganę Tam się nauczy znosić, poznać siebie I drugich zdoła. Już go cisza wtedy Nie ukołysze: wróg nie zechce szczędzić, A przyjaciele szczędzić nie powinni.
« PoprzedniaDalej » |