złożyć mogły piękność, nie w każdym znaleźć można czasie i nie z jakichkolwiek usnuć wypadków. Umiał śpiewak Wojny Chocimskiej pojąć epiczny charakter téj ważnéj chwili w dziejowém życiu swego narodu, kiedy to życie, odbijające się w śmiałych, swobodnych, pełnych energii działaniach i poruszeniach, miało, dla oka zwłaszcza artysty, wyraźne a tak różnolice kształty; kiedy wolność chodziła w parze z swawolą, cnoty społeczne z wadami i zepsuciem, światło z mroczącym je coraz więcej cieniem przesądów i obłąkań czasowych. Osobistość pojedynczych ludzi, górująca nad powszednią równością, i całość społeczna, rozstrzelona na wyłączne stany i rodziny, ukazywały mieniącą się i nader barwną rozmaitość. W epopei żądamy skreślonych trafnie charakterów; wtedy zaś tylko skreślić takie wizerunki można, gdy ich życie społeczne i historya dostarcza: bo poeta epiczny nie stwarza charakterów, ale je zdejmuje ze świata i rzeczywistości. Ztąd właściwie ku tej stronie dziejów zwracali się genialni nasi pisarze: autor Pamiątek Soplicy, Chodźko, Mickiewicz. Nie umiał zaś bynajmniej epicznej ich strony pojąć, a ztąd powołania swego zrozumieć Krasicki, którego Wojna Chocimska jest płodem wyległym raczej z dowcipu, niźli z uczucia, i więcej dogadzającym poetyce Boala, niźli dziejowéj prawdzie, językowi i narodowości polskiej. Nie poznaliby się w tym obrazie bohatérowie Chocima, jak my ich w nim nie poznajemy; ani zrozumieliby tego języka, który nie jest bynajmniej językiem ich społeczeństwa i wieku. Układał Krasicki swoją Wojnę Chocimską z podobnych pobudek, jak autor Henryady, aby pokazać, że w języku polskim można także napisać epopeję. Nie był on powołanym na śpiewaka tych wielkich w narodowej historyi wypadków, których bez silnego uczucia wypowiedzićć nie można. Jako malarz, nie odważyłby się był na te szorstkie i grubo plastyczne obrazy, które takiém tchną życiem w Wallensteinie Szyllera. Błaha do wojny pobudka sennego widziadła, sprężyna mniej właściwie obmyślona do poruszenia tak wielkiego przedsięwzięcia, figuryczne uosobienia wojny, wiary, wolności, wzięte z francuzkich rymotworców, a mimo najbieglejszy pędzel sztukmistrza, zdolne tylko oziębić uczucie i przedmiot sam z siebie wielki kłamaną rzeczywistością zobojętnić; owe idylli czne opisy, przypominające nudny styl Floriana; epizody dowolnie wprowadzone, a opóźniające ruch i postęp dramatyczny bohatérskiej powieści: cóż dopiéro malowidła głównych osób i charakterów, owe postaci mdłe i ledwo oznaczone, bez wydatnéj różnicy, bez życia i koloru: sato wady wewnętrzne poematu, któremu i co do formy języka i wysłowienia nie więcej przyznać można zalety. Dla porównania dość wejrzeć na obraz głównego bohatéra, Chodkiewicza. Poważny hetman dopiero co wszedł w śluby małżeńskie z Anną księżniczką Ostrogską, kiedy odbiéra rozkaz od króla Zygmunta i stanów rzeczypospolitej, aby jako wódz stanął na czele wyprawy. Smutek napełnia zamek ostrogski: następują czułe pożegnania z małżonką. Ten epizod, składający całą część III, użyty jedynie dla ozdoby poematu, chociażby miał za sobą prawdę historyczną, nie ma jéj w obrazie poety i w odniesieniu do ducha i obyczajów ówczesnego społeczeństwa, do poważnej roli sędziwego wodza-bohatéra (który, jak wiadomo, dla starości nie mógł już dokończyć wyprawy i zdał przed śmiercią buławę Lubomirskiemu) razi wielką niestósownością. Ten co na srogie czuwa tylko boje, W tryumfie matka brzmi Cytera w Knido, Po takim ustępie, jakże maluje postać owego wojownika, który przestrojony jakby w miłosnego trubadura, traci mężność i dzielną ochotę, zwierzchniém weselem okrasza lice i mimowolnie z biesiady w bitwę, z pieszczot w rycerskie przerzuca się turnieje. Osierocona bolesném rozstaniem, Nie słyszysz Anno okrzyków radosnych; Płacz rzewny częstém przerywasz wzdychaniem: Błąkasz się smutna, błąkasz się odludna. Po skończonej bezskutecznie bitwie z Osmanem, Chodkiewicz we śnie, uniesiony od ducha Władysława Jagiellończyka do świątyń niebieskich, widzi z tych wysokości układ świata i marność rzeczy ziemskich. Taką legendą w duchu ascetycznym kończy się pieśń X i przysposabia rozwiązanie wielkiego dramatu dziejowego w pieśni następnéj. Tu hetman schodzi ze sceny prawie niepostrzeżony. W czterech zwrotkach końcowych, jakby niestało już dalszego dla epopei wątku, dośpiewał poeta dziejów wiekopomnéj wyprawy pod wodzą Lubomirskiego. W ogóle Wojna Chocimska Krasickiego, owoc wymuszony dowcipu i sztuki, zdradza ducha niewolniczego naśladownictwa. Dlatego poemat ten wydaje się tak bladym, pozbawionym prawdy i życia, gdy go zwłaszcza położymy obok utworu podobnejże treści bezimiennego autora. Gdy poemat ten, ściśle dziejowy, jest opowiadaniem zdarzeń w ten sposób, jak kolejno jedne po drugich następowały, zestawienie przeto pojedynczych obrazów, mających z sobą związek bezpośredni, mniej wymagało sztuki i artystycznéj zręczności. Przemiana jednakże scen w tak rozległym i pełnym rozmaitości dramacie, nie mogła obejść się bez pewnego połączenia tych zewnętrznych spójni, które w powieściach i poematach opisowych, przejściami nazywamy. Autor wprowadza zwykle w takich miejscach ustępy treści obyczajowej, w których wyraża swą osobistość, tłumaczy własne myśli i uczucia, rzucając światło na stan społeczny, ducha i chara kter swego wieku. Sąto po większej części satyryczne zwroty, z rzewném patryotyzmu wylaniem, często z goryczą i sarkazmem nastające na wady spółczesnych, zdrożności dostrzeżone w życiu domowém i publiczném. Znał poeta dobrze te ułomności wieku, zbyt podniesioną niestety cenę widoków osobistych, o które w rządzie krajowym, w radach poselskich i na polu działań publicznych, rozbijała się częstokroć powinność obywatela; widział zbytki, niekarność i wiodące nieład wewnętrzny spory bratnie, które śmiało i z przyciskiem maluje. Jak wszędy, tak i w satyrze, wylewając się z otwartością i gardząc farbą wszelakiego pozoru, daleki jest ironii, jak nawzajem złośliwego szyderstwa. Mimo dowcip i właściwe swojej fantazyi, donośne, zamaszyste, czasem grube nieco wysłowienie, nie traci nigdy powagi, ani zniża się do płaskości i nieprzyzwoitości. Nawet gdy w celu zawstydzenia, obok wspaniałego obrazu przodków, spółczesnych wizerunek przedstawia, gdy bojaźliwszym i stroniącym od rycerskiego rzemio- ́ sła tchórzem i zającem plecy podszywa, gdy o nich żartobliwie powiada, że nie jeden w szyszak swojego przodka zmieściłby się z nogami, ostrogę jego ledwoby uniósł na ramieniu, a w strzemię od kulbaki mógłby siąść jak w krzesło wygodne; jest w tej krotofilnéj mowie, téj (że tak powiem) poważnej igraszce, wdzięczna i rzewności pełna szczérota, szlachetne pathos, z którém żart i najdoskonalsza komika tak właściwie łączyć się może w poezyi, jak częstokroć łączy się w życiu rzeczywistém. Potrzeba jednak całość przeczytać, aby sprawioném przezeń wrażeniem usprawiedliwić taki ton í takie wysłowienie. Bo znajdziesz tam w podobnych miejscach przygrawki, dowodzące, że nie lekkomyślne szyderstwo, ale cel wzniosły, moralny, nastroił to poważne ridendo. Przebóg! cóż nas w tak drobne przemieniło mrówki? Samiśmy się w pigmeów postrzygli i karły. Z upodobaniem przenosi myśl i wspomnienia w ubiegłe czasy, opowiadając, jakichto ludzi miewała Polska, a jak przy nich wydaje się to nowe i wyrodzone plemię. Nie dziw, że mierznie wojna naszym galantomom, Już on wiadom porohów, czajek i Kudaku, Wiadom złotego, wiadom Kuczmańskiego szlaku, Wszystko wié: tego nie wié do siebie nieborak, Kładł Marsowi w kościele, w święto przed biskupem. Dopiéro skoro odniósł na swém ciele blizny, Prawić o wojnie, rządzić około ojczyzny Godziło się. Dziś!.. ale lepiéj milczeć o tém... Podobny temu kréśli poeta obraz zniewieściałości swego wieku, w porównaniu z rycerskim dawnych przodków obyczajem: Jest co widzieć w Krakowie, kiedy na trzy zbyty Drogiemi poobija ściany aksamity, Tom I. Styczeń 1861. 3 |