Obrazy na stronie
PDF
ePub

Już się ptastwo ozwało, już promienném kołem
Słońce idzie do góry, jeszcze się kościołem
Chodkiewicz bawił, kiedy szpieg na szpiegu jedzie,
Že się Osman u niego kładzie na obiedzie.
A ten, skoro nabożne modlitwy odprawi,
Wstawszy z kolan na nogi:,,Rad mu będę, prawi;
Tylko niechaj nie mieszka, niech nie kwasi grochu,
Będzie bigos gorący, z ołowiu i prochu.“

Toż na się zbroje bierze i świetne paiże;
Rzekłbyś, że mu się nazad wróciły trzy krzyże,
Ani lat siedmdziesiąt twarde blachy gniotły.
Wraz każe wsiadanego uderzyć więc w kotły,
Larum głośne po wszystkich obozach się szerzy:
Ci do zbroi, drudzy się biorą do pancerzy,
Wszyscy na koń wsiadają i wychodzą z szańca;
Rzekłbyś, że na wesele, rzekłbyś, że do tańca,
Że już na skroń korony wdziali tryumfalne.
Grzmią bębny w regimentach i kotły tubalne.

O! chwalebna ochoto! O! kochana młodzi!
Serce rośnie patrzącym, gdy nakształt powodzi
Blizkie pola osuli, a mężnemi czoły
Wyrażają z radością gniew zmieszany społy.
Na powietrzu, przybite do kopii złotćj,
Goreją w słońca blasku wyostrzone groty:
Odymają się orły po chorągwiach tkane;
A konie pod pańskiemi nogami igrane
Sforcują i pryskają, rżą i dostać w miejscu
Nie mogą, czując serce i ochotę w jeźdzcu.

Po dniestrowych piechoty rozwlekły się brzegach,
Niemieckie szwadronami, węgierskie w szeregach;
Rozlicznych barw kolory prezentując oku,

Jakie słońce w wieczornym maluje obłoku.

Obok takiego Chodkiewicza, wiekiem i trudami styranego starca, co, według wyrażenia poety, jak w zimnym popiele,' w piersiach nie przełomionych żywi iskrę bohaterskiej dziel ności, tém wydatniéj odbija postać Lubomirskiego, który młodzieńczą ożywiony siłą, spadkobierca buławy hetmana, mógł na tém polu, jak młody orzeł, lotnemi wybujać pióry.

Igra krew w Lubomirskim, bo młodość krzemięzna
Żadnych szwanków na ciele, żadnych razów nie zna,

Jędrznie mu we lwiéj piersi ono serce żywe,
Im bliżej czuje pole sławy swéj szczęśliwe.

Pod nogami koń raźny, dzielny i chodziwy,
Co na łabędzim karku pojeżywszy grzywy,
Widząc że złotem gore i co ma za jeźdzca,
Stać spokojnie nie może, lecz na miejsce z miejsca
Stąpa, jakby kolące mrowie poczuł w nodze,
Rzuca wodza i munsztuk upieniony głodze.

Coż gdy razem wojskowe instrumenty krzykną,
Wszystkim serca skruszone do gruntu przenikną:
Wszyscy ręce i oczy podniosą ku Bogu,
Żeby przytarł hardemu pohańcowi rogu:
Żeby ten, który umié i może przez ręce,
Straszne one olbrzymy wywracać, dziecięce,
Pojrzał na wściekłe grozy tego Goliata,
A naszego Dawida, którego armata

Pięć kamyczków i proca, lecz przy téj pomocy,
Może ufać tym pięciu kamykom i procy.

Kto przytomny z poetą radzie hetmana (w pieśni V) nie przypomni sobie owego w Homerze wielbionego bohatera, który błagał bogów o tę jedynie łaskę, aby mu użyczyli trochę światła i nie dopuścili bić się w nocnéj pomroce?

W obec takich rycerzy truchlał zwątpiały, acz potężny w liczbie nieprzyjaciel. Kiedy wołano na Turków o nowe posiłki, o zasoby wojenne, o działa, powiedział jeden na radzie:

Nie Węgrzyn, tu nie Agier, nieme mury, ale
Co piersi to forteca w twardej kuta skale;
Do każdej dział burzących trzeba wam i miny,
Takie przedtym rodziła Sarmacya syny!

Z drugiej strony, w obozie Osmana, równie zajmującym sposobem maluje piewca raz dumę i zaciętość wroga, natężającego mściwe ciosy przeciw Polsce i całemu z nią chrześciaństwu, drugi raz, po doznanych klęskach, gniéw, rozpacz i nikczemność upadłego na duchu pogaństwa. W takich opisach, najwięcej rozlewa owe humorystyczne farby właściwej sobie fantazyi, która wszakże tkwiła w usposobieniu ówczesnego rycerstwa, rodząc z odwagi często butę junacką, a z pogardy

Tom I. Styczeń 1861,

2

i lekceważenia wroga satyryczne przekąsy, wesołe, czasem grube i zelżywe żarty.

Powiedział Skinderbasza: jak Polska nasiadła,
Kiedyby pod twe nogi cesarzu upadła,
Ten wyrok już niech cała Europa czyta,
Że cię monarchą świata całego przywita.
Najciężéj ten płot przebyć i obarczyć skrzydła
Orła białego, pójdzie ostatek jak z mydła.

Za namową przeto swojej rady, Osman postanowił zebrać wszystkie siły i uderzyć na Polskę.

Zabielały się góry i dniestrowe brzegi;
Rzekłby kto, że na ziemię świeże spadły śniegi,
Skoro Turcy stanęli i prędkiéj roboty,
Okiem nie przemierzone rozbili namioty.
Nie toczyli obozu, nie ciągnęli sznurów;
Ale tak małą garstką wzgardziwszy gaurów,
Kędy kto szedł, tam stanął, na mocy się czują,
Jeźli nas nie wystraszą, to pewnie zaplują.
Nie ma ich tu co bawić, nie chcą się rozgościć;
Wisła im głowę psuje, jako ją umościć?
Biédny Dniestr, acz przeciwko orłowi motylem,
Śmié gardzić Eufratem, śmié się równać z Nilem!
Skoro Osman obaczył nasze szańce z góry,
Jako lew krwi pragnący wyciąga pazury,
Jeży grzywę, po bokach maca się ogonem,
Jeżeli żubra w polu obaczy przestroném;
Chce się i on bić zaraz, zaraz chce na nasze
Wsieść obozy, hetmany zwoławszy i basze.

Straszne się bisurmanów z góry garną roje,
A białe jako gęsi migocą zawoje.

Janczaraga we środku, utrzmiwszy w puch pawi,
Ogniste swoje pułki na czele postawi.

Sam dosiadłszy białego Arabina grzbieta,
Jako między gwiazdami iskrzy się kometa,
W barwistym złotogłowie pod żórawią wiechą,
Buńczuk nad nim z miesiącem, ottomańską cechą.
Konne wojska po skrzydłach podniosły swe dardy,
Patrzą, rychło się do nich giaur przybliży hardy.

Wszyscy siedzą od złota, od rzędów, od pukli,
Jak na strojne maszkary, turnierze wysmukli.
Nie widziałeś kirysów, nie widział pancerzy;
Każdy się złotogłowi, jedwabi i pierzy.
Ogromne skrzydła sępie, forgi, kity, czuby
Nadełby się im trzęsą; a ono, nie tuby
Te prezentować cienie i nikłe ozdoby,
Kędy wróble takiemi z prosa straszą boby.
Wszystko znieśli i wszystko dziś na się włożyli,
Z czego świat przez lat tyle zdarli i złupili.
Świeciły się od złota chorągwie gorące,
Po których haftowane tureckie miesiące,
Pod złocistą skofią strojnych ludzi grona
Okryją, a żelazna szydzi z nich Bellona.

W opisie następnym programu téj potęgi, tém swobodniéj buja wesoły dowcip poety, zdobywając się na rozmaite ucieszne przysłowia, ostre żarciki i przygryzki:

Gdzież ślubione trybuty i z Polski dochody?
Tryumfu przed wyprawą, nie trąb panie młody!
Póki niedźwiedź w niej chodzi, nie przedawaj skóry,
Zwłaszcza jeźli ma zdrowe zęby i pazury.

Takim zapewne językiem przemawiało wówczas rycerstwo polskie i naród wszystek; bowiem, jak sam poeta mówi:

Do tak lekkiej uwagi przyszli już poganie,
Že nasi wojnę z niemi mieli za igranie.

Wyborny jest między innemi opis spotkania się Turków z Kozakami, w którym podziwiać trzeba tę dramatyczną szybkość przedstawienia, ten zastosowany do rzeczy, silny, dziarski, w wszelkie obroty wéwiczony język, co sam przez się najdoskonalszą jest plastyką.

Szedł pułk jeden kozacki, oderwawszy się od wojsk hetmańskich, i niebacznie (jak mówi poeta) wlazł Turkom w samo gardło, gdzie albo umiérać, albo trzeba było środkiem bisurmańskich przedziérać się taborów.

Więc skoro Osman na nich padnie z niedobaczka,
Witaj, rzecze, nie brodząc do wieczerzy kaczka?

Rozumie, że ich połknie i już pierwsze koty,
K'woli dalszéj fortunie wyrzuca za płoty.
Tryumfujesz Osmanie nie widziawszy trupa:
Ano się często wstydzi, kto przed skokiem hupa;
Jakbyś już na wygraną trzymał przywileje:
Częstoż gęsto omyla skutek swe nadzieje.

Jakoż ci w niebezpiecznej widząc się być toni,
W męztwo bojaźń obrócą, wszyscy zsiędą z koni:
Za śmiałemi fortuna obraca swe koła,

Wszędzie tchórza namaca i na piecu zgoła;

To jest zdrowie w przegranej, z dawnego przysłowia,
Nie mieć żadnej nadzieje żywota i zdrowia;

A kto swój żywot kładzie, kto go lekce waży,
Już panem jest zwycięztwo, już siedź jak na straży.
Toż skoro się potwierdzą i popluną dłoni,
Czoło przetrą i szłyku posuną po skroni,
Śróty z ogniem i kule śmigną w on gmin gęsty,
Lecą na wszystkie strony chłopy jako chmięsty;
Kurzą się pola w dymie, grzmią lasy w odgłosie:
Słyszy go durny Osman i proch czuje w nosie.
(Widząc swoich w ucieczce) włosy na łbie targa,
Ze się dziś giaur zuchwały w jego krwi uszarga;
Że jako lew dzierżąc się drogi przedsięwziętej,
Idzie choć oszczekany drobnemi szczenięty;
Zęby tylko pokaże, albo machnie chwostem,
Aż mizerne skowery kładą się pomostem.
Bo Kozacy zebrawszy korzyści sowite,
Idą w drogę przez owe tułowy pobite.

Z podobną trafnością maluje poetą żal i zgryzotę sułtana po zgonie Karakasza:

Co się porwie z pościeli, to go on żal zmoże,
Że się znowu porzuci szalony na łoże;
To się z gruntu ubierze, to szablę i łuki
Wziąwszy na się, rozkaże wynosić buńczuki;
To znowu jakoby mu kto podciął goleni,
Upada, mdleje i on pierwszy zapał mieni.

Tak rozmaite i pełne obrazy, w którychby nietylko rzecz sama, ale i wszystkie jéj szczegóły artystyczną i godną epopei

« PoprzedniaDalej »