Obrazy na stronie
PDF
ePub

się wiązać z Francją, szukało w niej długo króla, a potem wzoru dla swoich instytucyj i obyczajów. Morsztyn nie był teoretykiem, ale ideje swoje chciał zamienić w rzeczywistość, stąd intrygował przeciw królom Michałowi i Janowi III, aż wreszcie złapany na gorącym uczynku i niemal na zdradzie ojczyzny, musiał rzucić Polskę w 1684 roku. Zrobił podobno majątek na urzędzie podskarbińskim. Ożeniwszy się na dworze Marji Ludwiki z francuską Gordonówną, margrabianką de Huntli, przeniósł się zupełnie na ostatek życia do Francji, tam kupił dobra i umarł; syn zaś jego, jedynak, jenerał wojsk francuskich, przybrał już nawet sobie nazwisko obce i od dóbr tytułował się hrabią de Chatainville; zginął pod Namur, a cały majątek morsztynowski przeszedł w dom Czartoryskich przez podskarbiankę koronną Izabellę, żonę księcia Kazimierza, kasztelana wileńskiego. Podskarbi miał znakomity dar do wymowy i poezji, znał doskonale literaturę włoską i francuską i językiem ojczystym władał po mistrzowsku, tak jako np. bohater włada mieczem. Styl jego świetny, w poezją bogaty, pełno w nim wybornych opisów, talent wszędzie. Napisał powieść mitologiczną „Psyche“ i wytłómaczył trajedję Kornela „Cyd“ takim językiem, że i dzisiaj niepodobna niczem zastąpić tego przekładu. Inne prace Morsztyna z lat późniejszych i owoce dojrzalszego talentu zostały w ukryciu.

Stanisław Morsztyn był synowcem podskarbiego. Za młodu zaprawiał się po rycersku przeciw turkom i tatarom po wielu obozach, pod starość był wojewodą mazowieckim, potem sandomierskim. Podskarbi bardzo wysoko cenił widać talent poetycki Stanisława, kiedy znalazl takie podobieństwo pomiędzy swemi a jego poezjani, jaki stosunek zachodzi tańca przy nieszporach, to jego własne porównanie. Szczupłe jednak pozostały po Stanisławie zabytki i nie tyle ważne, ileby się po takiem wyznaniu zdawało, więc musiały być jakieś ważniejsze prace. Przekładał Senekę i Rasyna (z pierwszego trajedję „Hippolit", z drugiego „Andromachę"). Wiersz w nim gładki, ale pospolity. Pisał również treny czyli smutne żale po utraconych dzieciach i tutaj naśladował Kochanowskiego. Miał też kogo żałować. Córka jego albowiem Teressa, którą opłakiwał, świętą jest panienką, aniołkiem.

Zbigniew Morsztyn, miecznik mozyrski, najmłodszy w rodzinie, podobny do Hieronima żywością umysłu i lekkością obyczajów,

zdolnością stanął obok Jędrzeja. Śpiewak uczuciowy w rodzaju lirycznym i niepospolitych zdolności. (Władysław Wężyk wydał poezje jego po raz pierwszy w Poznaniu w 1844 roku) 1).

Jak ideje francuzkie wchodziły u nas w życie przez literaturę, dowodem jest najpierwszy z owych poetów Hieronim Morsztyn. Staropolskie pojęcia widocznie starzały się w narodzie, a na ich miejsce wchodziło fałszywe uczucie honoru i buta junacka.

Oto np. miejsce, które pokazuje, jak sobie Morsztyn wystawiał szlachcica:

Nie to szlachcic, co ma wieś i swoje dochody
Ziemiańskie z swych dochodów; nie to, kto z urody
Ma wspaniałość szlachecką, a z ozdobnej twarzy,
Jakaś mu się nie tajnie szlachecka myśl zarzy;
Nie ten, który się synem koronnym urodzi,
A w ojczystej swobodzie swoich przodków chodzi;
Nie ten, którego pradziad zasiadał w senacie,
Ani który w jedwabiu chodzi i szkarłacie;
Nie ten, który dostatek herbów z urodzenia
Mieć może i przyjaciół zacnego plemienia;
Nie ten, który się handlem, kupiectwem nie bawi,
Łokciem, kwartą nie mierzy, a wszędzie się stawi
Gdzie posług jego trzeba, ojczyźnie o zdrowie
Dla rzeczypospolitej nie folguje głowie;

Nie ten, który pogańską krew rozlewał mężnie,
I nieprzyjaciół gromił ojczystych potężnie;
Nie ten, który w szkatule szlachectwo swe chowa;
Nie ten, któremu je też wysławia wymowa;
Nie ten, który szlachciankę za żonę pojął, ani
Nie ten, co go w rodzinie żaden nie nagani;
Ale ten prawy szlachcic, co najmniejszą zmazę,
Krwią zmyć gotów, tego ja szlachcicem zwać każę.

1) Małecki w rozprawie swojej „o Morsztynach" umieszczonej w „Piśmie zbiorowém" Ohryzki (1859 str. 268-334) stanowczo zaprzeczył istnieniu poety tego imienia i wszystkie prace przypisywane Zbigniewowi zaliczył do prac Andrzeja.

Przyp. wyd.

140. Maciej Kazimierz Sarbiewski jeden pozostał pomiędzy poetami łacińskimi tego okresu, na wysokości stanowiska, które zajął, a byłby nawet świecił wśród wielu, gdyby wielu miał współczesnych. Siłą zdolności poetyckich i ukształceniem literackiém żaden mu nie sprostał z poetów polskich; był to podniosły wieszcz z czasów złotej literatury zygmuntowskiej. Sarbiewski ma nawet sławę europejską. Dzieła jego wykładają profesorowie po uniwersytetach zagranicznych i objaśniają, szczególniej podobno lubią go w Anglii. Poeta to liryczny, na wzór Horacjusza, pisał ody i epigramata. Jeżdżąc ciągle po łowach z Władysławem IV, pisał piosnki leśne (silviludia), nawet brał się do poematu na wielką skalę, którego przedmiotem miał być Lech i założenie Polski. Wyrównał najcelniejszym lirykom i w języku łacińskim. Po Horacjuszu nie było większego pieśniarza nad naszego poetę w ję zyku łacińskim. Przedmiotem jego natchnienia są po większej części wypadki ojczyste. Sarbiewski opiewa sławę i zwycięstwa bohaterów narodowych; wyrzucają mu niektórzy, że tutaj jest pospolicie zimny i że nie dotykałby wcale téj treści, gdyby nie Łubieński, biskup płocki, a serdeczny jego przyjaciel. Daléj przedmiotem n. tchnienia Sarbiewskiego jest wiara i kościół. Wszędzie chce poeta tryumfu prawdy, wszędzie brzmi nienawiścią dla nieprzyjaciół krzyża. Gorącemi odami wołał na Europę, żeby skruszyła kajdany ziemi Hellenów, wystawiał ciągle niebezpieczeństwa grożące Polsce i ludzkości od wschodu; papieża Urbana budził zapałem swoim, gorącością, aby stawał na czele szyków chrześciańskich i zagrzewał do krucjaty. Najświętszą Pannę często sławił. Wytłómaczył nawet na łacińskie Bogarodzicę św. Wojciecha. Poezje jego przelał ślicznie na polskie Ludwik Kondratowicz. Oto np. początek ody do Stefana Paca na wytworne zbytki w stroju rycerstwa polskiego:

Złote brzękotki, płaszcz z purpury,
Nie doda hartu waszej zbroi.
Wdziewać brylanty, sute sznury,
Wojackim piersiom nie przystoi.

Głowa żelazem przyodziana,
Pocóż piórami jeszcze mży się?

Po co ta kita rozczochrana,
Na niedołężnym drga kirysie?

Nie będą straszne dla nikogo,
Przyłbice ptasiem pierzem wzdęte
Na jedno tylko służyć mogą:
Zarłocznym sepom na przynętę.

Kule z warkotem świszczą w dali,
Grzmocą rusznice - oto słyszę,
Gromem, piorunem działo pali,
Błyszczą się włócznie, berdysze.

Na nic ta kita nie wystarczy,
Na nic grzechotka brzękająca,
Na nie ten polor, lustr na tarczy
Po której biega połysk słońca.

Kołczanem wrogi się nie zgniotą,
Gdy tępa strzała, zła cięciwa;
Porzuć błyskotki, porzuć złoto,
Niechaj ci ramion nie skowywa.

Ty twarz wyżółklą przez swywolę
Barwisz, rozkoszy wychowanek;
Piękniejsza kresa, co na czole,

Bo to wczorajszéj bitwy wianek i t. d.

Sarbiewski urodził się za Zygmunta III i w 17 roku życia wstąpił do jezuitów. Dawszy się rychło poznać starszyznie zakonnej z wysokich zdolności poetyckich, wysłany był do Rzymu, gazie szczególniej polubił go Urban VIII i wyższe duchowieństwo. Papież uwieńczył w Rzymie poetę. Wróciwszy do ojczyzny, został profesorem w akademii wileńskiej. Władysław IV dał mu wtedy pierścień doktorski. Jako nadworny kaznodzieja królewski, był nieodstępny od boku pana, umarł w Warszawie w 1640 roku. Jedno miał tylko kazanie po polsku, ale niema

tam wysokiej wartości. Za to wydań zagranicznych jego poezji jest kilkadziesiąt.

[blocks in formation]

141. Głównie kaznodziejów mamy z tego okresu, nie zaś świeckich mówców. Świeccy mówili, ale nie pisali. Kto ciekawy szukać jednak wzorów wymowy świeckiej, może je przejrzeć w „Swadzie polskiej i łacińskiej“ Jana Ostrowskiego Danejkowicza, który zebrał w kilku tomach ogromnego dzieła różne mowy sejmowe, kancelaryjne, weselne, a nawet pogrzebowe. Zbiór ten miał zgromadzić i wydać pod imieniem jednego z sekretarzy swoich Jan Fryderyk Sapieha, z kasztelana trockiego kanclerz litewski, jeden z najuczeńszych panów za czasów saskich, zmarły w 1752 r. 1).

Kaznodziejów za to posiadamy mnóstwo. Przejście od złotego okresu do epoki zepsucia wymowy, stanowi ksiądz Jakób Ol szowski, jezuita, który już za Zygmunta III zdobywał się na przesadne obrazy. Mając kazanie nad ciałem biskupa wileńskiego Paca, Olszowski swoje „Mauzolea pacowskie" rozkłada już na piramidy i kolumny; wdaje się w astrologją i chiromancją. Jedno kazanie swoje dzieli na żałoby, w drugiem cnoty sapieżyńskie przebiera jako pojedyńcze grona. Ksiądz Andrzej Skibicki, także jezuita i spółczesny Olszewskiemu, do kazań swoich plątał już Jowisza i opowiadał bajkę, jako zdrowie od niego uproszone, zasadzali ludzie na osła. Mateusz Bembus, jeden z najdawniejszych mówców tego czasu, kaznodzieja królewski po Skardze, na pogrzebie pewnego biskupa poznańskiego, który za herb miał Łódź, opisuje

1) Wprawdzie Bentkowski twierdzi w Historji Literatury, że pierwsze wydanie „Swady“ wyszło w Kaliszu w 1684 roku, co naturalnie przeczyłoby stanowczo udziałowi Sapiehy w jej wydawnictwie, ale że dotychczas nie znaleziono w żadnej bibliotece wydania, o którem wspomina Bentkowski, opierając się przeto na jednozgodnem świadectwie spółczesnych, autor tak jak inni,,Swadę" przypisał Sapieże. Umieszczamy tę uwagę, ponieważ któryś z krytyków, trzymając się Bentkowskiego, zarzucał autorowi mylne podanie tego szczegółu.

Przyp. wyd.

« PoprzedniaDalej »