Obrazy na stronie
PDF
ePub

B244 hi 18777

61-363499

SŁOWO OD WYDAWCY.

Siedm lat ubiega od chwili, kiedy śmierć wytrąciła pióro z rąk Ojca naszego. Przeciąg to czasu niemały, a przy sprzyjających okolicznościach dostateczny do wydania wszystkich dzieł jego, a tem samem do wywiązania się z obowiązku synowskiego i obywatelskiego. O ile bowiem droga nam pamięć Ojca zniewalała nas do wydania pozostałej po nim spuścizny duchowej, o tyle również staraniami naszemi w tym celu kierowała chęć przysłużenia się literaturze ojczystej, dając jej zbiorowe wydawnictwo dzieł znanego pisarza, którego większa część prac już to zostająca w rękopiśmie, już to rozproszona po wszystkich prawie czasopismach naukowych, nie dozwalała ani ocenić dokładnie jego pisarskiej działalności, ani też z niej korzystać tym, których sercu nie są obojętne dzieje narodowego żywota.

Przyczyn tego mimowolnego naszego opóźnienia się nie trzeba szukać daleko. Przy śmierci Ojca byliśmy w wieku niedozwalającym nam zamienić w czyn nasze

i

najdroższe pragnienia, brak nam było bowiem do tego prawa i potrzebnego doświadczenia. Za dojściem do pełnoletności pierwszą myślą naszą było spłacenie długu pamięci Ojca i natychmiast przystąpiliśmy tak do wyszukania odpowiedniego funduszu, jak też i do uporządkowania dzieł pozostałych w rękopiśmie. Zaraz na samym wstępie napotkaliśmy trudność, której usunięcie blisko trzech lat czasu wymagało. Mówimy tu o nieczytelnym charakterze pisma ś. p. Ojca, które weszło prawie w przysłowie u drukarzy warszawskich. Podobnego nie zdarzyło nam się spotkać nigdy w życiu, tak jak i nie znaleźliśmy nikogo, coby potrafił je dobrze odcyfrować. Pomiędzy zecerami warszawskimi było dwóch zaledwie, umiejących jako tako rozpoznawać wyrazy w tym szeregu drobniutkich, niewyraźnych i powiązanych liter, rozdzielonych tylko gdzie niegdzie znakami pisarskiemi. Jeden z nich podjął się zmudnej pracy przepisywania i wywiązał się z niej o ile mógł zadawalniająco. Przepisanie to wymagało jednak znacznych kosztów i tylko dzięki zacnym mecenasom literatury w tak prędkim czasie zostało dokonane. Niech wolno nam będzie na tem miejscu wynurzyć najszczersze podziękowanie pp. Konstantemu Górskiemu, hr. Ludwikowi Krasińskiemu, hr. Wandalinowi Pusłowskiemu, Feliksowi Sobańskiemui Janowi Zawiszy, których szlachetna obywatelska pomoc przyczyniła się do prędszego spełnienia naszych zamiarów.

Usunąwszy przeszkody i otrzymawszy od rodziny upoważnienie do wydawnictwa, przystępujemy doń z całym zapałem i z całą świadomością ciężaru, jaki na barki swoje przyjęliśmy. Ciężar ten jednak wyda nam się lekki, jeżeli spotkamy się z poparciem ludzi dobréj woli, a je

dyną nagrodą za nasze starania będzie pewność, że cienie Ojca naszego im pobłogosławią.

Ponieważ ostateczne przygotowanie do druku rękopismów wymagało jeszcze paru miesięcy czasu, nie chcąc przeto opóżniać wydawnictwa, postanowiliśmy zacząć je od przedruku „Literatury“, dzieła od lat kilkunastu już wyczerpanego.

,,Literatura" pojawiła się z końcem roku 1860. Pierwszą wiadomość o niej, wraz z krótką, przychylną oceną, podał w „Gazecie Codziennéj“ J. I. Kraszewski. W ślad za Kraszewskim wystąpiło całe grono krytyków. Mniejsze i większe oceny posypały się jak z rogu obfitości. Najpierwsi pisarze i krytycy chwycili za pióra i wszczęła się walka wielka, niebywała podówczas w dziejach naszej literatury, w której nie brał udziału ten tylko, co ją wywołał. W saméj „Bibliotece Warszawskiej" pojawiło się pięć krytyk, a autorami ich byli: Aleksander Tyszyński, Józef Łukaszewicz, Michał Baliński, Gustaw Ehrenberg i Antoni Marcinkowski (Nowosielski). Trudno byłoby nam wyliczyć imiona wszystkich krytyków, zaznaczymy tylko, że w gronie ich znajdowali się Józef Korzeniowski, Edward Siwiński, Fr. S. Dmóchowski, Michał Gliszczyński i t. d. August Mosbach wydał osobną broszurę, p. t. Serdeczna przemowa do p. Juljana Bartoszewicza. Całą walkę zakończył „Kurjer Wileński“ obszerną, bo kilka arkuszy zawierającą recenzją Rożniatowskiego, który stając w obronie autora nadzwyczaj wysoko podnosił wartość jego dzieła.

a*

X

Gromy rzucane na autora były różnorodne i często wręcz sobie przeciwne. Ciekawą byłoby rzeczą bezstronne ich porównanie. Tyszyński zarzucał autorowi pewną niechęć do katolicyzmu, kiedy znów Łukaszewicz gniewał się za poniewieranie protestantów, za jawną obronę jezuitów i wiejący z każdej strony duch ultramontański. Balińskiego krytyka w dwóch trzecich była obroną jakoby spotwarzonego Jana Śniadeckiego, z ktorym jak wiadomo łączyły go związki krwi. Dmóchowski nie mógł darować sponiewierania „złotoustego mówcy Osińskiego“ i kruszył wraz z innymi kopje za Karpińskim. Ocena działalności naukowéj i literackiej Czackiego, Potockiego, Konarskiego, a z nowszych Grozy, Pola, Magnuszewskiego itd., wywoływała namiętne wystąpienia. Dziś po latach kilkunastu widzimy jak dalece wiele z tych zdań napiętnowanych zupełnie się przyjęło. Kompilatorzy dziejów naszej literatury żywcem przepisują całe stronnice „Literatury" i to te właśnie, które krytycy indexem swoim objęli, a nikt się już na nie nie oburza. Z Dmóchowskim znikli już wielbiciele Osińskiego. O Magnuszewskim toż zdanie co autor, wypowiedzieli w ostatnich czasach Tarnowski, Chmielowski. Karpiński pozostał „ckliwym“ i „świętoszkiem" w literaturze i na katedrze, rzadko gdzie znajdzie się jeszcze jego obrońca. W „wieszcze natchnienie" Grozy kto dzisiaj wierzy? Pol stał się otwartym przeciwnikiem autora za to, że tenże wystąpił przeciw jego rozgawędzeniu się", a któż dziś nie przyzna, że Pol rzeczywiście „rozgawędził się" tak w „Pacholęciu hetmańskiém“ jak i w „Stryjance“, jak i później w „panu staroście kiślackim“.... O Śniadeckiego, o Konarskiego dziś jeszcze pisarze walczą, a różne są ich zdania, wielu zgadza się poglądami autora. Najciekawszą stroną tej walki było milczenie

« PoprzedniaDalej »