Między kolebką i groby Młody nasz wiek w środku stoi: Śród wesela i żałoby
Stójmyż w środku, bracia moi.
Nie godzi się do wsi wracać, Nie godzi się biedz w ich ślady; Tu będziemy święcić Dziady, I piosnkami noc ukracać.
Będziemy idących witać, I powracających pytać, Szczęśliwym rozpędzać trwogę, Błędnym pokazywać drogę.
Zaszło słońce, biegną dzieci, Idą starce, płaczą, nucą; Lecz znowu słońce zaświeci, Wrócą dzieci, starce wrócą.
Nim dojdzie siwizny dziecię, Nim starego dzwon powoła, Jeszcze ich spotka na świecie Nie jedna chwilka wesoła.
Ale kto z nas w młode lata Nie działa rzeźwem ramieniem, Ale sercem i myśleniem:
Taki zgubiony dla świata.
Kto jak zwierz pustyni szuka,
Jak puhacz po nocy lata,
Jak upior do trumny puka:
Taki zgubiony dla świata.
Kto w młodości pieśń żałoby
Raz zanucił, wiecznie nuci;
Kto raz zabłądził na groby,
Już z nich na świat nie powróci.
Niech więc dzieci i ojcowie Idą w kościół z prośbą, z chlebem: Młodzi, na drogi połowie, Zostaniem pod czystem niebem.
GUSTAW, śpiewa.
Śród wzgórzów i jarów I dolin i lasów; Śród pienia ogarów I trąby hałasów;
Na koniu, co lotem Sokoły zadumi,
I z bronią, co grzmotem Pioruny zatłumi;
Wesoły jak dziecko,
Jak rycerz krwi chciwy, Odważnie, zdradziecko, Bój zaczął myśliwy,
Witajcież rycerza
Pagórki i niwy!
Król lasów, pan zwierza, Niech żyje myśliwy!
Czy w niebo grot zmierza, Czy w knieje i smugi: Stąd leci grad pierza, Stąd płyną krwi strugi.
Kto w puszczy dojedzie Odyńca bez trwogi? Kto kudły niedźwiedzie Podesłał pod nogi?
Czyj dowcip gnał rojem Lataczów do sideł?
Kto wstępnym wziął bojem Sztandary ich skrzydeł!
Witajcież rycerza,
Pagórki i niwy!
Król lasów, pan zwierza, Niech żyje myśliwy!
Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, dalejże, dalejże! Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, hop! hop!
Spolowałem piosenkę! Nie będą się gniewać Myśliwi, że do domu wracam bez zwierzyny! Jak tylko wrócę, zaraz muszę im zaśpiewać.
Nigdzie śladu ni dróżyny
Hola! Jak w kniei głucho: ni trąby, ni strzału Zbłądziłem. Otóż skutek wieszczego zapału! Goniąc Muzę, wyszedłem z obławy. Mróz ciśnie. Trzeba ogień nałożyć; gdy światło zabłyśnie Może jaki towarzysz z myśliwej czeladzi Błądzi jak ja: ten ogień razem nas sprowadzi, Lacniej drogę znajdziemy.
Takich, jak ty, myśliwych nie znalazłbyś wielu. Oni z lasu nie zwykli spoglądać w obłoki, Oczami na jesienne polować widoki:
Z jednym zawsze zamiarem i jedyną żądzą,
Na ziemi tropią zdobycz! tem lepiej nie błądzą.
Pewnie już z rzeźwem sercem iz spoconem czołem Dzienną zabawę kończą za biesiadnym stołem: Każdy chlubi się z przeszłych lub przysłych zdobyczy, Każdy swe trafne strzały, cudze pudła liczy;
Żartują z siebie głośno, lub szepcą do ucha, Wszyscy mówią, a jeden stary ojciec słucha A jeśli się nakonice uprzykrzyły łowy, Natenczas do sąsiadek uśmiechy, rozmowy: Czasem strzelecka miłość, wędrowna ptaszyna, Serce przelotem zwiedzi. Tak mija godzina I tydzień i rok cały. Tak bywało wczora, Tak jest dzisiaj i będzie każdego wieczora. Szczęśliwi!
Wyjechaliśmy razem, cóż mię w pole goni? Ach! nie zabawy ścigam: uciekam od nudy; Nie roskosze myśliwskie lubię, ale trudy.
Že się myśli, przynajmniej, że się miejsca zmienia, I że tu nikt mojego nie śledzi marzenia,
Lez pustych, które nie wiem skąd w oczach zaświecą, Westchnień bez celu, które nie wiem kędy lecą
Myśl dziwna! Zawsze mi się zdaje, Že ktoś łzy moje widzi i słyszy westchnienia, I wiecznie około mnie krąży nakształt cienia
Ileż razy, w dzień cichy szeleszczą na łące, Jakoby nimfy jakiejś stopki latające: Spojrzę chwieją się kwiaty i podnoszą głowy Jakby zlekka trącone. Nieraz śród alkowy Samotny, książkę czytam; książka z rąk wypadła: Spojrzałem i mignęła naprzeciw zwierciadła
Lekka postać; szepnęła jej powietrzna szata. Nieraz dumałem w nocy; gdy się myśl rozlata Wzdycham: i coś westchnieniom dawało znak życia, Serce było i czułem drugie serca bicie
Okrzyczano mię wszędzie, żem dziwak nieczuły;
I któż, jeśli nie one z czucia mię wyzuły?
Pomnę, gdy każda piękność młodzieńczemu oku Jak duch senny jaśniała w marzenia obłoku; Gdym pod zewnętrznym blaskiem zgadywać był gotów Miliony tajemnych wdzięków i przymiotów: Z trwogą do cudownego śpieszyłem obrazu; Przyszedłem, przemówiłem: dość było wyrazu, Ażeby postać, godna równać się z niebiany, Zamieniła się w posąg z lodu uciosany! Ileż razy, gdy dusza ku ustom wylata, Chcę odkryć tajnie mego wewnętrznego świata, Kiedy źrenicą w oczach dno myśli się śledzi, Mowa serca serdecznej czeka odpowiedzi: Natenczas, nieme bóstwo oczu mych się boi, Słow mych nie słyszy, bo jej słyszeć nie przystoi Lub ich końce powtarza tylko naształt echa, I albo się rumieni albo się uśmiecha;
I chce mnie znowu ściągnąć w rozmowy potoczne, Wczorajsze, zawczorajsze i zaprzeszło-roczne! A niechajże ją krewni, poradą i władzą Zalotnemu kupcowi ślubem zaprzedadzą: Niewinna, nieznająca, niewidząca, głucha, Jaką będzie?
Wstyd mówić, choć mię nikt nie słucha!
O dusze miałkie, raczej bezduszne szkielety! Czerpające moralność całą z etykiety; Których żale, radości, zapały i chłody Stosują się do nowych kalendarzów mody; Grzeczności i rozmowy najlepszego tonu, Jak cukierki obwite w wierszyki salonu; Słowo nawet częstokroć, niewyraźnie, głucho, Jak przelot nocnej muszki, pogłaska mi ucho! -
Zasnąłem we mgle jasnej. Z góry i z daleka Coś błyszczy, choć widocznych kształtów nie obleka; I czuję promień oczu i uśmiech oblicza!
Gdzież jesteś, samotności córo tajemnicza?
« PoprzedniaDalej » |