Obrazy na stronie
PDF
ePub

rza. „Nauka lekarska podwyższa głowę człowieka... przed zacnemi chwalonym on będzie, przez niego Bóg dostępuje chwały z cudów swoich, bo on odkrył i używa lekarstw, które na uśmierzenie i uleczenie boleści ludzkich stworzone były." *). Jeśliby więc, które z was, dzieci drogie, czuło w sobie zdatność i siły do tego powołania, nie zrażajcie się jego trudnościami; niech was zagrzewa do ich zwalczenia miłość ludzkości, a nawet chęć sławy. Zaiste, rodzaj ludzki do udoskonalenia sposobny i ciągle się doskonalący, jako siebie, tak i żadnéj nauki nie widzi jeszcze na zupełnej doskonałości szczycie; ale zdaniem najświatlejszych zwolenników lekarskiéj nauki, ona prawie najdaléj od tego szczytu stoi; tak obszerna i rozległa w gałęziach swoich, tak mało ogólnym mogąca podlegać zasadom, że niemal każdy wiek, jeśli nie człowiek każdy, osobnych wymaga, jeszcze kryje w swém łonie tysiące zbawczych tajemnic. Ileżto chorób i kalectw, które dotąd są nieuleczone, a które bezwątpienia muszą mieć swoje lekarstwa!... Postęp codzienny téj nauki, tyle nowych i dobroczynnych odkryć, to zdanie silnie potwierdzają, i winnyby zagrzewać młode serca do poświęcenia się temu powołaniu. O jakieżto musi być szczęście, jaka chwała, wynaleźć środek pewny ulżenia cierpieniom ludzkości, zgładzenia choć jednéj nedzy!... Przykład tylu światłych i cnotliwych mężów, którzy tę zaszczytną drogę przeszli, chlubną zostawiwszy pamięć, przykład tych, którzy w oczach naszych nią idą, zachęcać powinien. Od najdawniejszych bowiem wieków, szczyci się ludzkość biegłemi i cnotliwemi lekarzami, szczyci się i Polska niemałą ich liczbą **); wiadomość o jednym z najda

*) Ekklez: R. VIII.

**) Niech tu wolno będzie wnuczce unieść się godną wybaczenia dumą, i oddać hold pamiątce cnotliwego dziada. Jan Baptysta Czem

wniejszych, z różnych pisarzy *) czerpaną tu umieszczę. Sława, jaką sobie pozyskał, łatwo zachętą do naśladowania być może.

Długo Polska żywiła się rozumem obcej, szczególniéj włoskiej ziemi; zwłaszcza lekarzy miała wielu z téj krainy, ale wypłaciła jej się sowicie w osobie Józefa Strusia. Urodził on się w Poznaniu r. 1510, w początkach panowania Zygmunta I-go; musiał mieć starannych i dobrych rodziców, musiał też i z dzieciństwa wielką okazywać zdatność, bo wcześnie opatrzony został nauczycielem. Tomasz Bedeman także Poznańczyk, pierwszy uczył go łaciny, i wpajał w niego początki nauk; potém oddany został do akademii krakowskiej, tylą uczonymi natenczas sławnej: tam pod Jerzym Libanem ćwiczył się w języku greckim, pod Walen

piński, Dr. medycyny, urodził się 1721 roku, umarł 1786. Z lekarzy Polaków, zeszłego wieku, był jednym z najbieglejszych i najwięcej sławy mających; są żyjące osoby, któreby tę prawdę potwierdzić mogły. Pobożność jego i cnoty, może jeszcze przewyższały wziętość i naukę; znaczną część dochodów poświęcał na dobre uczynki, i zdawało się, że zastosował zupełnie do siebie to zdanie Pisma Św.:,,Bywa czasem i w ręku lekarza szczęście, bo i on prosi Pana, żeby dał choremu jego zdrowie ku żywotowi! Skoro miał bowiem niebezpiecznego pacyenta, natychmiast śpiewana Msza, w Farnym kościele zakupioną była, a do modlitw porannych i wieczornych dziatek i domowych, osobna dołączona prośba.... Ale wezwawszy na pomoc Niebo, nie zaniedbywał przytem żadnych ludzkich sposobów, nie szczędził pracy. Prawie każdego z chorych swoich utrzymywał dziennik, zapisywał troskliwie oznaki i postęp choroby i środki jakich przeciw niej używa. Z licznych ksiąg takowych, które po nim zostały, mam szczęście mieć jedną w ręku, uważam ją za drogą puściznę. Dwaj jego synowie Paweł i Jan, przy coraz udoskonalonych naukach, oddawszy się także lekarskiemu powołaniu, byliby zapewne przeszli ojca, gdyby śmierć zawczesna nie była prac ich i życia przerwała. Paweł zostawił pism kilka.

*) Obacz dzieła Bentkowskiego, Sołtykowicza, Juszyńskiego, rozprawę Arnolda o sztuce lekarskiej w Polsce.

tym Morawskim w filozofii i matematyce, a pod Cypryanem z Łowicza w naukach lekarskich. Ten szczególniéj go pokochał, a upatrując w nim niepospolite zdolności, opiekował się nim i w domy znakomitych panów wprowadzał. Józef Struś młody, skromny, uczony, przytem i dobry poeta, (bo wiele wierszy pięknie z greckiego na łaciński język przełożył), podobał się wszędzie. Zyskał szczególniéj względy Jana Chojeńskiego sekretarza koronnego, i za jego staraniem i pomocą wybrał się do Włoch, w roku 1532. Tam, osiadłszy w Padwie, gdzie najzawołańsi byli uczeni, umyślił umocnić się w języku greckim, i doskonalić się w sztuce lekarskiej; pracował nieustannie, dnie i noce trawił na zgłębianiu dzieł Galena i Hippokratesa, znakomitych w starożytności lekarzy; ale téż doszedł do czego żądał, do nauki i sławy: w dwudziestym szóstym roku za wolą Senatu weneckiego, professorem publicznym lekarskiej sztuki w akademii padewskiej obranym został, i tam dzieła Galena, zarzucone przez wieków dwanaście, z wielkim dla ludzkości pożytkiem wykładał, zwłaszcza naukę o pulsie, która w jego doświadczeniach stała mu się przewodniczką. Ze wszech stron liczni uczniowie zbiegali się na słuchanie tych nowych i tak pożytecznych nauk, i słuchali ich z uwielbieniem.

Wśród téj między cudzoziemcami sławy, nie zapominał jednak Józef Struś ani o ojczyźnie, ani o rodakach; z bawiącymi wówczas w Padwie polskimi uczonymi, prawie jedynie przestawał, zwłaszcza z Stanisławem Hozyuszem, z Marcinem Kromerem, z Klemensem Janickim, z Stanisławem Orzechowskim, z Janem Starzechowskim; o zdrowiu ich miał troskliwą pieczę: Starzechowskiego z ciężkiej bardzo choroby do zupełnego zdrowia przywrócił; do Janickiego zaś, ciężki miał żal, bo zagrożony suchotami z których w młodym wieku umarł, lekceważył jego porady, i nie chciał iść za niemi. Lat kilka bawił Józef Struś zagranicą, coraz większej uży

wając sławy; ale któż do lubéj ojczyzny nie rad powraca? Za pierwszém więc wezwaniem niedawno panującego Zygmunta Augusta, pośpieszył do Polski; wzywał go król dla poratowania zdrowia ukochanéj od siebie siostry, Izabelli królowej węgierskiéj, która z koroną, ten droższy jeszcze klejnot utraciła; mianowany jéj lekarzem, gdy pomyślniejsze dla téj królewskiej wdowy i jéj syna nastąpiły losy, odprowadził ją do Węgier. Tam spotkał go zaszczyt wielki: Soliman drugi, sultan turecki zachorował ciężko, cała mądrość wschodnich lekarzy, (lubo to wśród nich zawiązała się sztuka lekarska) pomódz mu nie mogła; posłyszawszy o Józefie Strusiu, przysłał do niego wielkie ofiarując dary, jeśli do Stambułu przyjechać zechce, i zdrowie przywrócić mu potrafi: pojechał Struś, wyleczył Sułtana, a suto obdarzony, już nie do Węgier ale do ojczyzny, do miasta rodzinnego powrócił. Syt chwały, chciał zakosztować słodyczy domowego szczęścia, i wszedł w związki małżeńskie z panienką przystojną, skromną, dobrze wychowaną, Polikseną Karśnicką, córką majętnego obywatela Poznania. Wzywał go natenczas koniecznie do siebie na lekarza nadwornego Filip II-gi król hiszpański, niezmierne naznaczając mu nagrody: odmówił wszystkiego Józef Struś. Zygmunt August mianował go był lekarzem swoim, i szacował go wysoko; żył w ojczyźnie wpośród swoich, uwielbiany i ceniony, domowego szczęścia używał: czegóż mógł więcej żądać? Sława jego za granicą nie ustawała; dzieła Galena które w akademii padewskiej wykładał, dokładnie przetłómaczył i wydał w języku łacińskim; kiedy jedno i najznakomitsze z tych dzieł Nauka o Pulsie (Sphygmica) wyszła z druku w Bazylei, w dniu jednym ośmset egzemplarzy rozerwano. Działo się to w 1555 roku, i w tym samym czasie następujące zdarzenie utwierdziło skutkiem, ważność nauki o pulsie, i jak dobrym jest przewodnikiem w rozpoznaniu chorób ludzkich. Józef Struś wzywany od najpierwszych panów

w Litwie i w Koronie, przywołanym zostal do zacnego rodu panienki, która młoda, urodziwa i skromna, jedynaczka u majętnego rodzica, od jakiegoś czasu bez żadnych napozór przyczyn, nikła, i już zgasnąć miała, z wielkim ojca i domowych żalem. Struś wybadawszy ją pilnie, poznał wnet, że w duszy tkwiła przyczyna téj nadzwyczajnéj ciała słabości; ale trudniejszém było odkrycie jéj, ile że poznaków żadnych, jakiéjbądź tajemnicy, przed najbliższemi siebie nie dawała. Biegły i doświadczony lekarz umyślił użyć i tu wznowionéj przez siebie nauki, i za pomocą pulsu dojść przyczyny choroby; wiedział on dobrze, że kto w sercu chorego czytać umie, już napół słabość jego uleczył: wdawszy się sam na sam w poufałą rozmowę z młodą panienką, a ciągle trzymając jej rękę, wymieniał z kolei wszystkie namiętności, które gwałtownością swoją, pokonawszy duszę człowieka i pasmo życia jego przeciąć są zdolne. Na wymowny obraz gniewu, nie uderzył nic mocniej słaby puls łagodnej choć żywéj z natury choréj; ani go też poruszył bynajmniéj, cały wylany jad zazdrości, ani wszystkie przedstawione nienawiści, zemsty i innych namiętności jędze; ale na lekkie o miłości wspomnienie, puls młodej panienki uderzył silnie i prędko pod palcami lekarza, i poznał tajemną przyczynę choroby. Udając jednak jakoby się nie domyślał niczego, prowadził dalej obojętną rozmowę; zwolna bicie pulsu choréj wróciło do dawnego stanu, a on wtedy jakby z niechcenia mówić zaczął o różnych osobach, o których sądził, że jej serce zająć mogły; długo wymieniał to bogatych, to znakomitych panów, może nawet i nie przepomniał znanego z zalotności i z szczęścia do niewiast, panującego króla: puls zawsze był jednostajny; nareszcie więcej z natchnienia jak z namysłu, nazwał ubożuchnego lecz poczciwego szlachcica, który jako sierota w domu jéj ojca z dzieciństwa był chowany: tu znowu puls młodej panienki uderzył silnie i prędko, a lekarz poznał kto był Dzieła Hofmanowej. Tom VI.

3

« PoprzedniaDalej »