Obrazy na stronie
PDF
ePub

teki powtarzałeś w zmęczonym mózgu treść dwu ostatnich rozdziałów... Pamiętasz?

Skrzywdziłeś mnie.

Paweł próbował bronić się. Nie dotykając czasów minionych, mówił sobie o przyszłości. Oto w Naborowie będzie nowe życie. Jest ziemianinem, rozpoczął działalność, w szufladzie odczyt czeka na tę chwilę, gdy stanie między ludźmi z nowem słowem, jako twórca być może nowej epoki. Ile jest wsi rozsypanych po tym kraju, tyle jest punktów, w które uderzy jego czyn... Bo nędza tych wsi jest ciężka, a niedola i ciemnota wsi to niedola i ciemnota kraju. Pod jego przewodem, dokoła niego zrzeszą się ziemianie w nowem usitowaniu... Że też nikt dotychczas, nawet Lew Mierzejewski, nie rzucił tego hasła? On to uczyni...

I od tych myśli rozwidniło się przed nim.

Ustał gorzki szept. W świecącym stroju, ze sztandarem, z błyszczącym godłem na opasce stało życie...

[ocr errors]

Jeżeli była pustka i samotność, to wszakże tak żyją ludzie idei. Każdy kto służy górnemu powołaniu - dumał w zaparciu się i za. niedbaniu powszednich uciech idzie przez świat. Na granitowym podłożu zasad nie kwitną róże. I Lew Mierzejewski...

Chciałby już raz spotkać tego człowieka, do którego w duchu porównywał siebie. Dużo mu o nim przy kolacyi opowiadał Stefan. Milionowy asceta, spartanin, samotny starzec, niezmordowanie czynny, najpierwsze stanowisko, najpierwsze imię na Litwie... A teraz, jak mówił Stefan, zachwiany, przemieniony pod dziwnym, niespodzianym wpływem hrabiego Tobiasza, młodego jeszcze odludka i dziwaka, na którego on, Paweł, w gimnazyum spoglądał z góry... Jakiż tajemniczy wpływ i tajemnicza metamorfoza! Co oni mogą mieć wspólnego? Lew Mierzejewski, taki Lew Mierzejewski, głośny społeczny człowiek i młody, melancholijny hrabia Tobiasz? Wycofać się z działalności, zaprzeczać sobie samemu!

On, Paweł będzie szedł do końca własną drogą... Więc tembardziej w porę wypadł tu jego przyjazd.

Na podwórzu swawoliły dźwięki skrzypiec, ale Paweł ich już nie słyszał. Pochłonięty był projektami na przyszłość i nadziejami na przyszłość. Do późna pierwej w ciemności, potem przy lampie, rozmyślał, przeglądał odczyt, pisał, rysował... Następnego rana wybrał się do Kamienieckich przez Nowiny stryja Michała.

[ocr errors]

nem.

[ocr errors]

I nie mógł przyjechać do Nowin bardziej w porę. Trafił bowiem na jeden z t. zw. pokutniczych" dni, w których p. Michał cieszył się szczerze każdemu gościowi, jako niosącemu ulgę i wytchnienie, a często i kres w ciężkiej rozterce duchowej. Te dnie „pokutnicze“ przychodziły każdego miesiąca, czasami każdego tygodnia, jak migrena albo jak chmura („miałem wczoraj chmurę pisał w dzienniku pan Michał, gdy mijały). Brzydło mu wówczas życie, ogarniała go niezwalczona apatya, brzydł sobie samemu aż do wstrętu. Bezczynny w zwykłem znaczeniu tego wyrazu t. j. niezajęty ani gospodarstwem, ani groszoróbstwem ani wogóle żadną ze spraw, którą ludzie chrzczą mianem pracy, w dnie takie stawał się poprostu chodzącym manekiKsiążki wysuwały mu się z palców, pióro nieumiało nakreślić ani jednego wyrazu w pamiętniku czyli w „smętnicy", który prowadził z zamiłowaniem, przelewając weń najgłębsze niepokoje ducha, oczy patrzały obojętnie i sennie w przyrodę, którą przecież kochal. Poziewał, wałęsał się z kąta w kąt, unikając ludzi a najbardziej pani Tekli (nazywał ją w myśli w takich chwilach z rosyjska Fiokłą“), nie zachodził do swojej t. zw. „kaplicy boleści i ducha", gdzie ze ścian patrzały na niego najdroższe, umiłowane oblicza wielkich „smętników" świata, gdzie spędzał zwykle wiele godzin z jakiemś dziełem w ręku, w zamyśleniach i rozpamiętywaniu, zasłaniał jakąś gazetą pewną fotografię na biurku w żałobných ramach, na której dumala słodka i cicha dziewicza twarz... Kładł się w trawach ogrodu, których nie pozwalał kosić, pod drzewami, twarzą ku ziemi i leżał bez ruchu z jednem pragnieniem w duszy, żeby ziemia rozwarła pod nim swoje wilgotne, mroczne łono i żeby już poszedł na dno wiekuistej ciszy.

[ocr errors]

n

do

Potem przychodził jęk, (przypominało mu się Słowackiego: „ brze mi jest z jękiem ptaka w piersi") którym bez litości nad nim wołało całe jego jestestwo i wił się w gorzkim jak piołun żalu, we wspomnieniu, w tęsknocie...

Rzecz dziwna, mijały lata, zmarszczki starości gromadziły się dokoła czystych, spokojnych oczu jego, a cierpiał jak niegdyś w trzech stolicach świata, jak zwłaszcza tam, gdzie pogrzebał świetlany sen serca, i jeszcze uciskała go „boleść świata". Nie był filistrem-i napełniało go to dumą.

[ocr errors]

i cierpię jak student mawiał o sobie żartobliwie

Wiecznym jestem studentem, jestem zgrzybiałym podlótkiem - i na trumnie mojej połóżcie mi palmę". W dniach pokutniczych“, gdy chmura nasuwała się na duszę, wzdychał jednak do spokoju. Ale ów jęk był bez litości.

[ocr errors]

n

[ocr errors]

Zszedłeś z dwu jedynych dróg doli ludzkiej wołał nie ująłeś, nie danem ci było ująć w dłonie szczęścia, nie potrafiłeś żyć podług ideałów ducha i dlatego taki marny, taki podły, taki jałowy i błotny jest twój koniec. Poco z uległością tchórzowską wleczesz się aż do kresu? Czekasz jeszcze na co? Osiągniesz co? Umrzyj!... Pan Michał nie umiał spełnić tego rozkazu i jeszcze bardziej złorzeczył sobie. Ale wieczór, nocne wytchnienie, czasami jakieś nowe wrażenie, rozganiały „chmurę" i wracał do życia mówny, ruchliwy, czynny po swojemu, jasny, uległy losowi, wracał do pamiętnika smętnicy, do rozmów z Bogiem, do swojej kaplicy, do przyrody, do tamtej twarzy zaświatowo zamyślonej na biurku, wracał z dobrodusznym uśmiechem do swojej Tekli, którą nazywał już nie Fiokłą ale Teklunią... I dalej płynęło życie, jak rzeka, szybkie i znikome, płynęło tydzień, miesiąc, znowu rozlewało się w mętną sadzawkę, zatrzymane szluzami analizy, i znowu płynęło...

[ocr errors]

Właśnie jednego z takich „pokutniczych" dni, gdy pan Michał nie mógł sobie znaleść miejsca i snuł ze swoją „chmurą“ po pokojach, w samą porę" przyjechał Paweł.

[ocr errors]

Zlazł z bryczki, zmieszany, bojąc się pierwszego zetknięcia z ową „damą“, niepewny czy dobrze postępuje, zaszczycając swoją bytnością dom, splamiony,karygodną liaison" (tak nazywała to ku zynka Kamieniecka), niepewny jak zachowa się stryj, gdy on sztywnem obejściem z „damą“ zaznaczy swoje surowe zasady.

Mówił coś o złej drodze, o krótkości czasu, który może spędzić w Nowinach, o długotrwałej suszy, rozglądał się przytem niespokojnie i ciekawie, czekał, pragnąc jaknajrychlej dać dowód odwagi zasad.

Ale pani Tekla w epokach, w których stawała się „Fiokłą“, umiała ukryć się na długo, zagrzebać się w jakiejś budowli przy dozorowaniu robót gospodarskich i nie ukazywała się przez żadne z czworga drzwi salouu. Znać tylko było i w tym pokoju, pełnym staroświeckich najkosztowniejszych sprzętów, i w domu tak rozumował Paweł, badając otoczenie jej umiejętną, zapewne pracowitą i przyjazną rękę. Nigdzie kurzu ani pajęczyn, nigdzie zapachów, których on dotychczas nie mógł pozbyć się w Naborowie, nigdzie zaniedbania i chłodu (w znaczeniu moralnem) nieuniknionych w domach starokawalerskich.

Pan Michał lubo szczerze rad z gościa, ale nie całkowicie jeszcże uleczony z chmury", nie wpadał jakoś w ton serdecznego rozgadania i obaj cedzili przez zęby bezbarwne uwagi o cennych gratach, którym przyglądali się chodząc po kilku pokojach (ani do gabinetu, ani tembardziej do swojej „kaplicy" nie zaprowadził bratanka), a z których niejeden przypominał Pawłowi dawne lata dzieciune. Zwłaszcza ten parawan w czeczotkowych ramach, z zielonej tektury, naklejonej przeróżnemi rycinami, które niegdyś, niegdyś wydawaly się cudnemi a teraz, teraz... także mają swoją wartość, swoją cenę..... są wyborne głowy i sceny jakby ze sztychów, tak, może istotnie ze sztychów...

Mój Boże! Star (ten parawan) dawniej (jak to już dawno!) w jego pokoju przy łóżku i oczy dziecka zanim przyszły książki, suche książki, stopnie, pochwały za stopnie, rywalizacya, ambicya, miłość własna, patrzały, miłowały, cieszyły się, czytały z niego, snuły jakieś długie, długie opowieści... Jakże to już dawno! Matka, szczęście i to wszystko... kołatało się w sercu, zalanym falą nieznaną, niezwykłą, nieśmiałą...

Zabrałem wam ten parawan - odezwał się stryj-z Borka.. Myślałem, że już nikomu się nie przyda a ładny jest... Może ci go oddać?

patrzał.

[ocr errors]

Chciałbym, stryju, dziękuję sucho odparł Paweł i znowu

[ocr errors][merged small]

zapytał po chwili.

W Borku?... Ruina, kompletna ruina. Dom jeszcze istnieje, ale pokoje w okropnym stanie. Może ekonom będzie więcej dbał niż dzierżawca... Szkoda, żeś nie zamieszkał w Borku dla wspomnień.

Paweł zamyślił się. Znowu chodzili, mówiąc o stylach (p. Michał był znawcą) obojętnie i ze znudzeniem dotykając bronzów i luster. Stare zegary na konsolkach i szafach cykaly nudne, długie minuty.

- Jesteś głodny, Pawełku? odezwał się pan Michał, ożywiając się nagle.

[ocr errors]
[blocks in formation]

- No, to chodźmy gdzie na słońce. Do obiadu jeszcze daleko.... Tu wszystkie te graty, jak pająki, rozsnuły w pokoju jakąś melancholijną pajęczynę. Idźmy na łąki, pokażę ci cudne łąki... Let's go!.. dear fellow!..

Ciągnął go, biorąc za rękę.

Minęli podwórze, gdzie dwa psy zgrzytały wściekle na łańcuchach, cuchnące błoto, wymięsione racicami bydła śród obór, groblę i szli już dalej szczerem polem w słońcu.

Sunęły tą drogą fury, naładowane nawozem, który rzucał w gorące powietrze swój jędrny zapach, zaprzężone w liche konie. Nad szkapami wywijali biczyskami chłopcy bosi, albo dziewczęta, także bose, ze spódnicami, podkasanemi wysoko nad tegiemi, ubabranemi w gnoju, łydkami, i poganiali krzykliwie. Nieustający krzyk i wrzawa brzmiały na gościńcu.

ty

Pan Michał zboczył.

"

Nie lubię próżnować wszem wobec, a nie lubię także tej robotłómaczył bratankowi-i dwie rzeczy gniewają mnie na wszechświecie: że przecudue rośliny potrzebują tak niechlujnego posiłku i że człowiek przychodzi na świat... nie pod krzakiem róży...

Paweł uśmiechnął się i kroczyli dalej żwawo po czarnym, zachwaszczonym a wydeptanym przez stado ugorze, potem zanurzyli się w wonnym cieniu iglastego zagajnika. Młode sosenki spierały się tu o przestrzeń ze świerkiem i uczynił się tłok gęsty i prawie nie do przebycia. Cisza, tęgi zapach leśny, aksamity mchów zdobiły swoim czarem to dzikie ustronie. Ze złotych mchów, ścielących się u odziemków sosen i z zielonych, u korzeni świerkowych, podnosiła się wilgoć, powleczona pleśnią, w którą, niby gorące krople ukropu, kapało tchnienie żywicy, tającej tam, u góry, na różowych pędach wioseunych. Dzięcioł stukał, bijąc mocnym dziobem w suchy sęk, czasami, znudzony robotą, rzucał swój śpiewny odzew... Odpowiedział mu drugi... Czasami obłok znikomy zasnuwał słońce i wówczas stawało się tu po prostu ponuro przemijał i błękit jaśniał znowu głęboki i gorący, a złote smugi wędrowały po mchach, brzęczały dokoła pni, jak struny promienne, pieściły jakąś smutną kępę trawy, rosnącą tu z przypadku w suchotniczem wyniszczeniu. Posuwali się ścieżką wązką, pieszą, depcząc z trzaskiem uschłe gałęzie, przedzierając się przez gąszcze, bacząc, żeby trącona gałęź nie uderzyła boleśnie towarzysza po twarzy. Chwilami stawali umęczeni, a wówczas ponad głowami ich wiało ciche, słodkie szemranie, które zawsze jest w lesie, nawet w czas, najbardziej bez wietrzny. Wreszcie poprzez pnie począł przeświecać obszar słoneczny, drzewa rzedniały, tu i owdzie, jak zwykle na skraju lasu, ukazały się, ciesząc się ich niespodzianem, przecudnie uśmiechniętem zjawiskiem, albo smukła brzoza, albo trwożna osina, albo dębczak zdrowy i tęgi, o ciemno-zielonem, mocnem listowiu – aż zawołała do nich pełnią szczęścia pełnią blasku, gładka i równa łąka.

« PoprzedniaDalej »