Obrazy na stronie
PDF
ePub

szał

[ocr errors]

Proszę powiedzieć zaczęła tak cicho, że zaledwie ją dosłyproszę powiedzieć... pani Annie... że ja... nie mogę być... nie będę lektorką...

-

panie?..

Dlaczego, pani?..

Rozmyśliłam się... nie będę... nie mogę... Może pójdziemy już,

XV.

Gdy czterokonny powóz pani Anny Opolskiej zatoczył się pod pałac w Kamieńczycach i pani Henryetta przez lornetkę poznała konie, w salonie, gdzie poziewała już zwykła popołudniowa nuda, zapanowała radość ogólna. Pani Anna była gościem rzadkim i miłym, przywiozła z sobą nastrój serdeczny, czar niezrównanej, ujmującej, zajmującej, niczem niewyczerpanej gawędy, ożywienie. Każdy ją lubił i podziwiał, gdyż ona zdawała się lubić i podziwiać wszystkich, każdy miał to przekonanie, że podoba się jej szczególnie, a ona podobała się wszystkim.

I Paweł uległ jej odrazu, skoro tylko weszła do salonu - wysoka, zgrabna, piękna, uprzejma, wykwintna i strojna. Badał ją z oddalenia.

Mówiła, uśmiechała się, przekomarzała się z Lolem, wąchała kwiaty, poprawiała włosy, zsuwała sobie z cienkich palców migotliwe pierścionki, opiekowała się cierpliwie mężem, niedołężnym, suwającym nogami starcem, powtarzając mu, jeżeli czego nie zrozumiał z konwersacyi i podpowiadając wyrazy, których nieraz napróżno szukał, słuchała uważnie, przechylając nieco swoją śliczną głowę...

W każdym jej ruchu, w każdem spojrzeniu, w każdej fałdzie jej sukni ukrywał się wdzięk przedziwny, uśmiechał się czar doskonałości.

W jej szarych, bez blasku oczach, mieszkała jasna mądrość, dokoła jej „drogich" ust unosiło się tchnienie dobroci, jej cudne, przedzielone przez środek, natulone na uszy, sfalowane włosy, spływały jak wonna strofa...

W salonie był gwar. Każdy chciał przywłaszczyć sobie panią Annę, każdy chciał z nią rozmawiać wyłącznie, być przy niej co najbliżej.

Hrabina ubolewała przed nią nad zapaleniem wyrostka robaczkowego" u kochanego père Meuillot, wtajemniczała ją w dalekie misye w dalekich Chinach, pokazywała nową modlitwę francuską do Serca Matki Boskiej, prosiła o lekarstwo na zadyszkę; pani Henryetta zapytywała o nowiny ze świata, Lolo plótł dowcipy, pani Klara przynosiła uumery pisma angielskiego z wzorami mebli stylowych..

Pani Anna mówiła z każdym i ze wszystkimi, słuchała z uprzejmem zajęciem, znała się na wszystkiem, wiedziała wszystko, ale nie była dnia tego wesołą. Przychodziła na nią od czasu do czasu zaduma, którą odganiała sztucznem ożywieniem, przymuszonym uśmiechem, żartem, zabawnem zapytaniem. Nie uszło to niczyjej uwagi. Mais vous avez quelque chose ma chère — kilka razy pytała ją pani Kamieniecka.

[ocr errors]

Ależ nie... doprawdy, nic mi nie jest odpowiadała, marszcząc swoje gładkie czoło i jeszcze staranniej otulała się w swój zwykły płaszcz towarzyskiej czarodziejki.

Pani Henryetta wszakże nie była z niej „zadowoloną“ i zaproponowała, może dla tego, żeby ją „rozruszać", może z innej jakiej rachuby, wycieczkę do lasu na t. zw. majówkę. Opolski czuł się nieco zdrożonym, hrabina trochę bała się wiatru, ale pani Kamieniecka szczególnie lubiła takie nagłe projekty, miała szczególny dar organizatorski i za nic nie chciała odstąpić od swego pomysłu.

[ocr errors]

Ja tak lubię naturę! - mówiła świeże powietrze, widoki, herbata na łące.. Jest w tem coś sielskiego, coś poetycznego... powrót na łono przyrody...

I postawiła na swojem. Zajechały powozy i wyruszono (prócz Kamienieckiego, zajętego przyjmowaniem urzędnika) ze śmiechem. Tylko brek, w którym Paweł wiózł Agę i Maryńcię, toczył się ponuro. Paweł patrzał w jasne, wesołe, uciekające parasolki powozów, mknących na przodzie, odwracał się czasami do swoich pań, udawał zajętego końmi. Z tyłu sunęły dwa furgony ze służbą, z samowarami, z przyborami, z jadłem. Chłopi, których spotykano, kłaniali się uniżenie, stawali, jakby zdumieni, spoglądali w ślad za pędzącymi z uciechą...

Droga nie była daleką. Niebawem wjechano na gładką łąkę, okoloną suchym, szumiącym borem, którą obrano na tę wycieczkę.

Lokaje rozpostarli dywany na szmaragdowym aksamicie trawy (odważniejsi mieli zamiar usiąść na ziemi), ułożyli poduszki, ustawili

krzesła i stoliki i zaczęła się majówka, fête champêtre. Podawano lody trzech gatunków: czekoladowe, śmietankowe i poziomkowe, i owoce, potem mocną herbatę w cennych porcelanowych filiżankach i ciastka w srebrnych koszach, potem cukierki w okrągłych, płaskich pudełkach.

Wszystkim służył apetyt.

- Alboż nie warto było przyjeżdżać zachwycała się pani Henryettataki widok! łąka, las, szumy!.. Jakaś sielska poezya! powrót na łono natury... I bez żadnego kłopotu... U mnie wszystko w mig... Sitôt dit, sitôt fait!

To znakomicie działa na apetyt - dodał ktos.

Z za różowych pui sosen nieśmiało wybałuszały oczy na tę rzadką uroczystość dzieci wioskowe bose i brudne, które może zbierały po lesie jagody. Strzelcy w białych rękawiczkach, odganiali je szturchańcami, z gniewnem łajaniem ciskali w nie gałęźmi, ale, odpędzone z jednego ukrycia, wracały w drugie i patrzały chciwie z uciechą, trzymając dzbanuszki w rękach, jak na dziw jaki, na to ucztujące śród łąki na dywanach, krzesłach i poduszkach barwue grono... Wreszcie pani Henryetta kazała je przywołać. Znowu strzelcy niemało rozdali szturchańców, zanim zdołali zagnać je do kupy i przywieść przed panią... Pani Henryetta pogładziła dzieci po rozczochranych głowach, zapytała je o imiona i lata, o wyznanie i katechizm, obdarzyła cukierkami, ciastkami, kupiła jagody. Dzieci cofnęły się, nie okazawszy zadowolenia, nie wyraziwszy wdzięczności. Cofały się kupą oglupiałe, wystraszone, nieme i znowu stanęły za drzewem, żeby przyglądać się. Strzelcy zostawili je w spokoju.

[ocr errors]

Jak gdyby małe zwierzątka westchnęła pani Henryettadzikie, przerażone, nieufne, nieumyte! Kiedy też zawita i do nas kultura!..

Paweł nie spuszczał oczu z dzieci i niewiadomo dlaczego zmartwychwstały mu w pamięci tamte nagie, radosne, szczęśliwe, krzykliwe gonitwy po łące przy mostku, chude, opalone, zwinne ciała, pluskające pływanie...

Odwieczny bór, niby stuletni pustelnik, szepcący pacierze, szumiał i trząsł zieloną brodą. Czasami prasnęła szyszka, zrzucona przez wiatr, albo z łoskotem leciała gałąź. Chyże chmury sunęły po niebie... Łąka była niby wnętrze świątyni o błękitnem sklepieniu, wspartem na smukłych z zielonemi, bujnemi kapitelami bursztynowych kolumnach.

oo Pawel, przez nieśmiałość, odczuwaną wobec każdej nowej osoby, trzymał się zdala od pani Anny, więc ona tem bardziej postanowiła go podbić. Rzuciła w niego kilka razy przelotnem spojrzeniem, wreszcie zaczepiła go sama:

- Pan niedawno w naszych stronach. Nie znając pana, już słyszałam o jego pierwszych krokach w Naborowie, tak bardzo szlachetnych...

kroków.

Pierwsze kroki, proszę pani. Każdy potrafi postawić kilka

Tak, każdy, ale każdy postawi inne. Człowieka właśnie najlepiej można poznać z tego, jak zaczyna. Potem życie nieraz staje w poprzek i trudno iść dalej.

[ocr errors]

Więc jak ty radzisz, ma chérie — przerwała hrabina, wtykając złote binokle na koniec nosa, z notesem w ręce-jak radzisz z temi kroplami? przed jedzeniem, czy po jedzeniu? Tak nie mam pamięci... Przed jedzeniem, pani hrabino. Sama to pani zapiszę i po chyliła swoje cudne, przedzielone przez środek, włosy nad notesem. Wlać do kieliszka letniej, przegotowanej wody - dyktowała

sobie.

[ocr errors]

Że też pani umie jeszcze i leczyć!

rzekł Lolo.

Ktoś powiedział, iż lekarzy jest zawsze więcej, uiż chorych... zażartowała.

[ocr errors]

Żałuję, że nie mogę poddać się lekarskiej opiece pani... Zaśmiała się dźwięcznym, bardzo szczerym, bez cienia kokieteryi, śmiechem.

[ocr errors]

Panié! Takie komplementy u końca XIX wieku i wobec kobiety, która jest także u końca swego wieku.

[blocks in formation]

Kuzyn Paweł

[ocr errors]

złośliwie odezwała się pani Klara, rozdraźniona zachwytem Lola dla pani Opolskiej - dowodzi, że kobieta do lat dwudziestu jest młodziutką, a od dwudziestu lat do śmierci wiecznie młodą.

Pani Anna spojrzała na Pawła.

[ocr errors]
[ocr errors]
[ocr errors]
[ocr errors]

Więc kobieta, zdaniem pana, nigdy nie może być dojrzałą?
Jak pani określi dojrzałość? zamiast Pawła zapytał Lolo.
Dojrzałość zaczyna się wówczas, gdy kobieta przestaje my-

śleć o sobie, po to, żeby myśleć o innych.

weł

Jeżeli kobieta ma dzieci

nie nazbyt subtelnie rzekł Pataka dojrzałość może przyjść, kobiecie samotnej trudno zwal

czyć egoizm.

Anny.

Jakaś troska zmąciła na chwilę jasne, mądre, szare oczy pani

[blocks in formation]

odparła cicho, jakby bez

Alors vous êtes de l'avis, że egoizm do pewnego wieku nie jest występkiem.

Jako matka pięciorga dzieci, pani Henryetta lubiła rozmowę o wychowaniu i szczyciła się wychowaniem swoich dzieci.

Zaprzeczam najkategoryczniej. Egoizm jest odroślą grzechu pierworodnego i tępiłam go zawsze od najmłodszych lat w moich...

Cóż jest pniem grzechu pierworodnego, samym grzechem pierworodnym, jeżeli egoizm to tylko odrośl? - pytał Lolo.

ny...

[ocr errors]

Pycha - poważnie i smutnie zawyrokowała hrabina.

Pani Opolska przecząco potrząsła głową.

Egoizm jest praojcem złego...

- A z miłości powstają wszystkie szlachetne, bohaterskie czywybuchnęła naraz panna Maryńcia.

[ocr errors]

-Marie! jak zwykle skarciła ją matka.

Co ona powiedziała? kazał sobie powtórzyć Opolski.

- Że z miłości powstają wszystkie bohaterskie czyny głośno i cierpliwie powtórzyła żona.

Paralityk pokiwał głową z grymasem uśmiechu, pokiwał niedołężnym palcem w stronę podlotka.

[ocr errors][merged small][ocr errors][ocr errors][merged small][ocr errors][merged small]

Co to jest ta, albo nie ta miłość? - drwił Lolo.

Tymczasem Opolski, pełen wesołości, wciąż wykrzywiał w uśmiechu swoje czerwono-sine oblicze, wreszcie z figlarnem mrugnięciem, przywołał do siebie zapłonioną Maryńcię i ujął jej rękę, żeby cmoktać na niej długie, śliskie całusy.

Pani Anna, z cienką zmarszczką na gładkiem czole, jęła szybko mówić coś w dalszym ciągu na temat egoizmu. Na tę chwilę nadjechał Kamieniecki, ożywiony, lekki, żwawy, w doskonałym humorze, prawie swawolny. Wyściskał Opolskiego, całował ręce pani Anny.

« PoprzedniaDalej »