Obrazy na stronie
PDF
ePub

nemi stowarzyszeniami, które mają na celu ochronę życia i ochronę piękna a więc towarzystwa hygieniczne „które mnożąc lub utrzymując energię jednostki, mnożą i utrzymują siłę rasy" - towarzystwa ubezpieczeń wobec śmierci, choroby, starości i braku zarobku, -towarzystwa wykształcenia i wychowania ludu etc. etc. Nic by nie było obcem Stowarzyszeniu woła Cazalis nic z tego „co ludzkiem jest“ — a zwłaszcza ludowem.

I wzywa do dzieła nie tylko artystów, ale uczonych, ekonomistów, lekarzy, inżynierów, pracowników dobrej woli z wszelkich zawodów, wzywa kobiety, wzywa ludzi z wszystkich warstw i środowisk. Program szeroki, ogromny. Ale wie o tem człowiek, który zagrzewa do czynu.

„Praca Herkulesowa, powiadacie"

tak kończy swoje wezwa

nie „zgoda, i może więcej, niż się zdaje, gdyż zamierzone tu przedsięwzięcie, dosyć podobne do jednej z prac tych wielkich, i my też. chcemy czyścić te stajnie Augiasza, gdzie ciągle jeszcze żyje, gdzie się żyć zgadza część ludzkości. Herkules był półbogiem, i to prawda, ale do tej ciężkiej pracy stanął sam jeden, nas zaś będzie wielu, będziemy liczni, będziemy może legionem, i rozdzielając sobie zadania, nie wątpimy, że wypełnimy je całe, choć jakby nie było rozległem, pełni nadziei w ostateczne zwycięstwo..." (tamże).

Na wezwanie odpowiedziały żywe chęci i najlepsze umysły. Cały szereg wybitnych ludzi z różnych dziedzin życia zapewnił d-ra Cazalisa o współpracownictwie. Dosyć wymienić z artystów pendzla nazwiska: Besnarda, Carrière'a, Carrière'a, Hennera, Lévy Dhurmera i Ménarda, z artystów dłuta: Bouchera, Lenoira, Merciera, Roche'a etc., z mistrzów sztuki dekoratywnej: Charpentiera, Cheveta, Gallé, Lalique'a, H. Riviere'a, The smara i wielu innych, z muzyków Masseneta, z lekarzy: Pozzi'ego, P. Richer'a Ch. Richet'a i innych. Stowarzyszenie stawa się rzeczywistością, a myśl rzucona śmiało, rozwinąć się może w czyn doniosły 1).

[ocr errors]

Obok tego związku, zakłada Henry Cazalis, wspólnie z blizkimi sobie dążeniem i przekonaniem, Towarzystwo ochrony widoków we Francyi (Societé pour la protection du paysage en France), chcąc ratować od zagłady piękno natury, tak często przez brutalność przemysłową człowieka zagrożone.

1) Zapisy przyjmują: p. Gustave Soulies, directeur de l'Art décoratif, rue St. Augustin 24; M. Ducier, sekretarz du Bulletin de l'Art, 11 rue de Tournelles i Towarzystwo tanich mieszkań, rue Lavoisier 4.

Prace liczne, w których się nie oszczędza i nie ustaje myśl czynna, żądna wszędzie wnosić więcej światła i dobra, oddana sprawie obywatelskiej. Prace te zajęły w ostatnich latach wyłącznie prawie twórczość umysłu Cazalisa. Jean Lahor nie filozofuje i rzadko pióro poety uchwyci. Nie mniej przeto w żywem obcowaniu i związku blizkim żyje z tem, co w świecie myśli wybitne, co światłem i chlubą Francyi.

Ach mój drogi-mówił mi, gdyśmy się żegnali przed ministeryum, dokąd śpieszył w sprawie nowych starań dla hygieny ludowej niema to, jak godziny, wytężeniem ścigane. Ta zdobycz, jaką nowy dzień przynosi, ta radość serca, że się czegoś dopięło, postawiło nowy krok na drodze ku lepszej przyszłości - to jedyne, prawdziwe wartości i rzeczywistości. Jeżeli mi się uda wprowadzić moje przepisy, jako rozporządzenie prawne, to tysiące istot rocznie uratujemy we Francyi. Do widzenia!

Uśmiechnął się i oczy błysły mu żywo. Szeroka twarz o krótkiej, strzyżonej brodzie, o siwiejących, szpakowatych włosach, spojrzała na pożegnanie życzliwym, szczerym wzrokiem. I pochylony nieco, barczysty, wszedł szybkim krokiem do ministeryum.

Oto dr Cazalis Jean Lahor, heroiczny pessymista"!

"

Można o nim powiedzieć, że jeżeli nie był chorążym w szeregach, ani wodzem, był tym lekarzem pułku, który wie o wszystkich, zna ich siły i słabość, ufność w siebie i zwątpienia. W myśli jego wraźliwej odbiło się dążenie całego pokolenia, sny i nadzieje doby, troska serdeczna ludzi, którzy widzieli wielkie zdobycze wiedzy, a równocześuie krajowe klęski, i znów po latach wiedzy tej, niepewności i złudy. Z Maupassantem przyjaźnią złączony, pielęgnował w ostatnich chwilach życia genialnego pisarza, Pawła Bourgeta liczy do grona swych blizkich, wszystkich prawie wybitnych z pośród rówieśników swoich zna dobrze, wielu z młodszych, do niejednego z najmłodszych zbliżył się dobrą radą i serdecznie. Szerokiem, serdecznem poczuciem otwarł na oścież podwoje duszy, przejął się niepokojem serc, dążeniem myśli, pojął i zbratał się z czasem, w którym żył, z ludźmi, których czas ten wychował. Jest z tych, którzy zwątpili, ale jest z tych, którzy czynem przezwyciężyli zwątpienie, a w tem znów synem prawdziwym narodu, któremu dano w szczodrej, niezwyczajnej mierze doświadczać wiele, przechodzić przez wszystkie raje i czyścce myśli, i zdobywać walką zapewnienie lepszego jutra dla ludzkości.

Na rozdrożu czasów, na granicy wieków, naród ten ciężkie przechodził i przechodzi próby i doświadczenia, a z nim przechodzi świat

nasz starej cywilizacyi. Dlatego dusza poety, który poznał smutków tych przepastną krainę i wypowiedział szczerością zupełną, tak prawdziwie jest duszą współczesnego człowieka.

Kto z nas nie myślał, nie marzył, kto nie płakał i serca nie ranił słowy, podobnemi do tych, jakiemi mówi do nas Lahor, kto z nas nie wołał: „O Boże, pragnę ku Tobie dążyć... i ciągle, jak Fausta, w biegu szalonym trwożą mnie krzyki tratowanych i zgniecionych istot, skarga ludzka trwoży mnie, przeraża, powstrzymuje... Mamże, jak ou, przejść, nic nie słysząc, nic nie widząc?" (Chwała nicości, str. 56).

I kto nie współczuje duszy, która się temi słowy spowiada: , Przez ileż ciemności przeszedłem, przez ileż przerażeń i cierpień! A jednak, mimo wszystko, mimo mocy otchłani, wróciłem na światło z głębiny, ujrzałem znów uśmiech dziecka, czystość dziewiczą, świętość matki, wielkość bohaterów, promienne dzieła geniuszu, wszystkie jasności duszy ludzkiej, i począłem wątpić o Wszechmocy Złego tak, jak zwątpiłem kiedyś o Wszechmocy Bożej, o czystości dobroci w stworzeniu" (tamże, str. 47).

Czytając słowa poety, siebie tak często czytamy.....

KONIEC PIERWSZEJ CZĘŚCI.

ADAM KRASIŃSKI.

2

PRZEMIANY."

Powieść współczesna.

VII.

Pani Anna Opolska wyjechała, jak zamierzała, następnego dnia z mężem, panną służącą, z lokajem, a bez kufrów. Stefan nie był przy odjeździe i nawet nie poszedł się pożegnać. Umyślnie wybrał się do najdalszego folwarku, stamtąd do jakiegoś zaścianka, gdzie właściwie nie było nic do roboty. Ale wymiarkował tak, że gdy wrócił, już państwa nie było. Popełnił najwyższą niegrzeczność - nie chciał i nie mógł inaczej.

Na prostym jego z niemalowanej sosny stole, leżał za to list.

„Nie mogąc osobiście - była treść jego

żegnam

na piśmie. Czy na długo, nie wiem, bo mąż mój znowu narzeka. Mam złe przeczucie i boję się, iż wrócimy z Warszawy. W każdym razie polecam panu nasze (podkreślone) kochane gospodarstwo. Wiem, że nie potrzebuję polecać. Do widzenia...“.

Te słowa brzmiały tak, jak gdyby nie zaszło nigdy nic. Były serdeczne i proste, nie zawierały i cienia zdziwienia z powodu jego dziwacznego, impertynenckiego zachowania się.

Należał więc do „figur“, z których postępkami nawet nie rachowano się.

1) Patrz zeszyt sierpniowy, str. 213; wrześniowy, str. 449.

I co znaczyło to nasze kochane gospodarstwo...". Dźwięk bez treści... Już całun leżał na tamtem wszystkiem... Minęło...

Stefan zasiadł do pracy. Przeglądał księgi kasowe, w których niektóre cyfry były podkreślone jej ręką, albo obwiedzione czerwonym kółkiem, potem grubą księgę rolniczą, przyjmował interesantów, załatwiał korespondencyę. Odpisał do brata serdecznie i długo (po kilkomiesięcznej przerwie), oraz do prezesa Krakowskiej Ligi Naprawy, który wyrzucał mu obojętność dla ich wspólnych spraw i natarczy wie prosił o współpracownictwo. Stefan obiecał przybyć na cofoczny zjazi wrześniowy członków Ligi, przygotować kilka popularnych dziełek rolniczych, wypracować wzór dla kółek włościańskich na podstawie już istniejących za granicą, które zwiedzał niegdyś w lepszych czasach. (Ten wyraz: „lepszy“ wcisnął się pod pióro niepostrzeżenie).

Wieczorem zabrał się nawet do rozprawy swojej, porzuconej chyba od roku, i zaczął nowy rozdział. Ale w trakcie pisania odwrócił kilka kartek i zawadził o wstęp, skreślony jeszcze w Krakowie, tego lata, gdy opuszczał uniwersytet. Nie poznawał stylu i autora. Był to czyjś obcy zapał, czyjaś nieznana wiara... Ktoś może mógłby nazwać ten styl szumnym i napuszonym, ale z wysokiego szczytu świeciło wówczas jego miłujące serce. Już sam tytuł zdradzał ogrom nadziei i kochania, tytuł stary, skradziony szczęśliwszej epoce: „O skutecznym rad sposobie".

Powoli i sucho rozwijał dalej myśl rozpoczętego przed chwilą rozdziału, ale niebawem odłożył pióro. Jeśli nie żyły w nim już zapał i wiara, alboż miał prawo pisać? Prościej i uczciwiej powiedzieć sobie samemu, że już nie może, że gorący płomień dogasł... Czuł w sobie. rzeczywiście obojętny chaos i przeraził się.

Zerwał się od stołu. Od pałacu, przez ciemny park, po alei, wysypanej żwirem, pod sklepieniem drzew, szła męka... Wstępuje na schody, już jest w przedpokoju, poziera ku niemu z czarnej przestrzeni...

Wczoraj o tej samej godzinie stoczył był walkę. Spojrzał odważnie prawdzie w oczy, nakazał sobie milczenie i moc-i zwyciężył, zuał siebie i liczył na siebie. Pamiętał przeszłość swoją, tę przeszłość dzielną i górną, w której przecież szedł z mężnem wyparciem się siebie, w której znał radość tylko poza rubieżą egoistycznego istnienia... Przez długi szereg lat żył działalnością społeczną, poświęceniem dla kolegów i spraw, gwarem młodzieńczych zebrań, zapałem dysput, użyteczną ruchawką... Zdarzały się chwile rozdźwięku, a jednak tamten zgiełk i tłok zapełniał mu lata. Miał ideał....

« PoprzedniaDalej »