Obrazy na stronie
PDF
ePub

Nie sposób mi jest dać w tych szczupłych ramach, w których się z umysłu zamknąłem, obraz tej iście renesansowej wszechstronności > jaka się staje cechą wielu współczesnych twórców w narodzie polskim, i jaką się szczególniej od znacza bogata dusza Witkiewicza.

Celem niniejszego artykułu jest tylko określić te znamienne rysy jego postaci duchowej, które dotyczą sprawy odrodzenia budownictwa polskiego i sztuki stosowanej; chcę o nim pisać, jako o pierwszym budowniczym polskim.

Jest cudowny w Polsce zakątek, klejnot w skarbcu narodowym najczystszej wody - Tatry.

Za borami lesistemi Podhala, gdzie w dolinach i na uboczach przez zielone okiście jesionów przeświecają ogniste, czerwienią syte, płazy koleb górskich, idą żleby ciemnych borów, reglami się w górę wspinających. Za reglami świat coraz dzikszy, coraz wspanialszy, wymoszczony kosodrzewiną i jałowcem, które ścielą kilimy zieleni swoich do stóp limby, wyniosłe czoło kąpiącej w słońcu polskiem.

Tu u stóp jezior szmaragdowo szafirowych u tych „ócz morskich", króluje to drzewo dziwne, postacią w pamięć się wrażające.

[ocr errors]

Jeszcze wyżej krają błękit tatrzańskie turnie śmiałością i dzikością porywów i zębami wgryzają się w przestrzeń, szturmując niebo i nieskończoność.

Tylko powietrze górskie kładzie na poszarpaną suknię granitową Tatr swoje błękitne i fioletowe dłonie zacierając ostrość i łagodząc cienie.

Do tego świata przepięknego ciągną od szeregu lat dusze polskich artystów po natchnienie i rozkosz twórczą.

Z nazwą Tatr łączą się takie imiona, jak Asnyk, Franciszek Nowicki, Kazimierz Tetmajer i Kasprowicz, z których każdy czerpał dłonią u przeczystego zdroju gór wodę letejską zapomnienia codziennych cierpień i brał moc napiętego jak cięciwa łuku uczucia polskiego i siłę tworzenia.

Odkrywca" Tatr dr. Tytus Chałubiński, który już od początku 8 dziesiątka lat zjeżdżał do Zakopanego, wielbił znowu ów zakątek dla prześlicznej przyrody, balsamicznego, zdrowie sercu i płucom przynoszącego powietrza i owej bujności natury człowieczej, rozkwitłej w postaciach górali ówczesnych, której najpyszniejszym niezapomnianym okazem był stary „Sablik", Sabala-Krzeptowski.

Natomiast, mało zwróciła uwagę genialnego lekarza i niezwykłego człowieka, owa kultura góralsko-polska ludowa, zawarta w chacie podhalskiej, wnętrzu pisanymi sosrębami, dźwirzami i półkami i skrzyniami zdobnem, słowem, tej atmosferze artystycznej, przenikającej niegdyś na wskroś życie polskiego górala.

1

Dopiero kiedy tatrzańskie echo, po załomach całej Polski się odbijające, sprowadziło garść chorych a wrażliwych na piękno ludzi na perć do Zakopanego wiodącą, wtedy odkrytą została polska sztuka ludowa.

Zamieszkał w Zakopanem Witkiewicz, usiłując zachować resztkę zdrowia, jaka mu pozostała po zapasach z obojętnością na sztukę ówczesnej publiczności warszawskiej. Osiedli też państwo Dembowscy z Ukrainy, p. Zygmunt Gnatowski z Wołynia.

Zajechał do Zakopanego, aby podtrzymać gasnące życie znakomity lekarz, a jeszcze dzielniejszy człowiek, s. p. Władysław Matlakowski z Warszawy.

Około roku 1886 zebrała się więc ta garstka ludzi, z których każdy na swój sposób zapisał się na nieśmiertelność w księdze poświęconej sprawie odrodzenia sztuki stosowanej polskiej.

Idealny choć samodzielny podział pracy, cechował ten zaczątek społeczeństwa zakopiańskiego. W r. 1886 kiedy znalazła pani Dembowska z panem Witkiewiczem pierwszy łyżnik, poczęły rość owe ciekawe i bogate dziś zbiory pp. Dembowskich i p. Zygmunta Gnatowskiego, odnoszące się do starej kultury polskiej artystycznej Podhala.

Był wielki czas, bo polor fałszywej i kramarskiej cywilizacyi wkraczał już do Zakopanego, przynosząc do duszy górali wzgardę dla Starych dziadów" jak nazywać lud począł nieme świadki dawnego życia.

[ocr errors]

Już na Krupówkach powstały domy budowane w niemieckim „Förster stylu chciwie przez górali naśladowanym. W takim domu zamieszkał dr. Chałubiński. Nieinaczej też zabudował się słynny niegdyś przewodnik i mądry a dobry człowiek Wojtek Roj.

Wojtek Roj tak się wstydził tych gratów starych góralskich, że na oczy nie chciał widzieć pokoju, gdzie one były zebrane i ustawione.

Również proboszcz ks. Stolarczyk uważał cześć oddawaną zabytkom ludowej kultury, za zgorszenie i nierozum.

Tylko Sabała, choć wiekiem najstarszy, ale czy więcej zamilowany w dawności, czy też lepiej rozumiejący cel zbiorowej roboty, z ukontentowaniem patrzył na rosnące zbiory.

A zbiory pp. Dembowskich i p. Zygmunta Gnatowskiego rosły. Półki, łyżniki, skrzynie malowane, czerpaki, pazdury, sosręby, obrazy zbójników dziwnie malowane, gęslicki, łyże potężne do czer

pania sera, parzenice, stołki i stoły, spinki i pasy i torby dziwaczne, naczynia stare-poczęto gromadzić w jedno, działając już swoją masowością objawów.

Jak jednak społeczeństwo nie tylko góralskie nie rozumiało (a częściowo dalej jeszcze nie rozumie) tej roboty, niech nam na dowód tego posłuży fakt następujący:

W r. 1894 posłano te wszystkie rzeczy na wystawę lwowską, gdzie ich prócz ś. p. Włodzimierza Dzieduszyckiego nikt nie zobaczył i nikt nie ocenił.

Sapienti sat.

Trzeba było dalszej usilnej roboty w zaznajomieniu społeczeństwa ze skarbami motywów artystycznych, jakie odkryto na Podhalu. Aby jednak usunąć wiele z wątpliwości i fałszywych poglądów, należy kilkoma słowy dotknąć sprawy sztuki „zakopiańskiej“, jaka się ona w tytule samym obecnie w Polsce przyjęła.

Dziś kiedy rozejrzeliśmy się po ziemiach Rzeczypospolitej polskiej, wiele z tych ludowych form budowniczych i zdobniczych spotykamy w najrozmaitszych miejscowościach, zaklęte w boźnice, kościoły, domy podcieniowe, niemniej i w chaty włościańskie.

Tylko cała ta kultura ludowa, na dołach rozkładająca się widocznie, w szczątkach rzadziej rozsianych istniejąca, nie zwracała na się uwagi badaczy i artystów. Jeszcze pisanki, stroje lub wyroby wyszywkowe i tkackie, pociągały oko swoją bajeczną kolorowością i dziwnemi formami.

Tymczasem na Podhalu działała i działa po dziś dzień masowością zjawienia i żywotnością tak do niedawna silną, że mimowoli cofała się wyobraźnia ludzka, widząca te dziwy, wstecz do cudownej bajki polskiej historycznej - do Piastów i Ziemowitów.

„Zasnąć nie mogłem, pisze p. K. Łapczyński w „Tygodniku illustrowanym z r. 1862, bo zdziwiony oglądałem szczegóły mego pomieszkania. Wyobraźcie sobie, zajmowałem królewską komnatę Ziemowita... Była to duża izba o dwóch oknach, o heblowanych ścianach i z takimże sufitem. Belki i podpierający je gruby siostrzan. heblowane były podobnież, a prócz tego wyrzynane w bardzo pracowite desenie jakiegoś przedchrześcijańskiego stylu, którego u nas na płaszczyznach już tylko ostatnie zabytki na chłopskich skrzynkach pozostały. W tych deseniach przemagały wpółśrodkowe koła, łodygi systematycznie w kielichowate liście ubrane i ząbkowane pasy. Drzwi niskie, ale szerokie, z porządnym zamkiem, z półtora lokciowe

mi odrzwiami i potężnym progiem, również jak siostrzan starannie były rzeźbione. Ławy obiegające izbę do koła, czteropiętrowe półki, obciążone gromadą nigdy nie używanych mis, flasz i polerowanych garnków, szeroki gzyms uwieńczony galeryjką, z dwoma tuzinami kwiecistych talerzy, wieszadła do sukui, zajmujące całą ścianę naprzeciw okien, trzy skrzynie, stolki i nareszcie ogromne łoże, wszystko to najstaranniej było wykończone i wyheblowane. Delikatnością rzeźby celowało nad wszystkimi sprzętami lipowe wieszadełko, na którem, jakby na przezroczystej koronce, zawieszonych było kilkanaście okrągłych z długiemi trzonkami, zgrabnych, drewnianych łyżek. Ale i ta koronka gasła przy jaworowym stole... Górale nie lubią udawać muru, więc ściany wiązane były w węgły z pięknie ociosanych dwunastucalowych bier wion. Do szczegółów należały: oryginalne podhalskie odrzwia, nabijane starannie wyrzynanymi kołkami, potężny dach, szczyty w gustowne desenie wązkiemi deseczkami naklejane").

Jednak istota tego, co na Podhalu widzimy, jest jak najściślej zespolona z tem, cu jednostkowo spotykamy gdzieindziej.

Wiązanie węgłowe „na zamek“, choć może najdostatniejsze u stóp Tatr, jest mimo to zasadniczo pokrewnem z tem, co w całej Polsce spotykamy.

Czoła dymnikowe, ozdobne sosręby, skrzynie, rozkład chaty i wnętrza izb powtarzają się w wielu miejscach, tylko mniej ozdobnie i wytwornie.

Dziś ta kultura ludowa, chłopska w pojęciu zwyrodniałem współczesnej mieszczańsko-kapitalistycznej cywilizacyi, była jednak niegdyś dorobkiem calości plemienia polskiego, i od króla do chłopa każdy szlachcic czy pan mieścił się w takiem drewnianem dworzyszczu, póki XV i XVI wiek inaczej mieszkać i żyć panujące warstwy u nas nie nauczył.

Jeszcze w XV wieku, jak pisze w swej doskonałej pracy p. Puszet, powtarzając tę wiadomość za prof. Potkańskim, znajdujemy w naszych aktach sądowych przykłady, że bracia dzielą się domem i jeden szlachcic bierze stubam albam" a drugi „stubam nigram".

A w popisie zamków wołyńskich wydanych przez profesora AI. Jabłonowskiego jest również wiadomość wskazująca na jednolitość dzisiejszej, polskiej kultury chłopskiej, a dawniejszej szlacheckiej.

1) Cyt. u Ludwika Puszeta: „Chata“, str. 7.

„I zbudowali sobie p. Stanisław Falczewski w środku dom drewniany, świetlicę, sień i komorę" 1).

Ta zaś świetlica, sień i komora, lub świetlica i izba czarna, powtarza się nieustannie w słownictwie i pojęciu ludowem, odnoszącem się do rozkładu chałupy.

Wysokie dachy odnajdziemy u Górnickiego, jako typ budownictwa szlacheckiego drewnianego XVI stulecia. Sosręb istnieje długo w dworkach szlacheckich, w zabytkach aż po XIX stulecie. Pisane, i malowane dzbany, z których pije góral wschodnio-galicyjski, odnajdziemy u Kochanowskiego („Dzbanie pisany, Dzbanie malowany"); Piece z kafli ozdobnych, zanieśli polscy garncarze aż na Pokucie.

Tak więc zagubiona w pamięci i ledwo w podaniach i w nielicznych szczątkowych zabytkach przechowana kultura dawna plemienna Polski, żyła w chłopskiej chacie Podhala, jak iskra pod warstwą popiołu i zabłysła zdumionemu oku współczesnego inteligenta, pełnego zwątpień w odniesieniu do osobowości kultury polskiej.

I pod tym kątem należy rozumieć rozmiłowanie się prawie religijne w zabytkach w „dziadach podhalskich", ze strony tych, którzy w twórczy sposób zetknęli się ze starą, artystyczną kulturą Polski, przechowaną na Podhalu.

Ludzie ci czuli, że po za tymi zabytkami ginącymi, rośnie w wyobraźni ta strona przeszłości Piastowskiej i Jagielońskiej, której śladu niema ani w pisanych, ani w drukowanych archiwach, której nie szukać po murowanych zabytkach miejskich i kościelnych.

A jednocześnie rozsuwał się horyzont dziwnie chwytający za serce na przyszłość. Myśl posiadania własnej sztuki, wyrosłej kość z kości, krew ze krwi narodu od niepamiętnych czasów, zakreślała coraz szersze kręgi, aż i przywiązała dusze na zawsze do tej świętej sprawy. W r. 1886 znaleźli pp. Dembowscy z panem Witkiewiczem pierwszy łyżnik, dziś relikwię sztuki ludowo-narodowej, od której wzięły początek bogate zbiory pp. Dembowskich i p. Zygmunta Gnatowskiego.

Niedługo później zjeżdza dr. Władysław Matlakowski. Mazowiecka, twarda, chłopską nieugiętością opatrzona dusza, na swój sposób pojęła służbę dla sprawy.

Śmiertelnie chory, mając za współpracownicę, żonę, zdołał zgromadzić tyle rysunkowego materyału, że powstały z tego dwa potężne podstawowe dzieła: „Budownictwo i zdobnictwo ludowe na Podhalu“. Lecz największą zasługę ma Stanisław Witkiewicz.

1) Rewizya zamków ziemi wołyńskiej z r. 1545, str. 97.

« PoprzedniaDalej »