Obrazy na stronie
PDF
ePub

zapały za dzieciństwo, za dziwactwo, za szał poetycznéj fantazyi, którym się w najlepszym razie czas jakiś pobawić można, ażeby go potém zimną przyjacielską perswazyą przywołać do równowagi. Nie przeszkadzało to wszelako bynajmniej zarodowi uczuć, raz w sercu chłopca zbudzonych, rozwijać się coraz więcej, tak iż w 17 roku życia rozgorzał całą namiętnością rozkochanego po raz pierwszy młodzieńca.

-

Jeżeli się godzi polegać na opowiadaniach, podług których przedstawiam te stósunki: powierzchowność osoby, o której mowa, nie miała w sobie nic tak nadzwyczajnego. Była to twarz pełna wyrazu i życia miła, świeża, o czarnych oczach lecz zresztą, jak przy płci białéj i delikatnéj wiele innych. Ale duchowo łączyła w sobie panna Ludwika wiele własności, znamionujących głębszą naturę i zdolnych właśnie przeto sprawić na drugim żywsze wrażenie. Tkliwa, czuła, ruchliwéj wyobraźni, wykształcona starannie, trochę nawet sawantka, nie bez skłonności do poetycznych zachwytów i posuniętych czasami aż do excentryczności uniesień - nic dziwnego, że wywierała ona jakiś urok niepokonany na umyśle młodego poety naszego, którego pociągało ku niej nie samo tylko to pokrewieństwo ich duchowego nastroju, ale jeszcze i ta okoliczność w dodatku, że był on wtedy dopiero właśnie dążącym ku temu ideałowi, na wysokości którego tamta, jako doskonałość skończona, już mu się być zdawała. I dalsze życie panny Ludwiki Śniadeckiej zawsze w niej okazywało osobę mniej zwyczajnego usposobienia. Lecz mówić o tém

-

Owoż właśnie to

nie byłoby tu na miejscu. *) wszystko działało silnie na wyobraźnię Juliusza : pokochał, ubóstwił, i zdawało mu się, że kiedy on podniósł się sercem na wysokość uczuć Abelarda albo Romea, to też powinien być, równie jak tamci, i wzajemnie kochanym. Ale po drugiej stronie nie podzielano bynajmniéj tego przekonania. Tam nie zapominano ani na chwilę, że odgrywać rolę Heloizy albo też Julii w obec chłopca, który ledwie dzieckiem być przestał, narażałoby tylko na śmieszność. Przy całej tedy przyjaźni i życzliwéj wyrozumiałości dla romantycznych uniesień młodego entuzyasty, nie chciała go panna ani łudzić ani téż w nadziejach, jakie powziął, utwierdzać; choć z drugiej znowu strony nie zdawało jej się stósowném doraźnie i wręcz niweczyć tych skłonności. Trwał tedy przez czas jakiś pomiędzy nimi ten szczególny stosunek, to sprawiając w młodym marzycielu zachwyty szczęścia, to go przejmując bo

[ocr errors]

*) Obecnie nie przeszkadza mi nic już uzupełnić tego napomknienia bliższymi szczegółami, które daję własnymi słowami Eustachego Januszkiewicza, udzielonymi mi w lstach jego już w przedmowie wspomnianych: „Kiedy Juliusz niby to się kochał w Ludwice Śniadeckiéj, ona rozkochana była w synu generał - gubernatora Korsakowa, który zginął na moje nieszczęście w wojnie tureckiej roku 1828. Powiadam na moje nieszczęście: bo gdy z rozpaczy dostawała prawie obłąkania, raz upatrzyła we mnie podobieństwo do zmarłego kochanka, i ja na prośby rodziców musiałem u nich bywać, służyć za lekarstwo. Powoli przyzwyczaiła się do świata tańcowała na resursie, ale tylko ze mną potém wyjechała do Warny, założyła jakiś szpital w miejscu, gdzie zabity był Korsakow i miała na zawsze wdową po

[ocr errors]

a

nim pozostać. Poznała późniéj M. Czajkowskiego, poślubiła go i jak on oturczyła się."

leścią; to mu z ust wyrzucając wyrazy uwielbienia, to znowu gorzkie skargi i złorzeczenie. I w téj téż chwiejności pomiędzy jedną ostatecznością a drugą widzimy go i w późniejszych jeszcze latach, czy to kiedy w listach do matki wspomina mimochodem o owych czasach i miejscach i stósunkach, czy kiedy je poetycznie maluje w Godzinie Myśli. W nader częstych wzmiankach listownych mówi zwykle o Ludwice tonem obrażonego, tonem niby obojętnym i chłodnym; ale widać ze wszystkiego, że tam zupełnie co innego kryło się na spodzie serca, jak sama tylko pamięć minionéj przeszłości. W Godzinie Myśli zaś, pisanéj w sześć albo pięć lat po czasie, gdzie się to działo, wspomina o tém w następujących wyrazach:

Poznało miłość.

„Dziecko z czarnymi oczyma

Pierwszą i ostatnią była,

I najsilniejsza z uczuć, uczucia przeżyła.
Widziałem go przy stopach dziewicy-anioła:
Czarnymi weń oczyma patrzała i bladła,
Myśląc o życiu dziecka; bo z wielkiego czoła
Przyszłość mu nieszczęśliwą jak wróżka odgadła.
Więc odwracała oczy, a wtenczas łzy lała.
Przed nią dusza dziecięcia jako karta biała
Czerniła się na wieki miłością daremną.
Ona go chciała wysłać na tę ziemię ciemną
Ze wspomnieniami szczęścia
Przeciwko własnej duszy i czczym chwilom ziemi.
Więc kładła w niego marzeń i myśli tysiące,
A słowa jéj tak były łagodne, tak drżące,
Że we wspomnieniach dziecka zlane, dały dźwięki
Podobne do miłości zeznanéj wyrazu"...

chciała zbroić niemi

Ale rzeczywiście

zeznanéj miłości pomiędzy nimi nie było. Skończyły się tedy te sny urocze młodości rozejściem się obojga, każdego w inną stronę. Juliusz poszedł w swoję z uczuciem zranionéj dumy, cały zgorzkniały, z byroniczném rozczarowaniem i zwątpieniem o wszystkiém. Rozczarowanie to nie mając żadnego rzetelnego powodu i przypadając na wiek bardzo rychły, możeby jako prosty tylko objaw niedojrzałości moralnėj, nie zasługiwało wcale na wzmiankę w biografii autora Balladyny, gdybyśmy go i w kilka jeszcze lat później, już na emigracyi, nie widzieli patrzącego na te rzeczy ciągle pod wpływem tychże samych ujemnych usposobień. Tak n. p. powiada, że po owej rozmowie stanowczej, która koniec położyła wszystkiemu pomiędzy nimi, „upadł bladą twarzą do ziemi, jak zabity słowami, dumnym wstydem drżący, gdyż miał już wtedy dumę wielkiego człowieka"...

[ocr errors][merged small]

Wtenczas mu w oczach przyszłość stanęła daleka,
Świetna okrzykiem ludzi: a z tymi obrazy
Obecna chwila czarnym łamała się cieniem,
Odrzuconą miłością, dumą, oburzeniem...
Serce jak kryształ w setne poryło się skazy,
I tak wiecznie zostało

I nie było w nim wiary w szczęście ani Boga;

Ludzie w nim mieli druha, w myślach świat miał wroga! On, w głębi duszy słysząc krzyk szczęścia daremny, Mścił się i gmach budował niedowiarstwem ciemny; Ta budowa ciężkimi myślami sklepiona,

Stała otworem ludziom; lecz by się w nią dostać, Musieli wprzód, jak wielcy szatani Miltona, Zmniejszyć się i myślami przybrać karłów postać...

Gdyby teraz, obok téj tak posępnej barwy wewnętrznych dziejów młodości Słowackiego, postawić obraz rzeczywistych stosunków, w jakich wzrastał i wśród których przebiegał szkoły wileńskie : okazał by się zaprawdę kontrast niemały pomiędzy wymarzonymi cierpieniami tego złamanego serca

a istotną dolą, jakiej zażywał !

Rzeczywiście bowiem zewnętrzne powodzenie młodego byronisty było jedno z najszczęśliwszych. Nie zbywało mu na niczém. Wszystkie jego potrzeby opatrywała matka, odgadując najskrytsze życzenia jedynaka. Nie zaznał, co to sieroctwo, co to życie pośród obcych, co to samotność i tęsknota za domem rodzicielskim, co to wreszcie niedostatek... Miał rodzeństwo przybrane, które go kochało, jak rodzonego brata, i żył sobie najszczęśliwiej w otoczeniu swojém codzienném. Na łonie miłującej, dobréj matki dano mu było przepędzić cały życia poranek. Co się tyczy wychowania

[ocr errors]

i tutaj czuwano opatrznie i troskliwie nad wszystkiém. Czego go nie uczono w szkołach publicznych, to mu było udzielane za pomocą lekcyi prywatnych. Środków na to wszystko było w tym domu dostatkiem. Uczył się muzyki; dawano mu lekcye języka angielskiego, rysunku, tańca; malował, miał książek ile tylko chciał i jakich tylko żądał. W szkołach otaczało go grono miłych towarzyszy, pomiędzy którymi był liczony do celujących. Wakacye spędzał rok rocznie na wsi, w rozkosznych Mickunach, położonych nad Wilejką niezbyt daleko od Wilna. Byla to majętność krewnych jego ojczyma, czy też nawet własność samego doktora Bécu. Z jakąż lubością, jakże tęsknie rozpamięty

« PoprzedniaDalej »