Obrazy na stronie
PDF
ePub

Utwor taki sprawia na słuchaczu wrażenie, jak kiedyby kto spoglądał na ruch przesuwających się widzeń wywołanych do życia czarodziejskim pędzlem malarza, przy odgłosie jakiejś napowietrznéj muzyki, która ten świat kolorów owiewa tonami i uzupełnia.

To zespolenie dwóch odrębnych żywiołów poezyi tém więcej jest wdzięczne i dla poety dogodne, że dozwala jego natchnieniu najzupełniejszéj swobody. Wolno mu tu, kiedy zechce, spocząć na pewnym ustępie z całém rozmiłowaniem w szczegółach flamandzkiego malarza; wolno mu znowu dawać się porwać pędowi, w którym całe partye obrazu zbywane być muszą kilku zaledwo ogólnymi rysami. Wolno mu snować wątek powieści, jak czasowa kolej rzeczy wymaga; wolno mu zwikłać go nagle, urwać, rzucić zasłonę zagadki na najciekawsze ustępy, i zwracając wyobraźnię słuchacza ku innym ogniwom tego łańcucha zdarzeń, wprowadzać inne widoki, ażeby niezadługo i te znowu porzucić. Słowem: im więcej rozmaitości, swobody i subjektywizmu autora w rzeczach tego rodzaju: tém też więcej zwykle wrażenia.

Talentowi Juliusza z saméj natury rzeczy odpowiadał najwłaściwiej ten rodzaj pracy. Próby zastosowania téj metody do utworów dramatycznych, nie zawsze były na miejscu. Natomiast w poematach, o których rzecz obecnie, znalazł on się że tak powiem, na własnym gruncie. To też bodaj które pomiędzy rychlejszymi jego dziełami tak od razu trafiło do powszechnego czytających smaku, jak Jan Bielecki, którego utworzenie przypada właśnie na tę przestrzeń czasu pośrednią,

jaka była pomiędzy napisaniem Mindowy a Maryi Stuart. Lesław Łukaszewicz, autor znanego Ry su dziejów piśmiennictwa polskiego, nie był wprawdzie, jak wiadomo, wielkim krytykiem; ale tém pewniéj zato znajdujemy w zdaniach jego o dziełach autorskich odgłos wyobrażeń, jakie powszechnie popłacały naówczas pomiędzy czytającym ogółem. Owoż w edycyi dziełka swego ogłoszonej we dwa lata po śmierci poety (w edycyi z r. 1851), mówi on o Bieleckim w takich wyrazach: "We wszystkiém, co muza Słowackiego wyśpiewała, znajdziesz ustępy piękne, a całość zawsze niesmaczną. Pospolicie dziwaczy. Tylko powieść Jan Bielecki udała mu się." Tosamo niemal donosił o téj powieści matce i sam poeta, a to zaraz po pierwszém dzieł tych wyjściu z pod prasy.

„Początek Jana Bieleckiego jest nie do rzeczy.*) Jednak Bielecki jest najwięcej chwalony przez wielką liczbę, której takiej cichéj poezyi potrzeba"...

Równocześnie zdaje się ze słów powyższych i to zatém jeszcze wynikać, jakoby autor sam tak wielkiej wagi do tego swego utworu nie przy więzywał. Że przynajmniej stawiał Żmiję i Maryą

*) Rzeczywiście wstęp do Bieleckiego jest niestósowny i bez żadnego związku z całością. Ale bo też jest to ustęp później dopiero doczepiony. Boć poemat sam pisany był jeszcze r. 1830 w Warszawie, a wstęp jest daty o rok cały późniejszéj. We wstępie są już zużytkowane wrażenia, jakich doznał autor 1831 r. w Londynie, kiedy zwiedzał Westminster, z czego też potém zdawał w taki sam sposób sprawę matce listownie. Takie przystawki późniejszéj daty zazwyczaj się nie udają.

Stuart o wiele wyżej: to nie podlega wątpliwości żadnéj.

Przedmiot poematu wzięty jest w części z kronik, w części z ustnej tradycyi, przywiązanéj do głównych miejsc zdarzenia, a mianowicie do Brzeżan (w Galicyi wschodniej).

Współczesny zdarzeniu temu Bielski w Kronice Polskiej tyle o Bieleckim zapisał, że kiedy w r. 1587 Tatarzy w wielkiej liczbie na Podole i Ruś wtargnęli, plądrując z niezmierną szkodą dla okolicznych mieszkańców: zaszło z nimi kilka potyczek, między którymi bitwa pod Baworowem była jedną ze znaczniejszych. Bitwy téj wprawdzie pohańcy nie wygrali, owszem od téj dopiero chwili „jęli ustępować". Ustępowali wszelako z niemałą ilością zabranego w niewolę ludu i szlachty. Z tych niektórzy złożywszy okup niemały, wyszli na wolność po niedługim czasie. "A Korycińskiego - są słowa dziejopisa Bielecki mając z nim z dawna przyjaźń, darmo puścił. Był ten Bielecki Polak Lublinianin herbu Janina, jeno się poturczył i przyjechał z Turek do Polski za króla Stefana, i tu chciał mieszkać: jedno że przecie swéj wiary złej odstąpić nie chciał. Król Stefan chcąc go najwięcej do poselstwa zatrzymać, że to umiał język tatarski i turecki, naznaczył mu był opatrzenie pewne na Podolu. Ale król dał, a panowie wzięli. O co rozgniewawszy się Bielecki, zbiegł do Tatar i Tatary na ojczyznę swą nawiódł."

Lakoniczne wyrażenie Bielskiego: król dal, a panowie wzięli, uzupełnia cokolwiek podanie brzeżańskie. Przechowała się w niém pamięć,

że jeden z rodu, którego własnością niegdyś były Brzeżany, z rodu Sieniawskich, wioskę Bieleckiego gdzieś położoną w sąsiedztwie najechał, dworek szlachcica wraz z chatami włościan puścił w perzynę, a na ostatek całe to miejsce pługiem kazał zaorać i w puste pole zamienić.

Taki więc był surowy materyal poematu. Zdarzenie to przedstawiało różne strony, na których mogła była spocząć wyobraźnia poety. I tak, najbliższe może, co się tu nasuwało jako wdzięczny temat do obrobienia była to ta zagadkowa postać poturczonego Polaka na tle zygmuntowskiej epoki! Widzieliśmy za dni naszych kilka przykładów podobnéj zamiany krzyża na księżyc, a poczciwej nazwy polskiej na jakiegoś beja lub paszę. Ale to były manewra polityczne - komedye, dowodzące nibyto wielkiej dyplomacyi i miłości ojczyzny u tych, co się na owe awantury puszczali. Szczęść im tam Boże na téj drodze! Jeżeli jeszcze dziś myślą, że nie popełnili wielkiej niedorzeczności tém lepiéj dla nich. W wyjątkowém naszém położeniu dzisiejszém wszystko to jednak daje się, jeśli nie chwalić, to przynajmniej rozumieć. Ale wtedy! W czasach tak normalnych, takiéj głębokiej wiary, w czasach gdzie sobie z religii jeszcze żartów robić nie pozwalano był to wypadek dziwnie nierymujący ze wszystkiém, na czém tylko ta rzeczpospolita stała. Jakichże to chyba nadzwyczajnych potrzeba było kolei losu, żeby się była mogła wyrobić taka osobistość, jak owa przez historyka odmalowana! Szlachcic polski turczony wrócił do kraju

[ocr errors]

po

otrzymał od króla opatrzenie, jest wolny i niezawisły i mimo tego

Tom I.

11

nie chce czy nie może „złej wiary swojej odstąpić“. Ileż w tém wszystkiém zagadek! Ile domysłów się tu nastręcza względem przeszłości Bieleckiego, względem jego związków z drugą ojczyzną, względem jego własnej indywidualności, czego wszystkiego historya wcale nie odsłonił. Była wtedy w młodszém gronie poetów naszych w ogóle wielka skłonność do obrabiania przedmiotów oryentalnych. Sam Słowacki hołdował tej skłonności. Otóż nastręczała się tu jedyna w swoim rodzaju sposobność uczynienia zadość temu pochopowi przejętemu od Byrona i Moora, nie rozmijając się przeto z rzeczywistą tradycyą i narodową i nawet historyczną.

Albo rzućmy okiem na inną stronę tėjże tradycyi. Autor, któryby był obdarzony pewnym zmysłem dziejowym, któryby dla natchnienia swego szukał podstaw więcej przedmiotowych, byłby się tu uczepił tych słów kronikarza naszego: Król dał, a panowie wzięli, i byłby podniósł głównie ów fałsz odwieczny w stosunku możnowładców dawnej Polski do braci młodszej, do szlachty, która choć z prawa we wszystkiém niby równa magnatom, była w rzeczy saméj jednak ciągle przez nich traktowana z odtrącającém lekceważeniem. Z tegoto fałszu wynikły u nas wszystkie klęski publiczne. Wszechwładność panów taka, jaka była w dawnéj Polsce, nie byłaby mogła mieć miejsca, gdyby prawa im przynależne a pra wa niższéj szlachty były rozgraniczone. Rozgraniczenia tego nie dopominali się możnowładcy, bo zagarniając przy każdej sposobności dla siebie wszystko, co się zwało wolnością szlachty, więcej posiadali mocy, niżby im takowéj była dać mogła

« PoprzedniaDalej »