NA OBRAZY POLAKOW STAROZYTNYCH
z Rozkazu J. K. Mci Stanisława Augusta do Biblioteki Zamkowey zebrane.
Zacnych dusz wielkie cienie, którym los łakomy
Zabrał w plonie, co tylko miał człowiek znikomy; A sława próżna szwanku, trwalszą część istoty Nad gwiazdami zatlone wzniosła kołowroty:
Jeśli, choćbym Orfeia życio-wrotney ręki Brząknął palcem po arfie, słodkie leiąc ięki, Trudno was w stan pierwotny rymem przeobrazić, Daycie się widzieć w czym was nie potrafił skazić.
Płodne w niezwiędłą młodość cnych artystów dłonie Dały wam w tchnącey karcie żywot i po zgonie; A czas ostre kły, chociaż wszystko pod moc bierze, Sam się dziwiąc ich sztuce, ztępił na papierze.
W waszych twarzach, cofaiąc pęd wstecznego świata, Po żyzney myśl przestrzeni w płod rycerski lata, Nim ią winy prawnucze mieniąc w narod podły O żałosny szwank sławy i dzierżaw przywiodły.
Błahać to folga w smutkach, przecież ie osładza, I sen acz lubym kłamstwem zmysł obłędny zdradza, Barwiąc w kształtne powaby bezcielne widziadła; Miło być i przez marne fortunnym zwierciadła.
Mylę się! czy i z niemey karty miedź chrapliwa Z groźnym się dzielnych mężow okrzykiem ozywa? Na który, gdzie swe z wieków lody maią leże, Dziki bałchan i Gockie drżą od strachu wieże.
Cofa się Don zdumiały do źrzódeł taiemnych; I z nurtow dobywaiąc Dniepr iuchę podziemnych, Toczy przez Roxolańskie zakrwawiony włości Broń kruchą, rdzawe hełmy i zbutwiałe kości.
Ich sława, i pod Carskim grodem Trackie ieńce Wlekąc w pętach, na bramach tryumfalne wieńce Lackim mieczem wyżłobia i napisy wiernę,
Gdzie Jan trzeci pohańców tłukł woyska niezmierne,
Inni poważnym lustrem radney błyszcząc togi, Lub w zaszczyt świetnych tyar przybrani dwurogi, Słyszę, iak silnym zdięci miłości łańcuchem, Jednym mówią ięzykiem, a iednym tchną duchem.
Mniey dbali na prywatnych uraz zyski szkodne, Niosą powszechney matce myśl i serce zgodne; Rzadki, tłumiąc naiemnym walne rady głosem, Długich prac trudne dzieło podłym zkalał trzosem.
Jedney dzieci oyczyzny, iedney członki głowy, Powierzywszy iednemu rząd całey budowy, Wiernie stoią przy Królu: ieśli złość wybiegła Z kluby, rzadziey wierzgała, prędzey się postrzegła.
Cnota ieszcze szacunek, baczne zdania wiarę, Nieufność miała szranki, wściekła duma miarę; Podłość coś więcey sromu, zyski mniey łakome Były, swobodzie rozum i prawa znaiome.
Zgoda, mądra podległość, praw przestroga pilna Sprawiła, iż im przemoc nie bywała silna; Ni kray za nich, igrzysko postronnych ięzyków, Chował sobie tyranów, obcym niewolników.
Czy to był wiek ze złota ulany prawdziwie? Czy błędna zawiść w głębszey tonąc perspektywie, Łacniey się bez spolników dawa zwieść obłudzie? To pewna, że rząd zawsze był zły, lepsi ludzie.
Wytłoczeni na stęplu starożytney cnoty, Pięknieyszą mieli duszę pod barwą prostoty; Zywszą spólnego dobra miłość, którey władza I słabe krzepi siły, i trudy osładza.
Bliżsi wiekow fortunnych, gdy ieszcze umysły I sławy i honoru trzymał węzeł ścisły, Prętszey w przeciwney dobie dopaść mogli rady, Dosyć mocni z równ’mi na koło sąsiady.
Lecz, iak ziarno obficiey rodzi na nowinie, I strumień u swych źrzódeł czystym nurtem płynie, I drzewo młodociane buyniey strzela w lesie: Każdą rzecz twórca w swoim postawił zakresie.
Płochy zawsze w obrotach świat koleią chodził: Po złotym, z podleyszego kruszcu wiek się zrodził: Srebro miedzi plac dało: kto wie, nasze syny Po żelaznych rodzicach czy nie będą z gliny!
Już się w nas cecha pierwszych lat do szczętu starła, Rdza gnuśnego letargu męską broń pożarła; Wolność z kluby wyparta, pod hasłem prywaty, Ciśnie słabszych, lży równych, depce maiestaty.
Niemasz kaźni, chyba gdzieś w statucie, na zbrodnie; Przemoga kuie prawa, złość ie rwie swobodnie: Przedayna sprawiedliwość tam ugina szali,
Gdzie złoty gwicht, lub groźny błyska miecz ze stali.
« PoprzedniaDalej » |