U niego i naycięższy czas nie. goni szczątkiem; Bo wszystko idzie ładem, i pięknym porządkiem: Baczność umie wszystkiemu dokładnie poradzić, Złe zawczasu uprzedzić, albo ie odsadzić.
I naywiększa fortuna w płochych rękach znika; Pęknie szkuta ładowna, gdy niema sternika. Utrata niszczy domy, próżno się nadyma Gnuśny przepych; z rozumnym nigdy nie wytrzyma.
Podobny malowaney teńczy na obłoku, Co misternym zakołem słonecznemu oku
Chcąc zabrać prym, od wieków zgodliwie przyznany; Zatacza krąg z tysiącznych farb gładko utkany.
Małe się niebo zdaie dumie nieobaczney, Sięga świetnemi barki drogi zodyaczney; Pisząc się pożyczonym blaskiem, który lada Za moment, oczy łudząc, gaśnie i upada.
A tym czasem wódz światow nadpowietrznych złoty, Torownym raz gościńcem kryśląc swe obroty, Zawsze pełen światłości, zmianie nie podlega; I sam świeci, i drugie bląskiem swym żażega.
Jego wdzięcznych promieni darem wszystko żyie, Co twardy ląd wywodzi, mokry żywioł kryie, W śklanych pławiąc wnętrznościach; i co wyżey świata Pierzystemi żaglami powietrze umiata.
Czy się z pieluch szkarłatnych dzień wywiia cudnie, Czy chłodny wilży wieczor, czy gore południe ; Równie świeci, ilubo spocznie morskim na dnie, Iz oczy i z pamięci długo nie wypadnie.
Tak kto swą wielkość uiął w mądrey miary prawa, Nigdy w niey, w całym życia biegu, nie ustawa. Płochość ma bystry pochop, wzrost nagły, zgon skory; Rozumny równo świeci od pory do pory.
Jeśli go ród z honorem nad ludzki stan niesie, Mądrość w ludzkiey równości trzyma go zakresie; Tam tylko ukazuie pańską swą osobę,
Gdzie trzeba dźwignąć przyiaźń, lub wesprzeć chudobę.
Zmiennym fortuny losem w lustrze swym zaśniadłe Domy ze rdzy otarte, dźwignione upadłe, Młódź szlachetna biorąca polor z nauk gładki; Te są dobroczynności iego iawne świadki.
Dom iego domem wszystkich, co są tego godni, Czeladka dobrze płatna, poddani nie głodni: Słudzy pewni nagrody, słusznie o nim mniema Polska: szczęśliwy, kto się u drzwi iego trzyma.
Ztąd, gdy innym wysokość stanu zawiść rodzi, Zaden zawisny ięzyk w niego nie ugodzi; Każdy mu z serca życzy lat czerstwych i długich, Wiedząc, iż sobie żyiąc, żyie i dla drugich.
Takie maiąc, cny Książe, całey Polski chęci, Nim podasz wielkie imie niezgasłey pamięci; Długo ieszcze domierzać będziesz, w zdrowie żyzny, Kresu lat pożytecznych dla dobra oyezyzny.
Jasność spraw znakomitych, spokoyność sumnienia, Zywszym wieńcem skroń zacną coraz uzielenia; Wdzięczność publiczna dłoni ku wsparciu nakłania, A głos narodu starość leniwą odgania,
Króla Polskiego, W. Książęcia Lit:
Collegium Nobilium Varsav: Soc: Jesu.
Mogłoż kiedy to szczęście potkać nasze progi,
By twe po nich, Monarcho! deptać miały nogi? Fortuhne książąt gmachy, choć się im raz zdarzy Widzieć w podwoiach swoich promień pańskiey twarzy! Myśmy z sług twych nayniżsi, ani możem żądać, By słabe oczy miały na twóy blask poglądać. Ni takiemu gościowi znaydzie dom nasz wszytek Mieysca; chyba że w sercu damy ci przybytek.
Ten ci więc otwieramy: lecz tam gościem, Panie, Nie będziesz; bo w nim dawno miałeś pomieszkanie. Cóżkolwiek bądź; choć na twey widzim złoto głowie, Iz ust twych praw czekaią waleczni Lechowie; W niczym ci nie uwłacza ta podła gościna: Wszak i bogom odwiedzać ludzi nie nowina. Nie zawsze, co swóy pałac wyniosł nad obłoki, Po gwiaździstych posadzkach Jowisz liczy kroki; Częstokroć srebrno-piórym orłem uniesiony, Wziąwszy postać śmiertelną, zwiedza ziemskie strony. Ani, co przez niebieskie wozi światło znaki, Pędzi zawsze Apollin poczwórne rumaki;
Czasem złote z swych skroni złożywszy promienie, Spieszy, gdzie Parnas z laurów czyni słodkie cienie. Często nada z umysłu przykre złożyć troski; Wszak od starań ani sam wolen rodzay Boski. Ma co czynić w niebiosach, ten co wszystkim włada; Ma zwierzchność, co na ziemi tron iego zasiada: Korona, iasność berła, i blask z pereł mnogi Cóż iest, ieśli nie ciężar? to tylko, że drogi. Kogo na wyższym stopniu szczęście posadziło, Temu więcey frasunków i trosk przyczyniło.
Wiemy, iak ciężka przez się rzecz ludem kierować, Cóż temu, kto chce z iego pożytkiem panować? Dobrym zaś żaden nie iest z królow, chyba który Łączy serce oycowskie z powaga purpury.
Wielu było, co światu panowali w Rzymie, A ieden August nosił słodkie oyca imie. Wielu było Augustów; tyś ieden z tey kwoty, Coś z imieniem Augusta złączył iego cnoty. Ugasił on pożary, co ie Mars był wzruszył, I na własną krew groty zaostrzone skruszył: Przywrócił sprawiedliwość, i rząd miastom dawny, Przyczynił skarbu, wygnał zbytek marno-trawny: A sz zękiem nienawisney broni które były Uszły z Rzymu, za niego Muzy wróciły.
Równie za ciebie, Królu, swobodny Sarmata Widzi w monarsze swoim Augustowe lata. Już szaleństwo, i co krew lać braterską rada, Nie mogąc znieść twey twarzy, precz uchodzi zwada; Uchodzi, a z rospaczy trzęsąc warkocz smoczy, Wściekła w pochodniach własnych kły pieniste tłoczy. A pobożność ze zgodą zwiedza nasze niwy; I pokoy, nosząc wieńce na głowie z oliwy. Ni swawola w obłudney wolności maszkarze Łamie praw, co przód lżyła trony i ołtarze. Ni fawor z zyskiem podłym urzędy rozdawa: O iak wiele ztąd złego kray ieszcze doznawa! Więcey niż nieprzyiaciel oyczyźnię swey wadzi, Kto się pnie na urzędy, i bez zasług sadzi. Chciał rządzić i Faeton cugi słonecznemi, Lecz ten dar był ostatnią zgubą całey ziemi. Obrócił świat w perzynę; a upadkiem z nieba Doznał, że chciał więcey, niż dać mu było trzeba.
« PoprzedniaDalej » |