Obrazy na stronie
PDF
ePub

Jak niecierpliwa tęskliwey zwłoki
Matka, gdy nie widzi syna;
Zadżdżone bystrym wiatrem obłoki,
I łódź, i morze przeklina.

Myśli po brzegach, chodzi, postawa,
Jęczy boleie, przyzywa:

Tak utęskniona bez Słanisława,
Wzdycha stolica życzliwa.

Wszystko ci winno to miasto, Panie, Bezpieczność, zdrowie, ozdobę:

Kto poznać zechce, w iakim iest stanie, Ma w oczach niechybną probę.

Samey Cererze niegdyś święcone,
Kryią się gmachami niwy;
Naiady z mętow swych oczyszczone,
Zdróy ludziom wydaią żywy.

Pięknieyszym wzrostem wstaią budowy,

Przed murem znikaią drewna.

Przyćmione Muzy lustr biorą nowy,
Oświata narodu pewna.

Stoią za szańcem domy warownie,
Zbrodnia nie stąpa zuchwale:

Ma swoie Pallas z Marsem zbrojownie
I w księgach i arsenale.

Spokoyny ziomek słodko używa,

Co mu Bóg zdarzył na stole;
A ciebie swoim oycem nazywa,
Wesoły w godowym kole:

I żebyś długie dni pędził, pragnie,
Szczęśliwy, kochany, rzeźwy:

Czy w wieczor z winem gąsiora nagnie,
Czy rano modli się trzeźwy.

ODA

XVII.

KOLEY ŻYCIA LUDZKIEGO.

Pewny

ewny strumyczek biegnąc po kwiecistey łące, Uwiedziony pozorem roskoszney krainy;

Tam się bawi swobodnie, wiiąc koł tysiące,
I z żalem iść mu z lubey przychodzi gościny:

Wpada potym z szelestem na okropne skały,
Tocząc po twardych głazach zapienione wiry:
Już, co go pierwey słodkim mruczeniem głaskały,
Zabiegły w obcą stronę ucieszne Zefiry.

Wściekły gdzieś z Eolowey wiatr wyparty prasy, Zasępił czysty kryształ czarnych deszczow mrokiem: Przecie nasz pielgrzym i te wytrwawszy tarasy, Wolnym pod iakieś miasto przypłynął potokiem.

Tam wchodzi, z tamtąd znowu na błonie wypada,
I w podróży spokoyne miia kmiotków chaty,
Sliczne trzody po wzgórkach, po dolinach stada,
I z rol żyźnych obfite do stodoł intraty.

Alić powtórnie w smutne zagnany pustynie,
Sam niewie, kędy dąży; iak się z tąd wywięzi:
Zkąd zaledwo po długich zakrętach wypłynie,
W buyney drzew rozłożystych odpocznie gałęzi.

Nakoniec miedzy piaski skrywszy się nadbrzeżne,
W nieprzebytym nawieki zniknął oceanie.
To mi staruszek mówił, co miał włosy śnieżne.
A ia westchnąwszy na to: tak się z nami stanie!

Po różnych niestateczney igrzyskach fortuny,
Po troskach marnym szczęścia przeplecionych blaskiem;
Przyidzie na koniec człeku wleść do srogiey truny,
I skończywszy wędrowkę, zawrzeć oczy piaskiem.

OD A XVIII.

DO STANISŁAWA AUGUSTA

Króla Polskiego W. Książęcia Litt:

Z okazyi otrzymanego swego zdrowia.

W poziomym domku, gdzie ledwo doleci

Dziennym promyczek słoneczny przechodem,
Rzucasz wzrok na mnie, Królu, po raz trzeci,
Zwykłey dobroci szacownym powodem;
Kędy pomiedzy dwie skwarliwe ścianie
Na trzęskim niemoc szarpie mię rydwanie.

Nie iestem giermkiem ia nieustraszonem,
Bym w tarcz troynitną bok pański odziewał;
Ni złoto-rymnym Augusta Maronem,
Co w karb wieczysty dzieła iego wlewał:
Z tego się daru śmiele tylko piszę,
Zem wierny panu memu, póki dyszę.

Twego, Monarcho, blask ożywny czoła
Wskrzesił mą duszę i dzielniey ukrzepił;
Niż życio-wrotne i kruszce i zioła,
Z kąd Eskulapi szkołę swą zaszczepił:

Ze wziąwszy pierwszy hart w strzaskanym domu,
Charontowego styr złamała promu.

Tak, kiedy nagłym wichrem się zamąci,
I grunt na mętne przerzuci powiersze;
Ledwo się morze z niebem nie roztrąci,
Swiat się w otchłanie zdaie wracać piersze:
Warczy powietrze, ziemia drży; a społem
Ogień się łamie z wilgotnym żywiołem:

Lecz, gdy błagalne rozwinie warkocze,
I czarney zemknie wodz zorzów opony;
Legną szkłem mokrym uporne rostocze,
Słodkim powiewem zieie wiatr uśpiony;
A błędny żeglarz puhar moszczu pełny,
I skot na ołtarz kładnie srebrno-wełny.

Zywym iest morze człowieka obrazem:
Ledwo się kiedy uciszą oboie.
Wszystkiego pragnie, i nie syty razem,
Połyka cudze, gdy rozlewa swoie;
A pod zdradnego błękitu zasłoną,
Wirów i głazow tai pełne łono.

Zbytek mu szkodnych dodaie wilgoci, Myśl ie zagęstwia, a smutek osala; Duma ze złością ledwo nie przewróci: Więc iak się z gruntu nagła zburzy fala, Mętnych topielisk siędzie dusza na dnie, Lub ledwo brzegu łodeczką dopadnie.

« PoprzedniaDalej »