Obrazy na stronie
PDF
ePub

Czyliś nas kochać przestał, oycze ukochany, Zostawuiąc swym własnym chuciom lud zmieszany? Lud, który cię obrawszy swym wodzem, swym panem, Prześladuie sposobem w świecie niesłychanem?

Nie pada na twe serce, Królu, zmysł tak dziki,
Serce, co srogie nawet kocha przeciwniki;
I gotowe naycięższe urazy darować,
Byleby z niemi mogło oyczyznę ratować.

Tyleś nam dał dowodów miłości prawdziwey,
Pokazuiąc i wolę, i umysł chętliwy

Do dźwignienia powszechney z klęsk ostatnich matki;
Boś znał z gruntu iey rany i iey niedostatki.

Samiśmy przygod naszych sprawcami ogniwa;
Ze wszystko opak bierze zazdrość nieżyczliwa,
I w czystych twych zamysłach dla dobra oyczyzny,
Szuka, iak szkodny paiąk, i w różach trucizny.

Jęczemy już na własne, iuż obce uciski,
Na słabość narodową, na prywatne zyski.
Niechże się do poprawy kto ozwie z ochotą;
Wrzeszczy złość podeyrzliwa: że chce być despotą.

Nie naprawi sam Dedal uporney machiny,
Gdzie się sprzeczne trą własnym zawrotem sprzężyny;
A rękom, coby mogły skutecznie poradzić,

Ani się dadzą dotknąć, ani się pogładzic.

Nie mogą tam iść rzeczy przyzwoitym szykiem, Gdzie każdy chce mieć wszystko, i być poradnikiem: A ieśli mu nie wierzą, albo mu nie dadzą,

[ocr errors]

Barwiąc gniew dobrem kraiu,zwierzchnią czerni władzą!

Choćbyś sam nektar Boski w tuczną strawę wraził;
Komu ślinogorz martwe podniebienie skaził,
Nie uczuie zepsuta gardziel sprosnym wrzodem;
Mieniąc iadem, kęs wdzięcznym podsycony miodem.

Kto raz sobie szlachetną hardzie zmierził cnotę,
Mów mu: iż ona sama wskrzesza wieki złote,
Sama związkiem towarzystw, występkow wędzidłem,
Naypewnieyszym rozumu wodzem i prawidłem:

Nie przekona zazdrości głos całego świata.
Nazwą bezbożnym błędne Ateny Sokrata:
A co był i mądrości i cnoty modelem;
Będzie kraiu, bo tak złość chce, nieprzyiacielem.

Takci to zawsze było, i będzie na potem:
Kiedy się wszystko toczy fortunnym obrotem.
Każdy sobie przyczyta cześć, choć nic nie czyni;
A w złym razie samego tylko rządzcę wini.

Stawiamy zmarłym królom ołtarze pochlebne,
Bo ich widok zaćmiły zasłony pogrzebne;

A przecież, choć kto lekko wzrok po dzieiach wodził,
Powie śmiele: iż żaden król nam nie dogodził.

Zawsze duma obcemi nastroiona duchy,

Wzniecała na swe pany kraiowe rozruchy;
I pod płonnym pozorem praw swoich obrony,
Niszcząc własne, sąsiedzkie bogaciła strony.

Poznaiemy, monarcho! z iakiego ta burza
Na ciebie i na twóy kray zrzódła się wynurza,
I to nas srodze boli; że będąc niewinny,
Doznawać skutkow musisz nienawiści gminney.

Lecz masz na to lekarstwo pewne z doświadczenia; Wiesz, żeś dobry król: ciesz się z takiego sumnienia. To twóy sędzia: ten gdy ci wiernym świadkiem, panie; Gardź tym, ieśli nienawiść ma błędne mniemanie,

Niech swe gryzie przeklęta i szarpie pochodnie:
Wszak to iey cnota, z każdey cnoty czynić zbrodnie,
I nawodzić żałobną barwą świetne sprawy;
Ze sama iest okropney, i czarney postawy.

Nie są wolne od iey strzał monarchow stolice;
Biie bez braku w domy ludzkie i swiątnice.
A ktoby pytał, czemu? odpowiedzieć snadno:
Bądź złym, a strzałą o cię nie zawadzi żadną.

Lecz czyliż, że cię okiem wszędy ściga krzywym, I zayrzy twym niewinnie postępkom cnotliwym; Masz zaniechać, coś począł? i tępiąc ochotę, Sam nieiako twą własną prześladować cnotę?

Królu! słabych to tylko umysłow upadać,
Nie twego, który samym szczęściem umie władać;
I kierować potrafi równie cnoty styrem,

Czy morze Austrem szumi, czyli śpi Zefirem.

Kończ twe o nas starania, nim szturm szyię złamie, A wierne cię zupełnie twórcy dźwignie ramie; Pomniąc na to, bespieczny w niewinności zbroi: Złość się burzy, gmin gada, mądry zawsze stoi.

O DA XIV.

STARUSZEK.

Już mię u tego kresu wyrok wieczny

Postawił, zkąd się wiek nie cofnie wsteczny:
To tylko słodzi żałosne me straty,

Ze przecie rozum zwykł przychodzić z laty.

Na cóż się przyda, o ślepoto sroga!
Brać tak szacowny podarek od Boga;
Jeśli dla tego czas na bredniach trwonię,
Bym tylko z niego korzystał przy zgonie?

W pierwszym poranku wiosny niemowlęcey,
Prowadząc żywot ledwo nie bydlęcy;

Słabi, nikczemni, wątłą ścianą z niczym,
Zkąd dzielny twórca nas dźwignął, graniczym.

Ledwo się z ciemney mgły wygarniem troche, Alić nas chęci w bok unoszą płoche:

I tym głupszemi zostaiem od dzieci;

Ze gdzie nam szkodzi, tam błędna myśl leci.

Więc grubą wdziawszy na oczy zasłonę,
Oślep na rafy bieżym utaione:

Roskosz nam luba i miłostki; kture
Hańbą rozumną człowieka naturę.

A kiedy młodość zbieży nie uięta,
Czyliż się błędny człowiek upamięta?
Silnieyszym szturmom idzie na igrzyska:
Wprzód ludzie zwodził, a potym uciska.

Czas, który wszystko swym pędem wywraca,
Cokolwiek długa budowała praca,

Nic nie folguie: same bez zniszczenia
Występki nasze z latami odmienia.

Smiesznym się ludzki wiek obraca szykiem;
Z rana półgłowkiem człek i rozrzutnikiem,
Pysznym w południe, a ze dnia upadem
Kutwą łakomym, i mrukliwym dziadem.

Już mię lat zbiegłych niebaczne zapędy
Dwakroć w żałosne wprowadziły błędy:
Będę miał oko; by przynaymniey schyłek
Był życia mego wolny od omyłek.

« PoprzedniaDalej »