Czyliś nas kochać przestał, oycze ukochany, Zostawuiąc swym własnym chuciom lud zmieszany? Lud, który cię obrawszy swym wodzem, swym panem, Prześladuie sposobem w świecie niesłychanem? Nie pada na twe serce, Królu, zmysł tak dziki, Tyleś nam dał dowodów miłości prawdziwey, Do dźwignienia powszechney z klęsk ostatnich matki; Samiśmy przygod naszych sprawcami ogniwa; Jęczemy już na własne, iuż obce uciski, Nie naprawi sam Dedal uporney machiny, Ani się dadzą dotknąć, ani się pogładzic. Nie mogą tam iść rzeczy przyzwoitym szykiem, Gdzie każdy chce mieć wszystko, i być poradnikiem: A ieśli mu nie wierzą, albo mu nie dadzą, Barwiąc gniew dobrem kraiu,zwierzchnią czerni władzą! Choćbyś sam nektar Boski w tuczną strawę wraził; Kto raz sobie szlachetną hardzie zmierził cnotę, Nie przekona zazdrości głos całego świata. Takci to zawsze było, i będzie na potem: Stawiamy zmarłym królom ołtarze pochlebne, A przecież, choć kto lekko wzrok po dzieiach wodził, Zawsze duma obcemi nastroiona duchy, Wzniecała na swe pany kraiowe rozruchy; Poznaiemy, monarcho! z iakiego ta burza Lecz masz na to lekarstwo pewne z doświadczenia; Wiesz, żeś dobry król: ciesz się z takiego sumnienia. To twóy sędzia: ten gdy ci wiernym świadkiem, panie; Gardź tym, ieśli nienawiść ma błędne mniemanie, Niech swe gryzie przeklęta i szarpie pochodnie: Nie są wolne od iey strzał monarchow stolice; Lecz czyliż, że cię okiem wszędy ściga krzywym, I zayrzy twym niewinnie postępkom cnotliwym; Masz zaniechać, coś począł? i tępiąc ochotę, Sam nieiako twą własną prześladować cnotę? Królu! słabych to tylko umysłow upadać, Czy morze Austrem szumi, czyli śpi Zefirem. Kończ twe o nas starania, nim szturm szyię złamie, A wierne cię zupełnie twórcy dźwignie ramie; Pomniąc na to, bespieczny w niewinności zbroi: Złość się burzy, gmin gada, mądry zawsze stoi. O DA XIV. STARUSZEK. Już mię u tego kresu wyrok wieczny Postawił, zkąd się wiek nie cofnie wsteczny: Ze przecie rozum zwykł przychodzić z laty. Na cóż się przyda, o ślepoto sroga! W pierwszym poranku wiosny niemowlęcey, Słabi, nikczemni, wątłą ścianą z niczym, Ledwo się z ciemney mgły wygarniem troche, Alić nas chęci w bok unoszą płoche: I tym głupszemi zostaiem od dzieci; Ze gdzie nam szkodzi, tam błędna myśl leci. Więc grubą wdziawszy na oczy zasłonę, Roskosz nam luba i miłostki; kture A kiedy młodość zbieży nie uięta, Czas, który wszystko swym pędem wywraca, Nic nie folguie: same bez zniszczenia Smiesznym się ludzki wiek obraca szykiem; Już mię lat zbiegłych niebaczne zapędy |