Obrazy na stronie
PDF
ePub

O DA VII.

NIEMEN CZYN

Z okazyi otrzymanego tego probostwa.

Ziasnego dworu, gdzie twóy promień złoty

Doyrzał mię w ziemi, dobył, i oczyścił,
Stawiąc pomiedzy szereg rymo-ploty,
Bym z publicznego szacunku korzyścił:
Oto mię, królu, (bom iest dzieło twoie)
Na kąt posyłasz i wieśniacze znoie.

Już się od piórka i słoniowey fletnie
Do sierpa, widzę, brać trzeba w tym czasie;
A com wprzód rzynał, uwieńczony świetnie,
Z lauru gałązki buyne na Parnasie;

Kładąc ie pod twe dobro-czynne stopy,
Przyidzie szykować ścięte w mendel snopy.

Wzgardzony tłumney wygnaniec Warszawy,
A miedzy brudne policzony kmiecie;
Rolne mą będą zabawką uprawy:

Znać, żem na wielkim nie wart mieszkać świecie.

Lecz i w tym przecie osadzony stanie,

Spiewać cię będę, nayłaskawszy Panie.

W prostego wiernych tayniach przyrodzenia,
Kędy pień lada cieniow nie rozwleka;
Pochlebstwo wiatrow fałszywych nie zmienia,
Woda, porwawszy dary, nie ucieka:
Szczerym natura idąc sobie szykiem,
Władać mym będzie sercem i ięzykiem,

Ze od tych krokow wzrost się móy poczyna,
Rad i pomierny folwarczek dziedziczę :
Wszak i leśnego w pośrzód Niemenczyna,
Jeszcze się echo odzywa słowicze;

Gdzie luby wieszczek, zaszczyt 2 Sarbiewa
Szumno-gałęźne głosem żywi drzewa.

Jego wysokim ożywiony duchem,
Jeśli nie cofnę niestanowną wodę,
Ni strun urocznych taiemnym łańcuchem
W taniec pochopnych dębow nie powiodę,
Serca ci iednak będę ciągnął z chuci,
Co ie błąd święty często bałamuci.
Próżno nawracać wielmożne próżniaki,
Zbroynego na nie potrzeba plebana.
Podłe to dusze, zyskowne żebraki,
Gotowe stokroć lżyć i wielbić pana.
Prędzey swe serce kmieć ku tobie nagnie;
Cierpieć on umie, a niewiele pragnie.

Z te

2 Wieś w Ciechanowskim; z którego nazwisko miał poeta Sarbiewski, bywał w Niemenczynie często, iako sam pisze:

Quales Lucisci, vel Nemencini lacus,

Udumve Bezdani nemus, I. Ep. od e.

Z temi ci wonne zwiiać będę plony,
Kłaść na ołtarzu plenne zbożem kłosy,
Rymem nacinać hartowne iesiony,
Iz snopkow dźwigać rycerskie kolosy.
Czas ich żarłocznym zębem nie pożyie,
Bo miłość swemi skrzydłami okryiè.

ODA VIII.

DO IGNACEGO WITOSŁAWSKIEGO

Oboźnego Polnego Koronnego

O złym używaniu poetyki.

Długoż próżney obmierzłym być kapłanem dumy,

I na górnych ołtarzach wonne kłaść perfumy;
Zkąd za drogie ofiary, bożyszcza złociste
W słownych daią zamętach odpowiedzi mgliste?

Alboż tylko poczciwość, honor, męstwo, rada
W pyszney Sydonu wełnie, i w złocie zasiada;
A ziomek, że mniey stroyny, choć w cnotę bogaty,
Ma zniknąć potomnemi zatłumiony laty?

Nie tak iest, Witosławski: nie na mym zagonie
Mętny Lete powłacza niepamiętne tonie;

Zebym słodkiey przyiaźni świadek przez lat wiele, Miał ią kiedy w niewdzięczne pogrążyć topiele.

Dosyć się strun napsuło, nucąc niedostępne
Skały owe, i cedry pyszne a posępne:

Zagraymy co chrościnom: rychley w tey dąbrowie
Głos móy doydzie; twey echo wdzięczności odpowie.

Czas się wziąć do pierwotney czystych Muz roboty.
Wszak, kiedy światu Saturn wiek ulewał złoty;
Kto kochał, kto kochany, był śpiewania celem,
A w hołdzie rym odbierał sam Bóg z przyiacielem.

Wychowanka pokoiu, iasney płod natury,
Lasy tylko poezys lubiła a gury :

I gdy pierwszy swey matce wiersz zabrząknąć miała ;
Ton iey serce, takt prawda, wolność wdzięk dawała.

Jeszcze nudne pochlebstwo dusz za ięzyk płatnych Nie wlokło iey przed wozem rozboycow szkarłatnych; Ni złotemi u kotar pętało kaydany,

By krwawe z wiarołomstwem wielbiła tyrany.

W lubey gaiow zaciszy niewinność pastusza,
Gdzie Zefir mdłe gałązki płochym skrzydłem wzrusza,
Bez chęci podłych zyskow, bez uraz boiaźni,
Spiewała tylko cnocie, pracy, i przyiaźni,

Kto w wierney ślubow spręży chował dzieci karne,
Pomyślnym wieńczył snopkiem znoie gospodarne:
Liczne pługi wywodził, sytsze pasał stada;
I równą szalą ważył z swym dobro sąsiada.

Sława cnoty nagrodą, głos był sławy świadkiem.
Nie znała iey fortuna nabyta przypadkiem:
Wdzięczną lutnię stroiło powszechne sumnienie;
A kto lepszy, brał milsze w upominku pienie.

Lecz kiedy wiek skażony wspak rzeczy przewrócił,
Serca oblokł w żelazo, choć dachy pozłocił;
A plac spólney natury w różne grodząc płoty,
Ołtarze losom stawił, a kruchty dla cnoty:

Gdy równość pod szczęśliwszą przemocą upadła,
Skowano sierp na kordy, na przyłbice radła;
Rozdęta pychą, gnuśność błysnęła szkarłatem:
I poeci z zepsutym popsuli się światem.

Podła chciwość mamony, względy boiaźliwe,
Ztruły w samych ponikach iadem źrzódło żywe;
Ze co pierwey niewinnym nurt prowadził stokiem
Zdróy Kastalski, obcych się zlewow zmącił tłokiem.

Taka, co ią podniebnych śniegow wilgie łoże, Wiecznym krzepi rozciekiem do walney podroże; Czysta w rodzinnych pieluch zielonym okresie, Jasny z urny oyczystey Wisła kryształ niesie :

« PoprzedniaDalej »