Obrazy na stronie
PDF
ePub

Leon.

„Bo towarzysz z ciebie jakich rzadko. Strzelasz tego, jész dobrze, i wypijesz gładko; Czas mi już wydać za mąż córkę urodziwą, Wiem ja wiem że ty na nią nie patrzysz zbyt krzywo; Stotysiączków w posagu, już czeka w potrzebie, Sam więc zważże sąsiedzie.... ona nie dla ciebie."

A, potwór.

Delatour.

Leon.

„Ty nic nie masz lub coś z odrobiny. To nie zmniejsza twych zalet, ani zwiększa winy; Więc się nie wstydź, nie rumień, ty masz więcej bowiem: Przystojnie się prowadzisz i cieszysz się zdrowiem." (Do Delatoura).

Jak znajdujesz poczciwca.

Delatour.

Zabawny.

Leon.

Więc mówi:

„Przeznaczam moją córkę hrabiemu Motowi,
Jego grunt z mym się styka, więc zniosłszy granicę,
Zrobim z tego największy park na okolicę;
Tymczasem, zięć mój przyszły, dochodzi mnie zdala,
Na częstą twoją bytność u mnie się użala.

I ludzie coś tam gwarzą, obmów się nie strzegą,
Ot głupstwo, jak gdyby w tém mogło być co złego;
Lecz się nie troszcz, zaczekaj niechno się pobierą,
Przyjdziesz znów, będziem we dwóch z tąż przyjaźnią szczerą
Gawędzić przy butelkach, strącać onym szyjki,

I śmiać się: mam dla ciebie nowe dykteryjki."
(tonem naturalnym),

Tak, nowe! Jabym miał przyjść, cieszyć się z przyjęcia?
Nie głupim niechaj niemi bawi swego zięcia!

Delatour.

Czyś już odtąd nie widział córki?

Leon.

Po wytrwałem

Śledzeniu i zabiegach raz ją napotkałem;

„Leonie, rzekła do mnie, wchodzę w stan twéj doli, A troska co cię boli i mnie równie boli.

Niech wyznanie to moje, jako serca echo,

Będzie ulgą w twym losie, w cierpieniach pociechą;
Lecz nie widuj mnie więcej, chyba z ojca wolą:
Gdyby ostrą mnie przykuł opiekun niewolą,

Możebym słusznéj dumy draśnięta żałobą

Szukała zemsty na nim w częstych schądzkach z tobą;
Lecz mój ojciec mną rządzi tak słodko, łagodnie,
Że zdradzając go, ciężką spełniałabym zbrodnię;
Zawierzył mi zupełnie i ma słowo moje,

Że nie będziem sam na sam rozmawiać we dwoje;
Wiesz dobrze że daremnych przyrzeczeń nie robię,
A chybiając im, sama chybiałabym sobie;
Słowo me więc, mnie więcej przeciw tobie strzeże:
Nie ustrzegłyby krata, łańcuchy i wieże."
Delatour.

Dobrze mówi, pochwalam to postanowienie,
A ceniąc słów jej wartość i osobę cenę.
Leon.

Zegnam cię, powiem ojcu tuląc uścisk bratni,
Żem cię dzisiaj widziała, lecz już raz ostatni;
Z tém wszystkiem, nie rozpaczaj, ojciec ciebie kocha,
Licz na czas, oddalenie i na mnie téż trocha.
Żegnam cię, wola jego nademną zwycięża;
Lecz serce ciebie tylko obiera za męża."

Delatour (wstając).

A więc idź za jej radą-dobra pomoc może.
Czekaj.

Leon,

Czekać! czyż czekać, to żyć? Wielki Boże! Mam czekać?--Nie, tyś nigdy nie kochał jak widzę.

Tak widzisz?

Delatour.

Leon.

Ach! zważ tylko, kiedy się ja biédzę, Sam miotany nadzieją, w torturach kochania Wyżywam jak truciznę, dnie oczekiwania, Mój rywal jest w ich domu przez ojca wezwany, Przy niej, od niej przyjęty i przez nią słuchany. Któż to wie, czy nie utkwi w sercu córki młodem, Jad słówek, co z ust trzpiota poleje się miodem; Słówek strutych nieczystych oddechem salonów, Nieznanych śród strzech wiejskich i wiejskich zagonów: Co za ból!

Delatour.

Nie: ma rozum i wolę niegiętką,

Nie da się ona złapać takich słówek wędką.

Leon.

Tak sądziłem, lecz próżno już od trzech miesięcy,
Listu lub wieści od niej czekam najgoręcéj.

Błądzę koło jej domu, patrzę w głąb mieszkania,

Na ten raj utracony, co mnie zeń wygania;

Wciskam wzrok w szyby okien, wzrok chciwy kochanka:
Żadna się nie uchyli u okien firanka.

Zapomniała już o mnie, a ku mojéj zgubie,
Przebąkują już głośno o rychłym ich ślubie.

Bajki, bajki,

Delatour.

Leon,

Nie, teraz myśl się wierzyć skłania,
Że to samo mi wróżył chłód jej pożegnania,
W niej sam mówił rozsądek, serce tchnęło zimnem,
Nie wylały się słowa z ust miłości hymnem.
Delatour.

A ja sądzę inaczej. Nie rachuję dużo,

Na potok słów szumiących, wygłoszonych burzą.
Mówiła dosyć: więcej byłoby złą cechą,

Właśnie w skromnéj słów liczbie, gra miłości echo.
W silném postanowieniu po cóż się słów imać,
Nie trzeba w tém przysięgi, co się ma dotrzymać.
W miłości, jak na wojnie, w razach większéj wagi,
Ten co najgłośniéj krzyczy, najmniej ma odwagi.
Leon (zaledwie go słuchając).

Nie, nie mogę już czekać w tak grożącéj dobie.

Delatour.

Cóż poczniesz?

Loon.

Pocznę.

Delatour.

I cóż?

Leon.

Przypomniałem sobie,

Że w Paryżu szkolnego mam kolegę; zatém

On usłużyć mi może: zawiódłżbym się na tém?

Nie.

Delatour, (wyciągając doń rękę).

Leon.

Przedałem mą ziemię dającemu więcej, Otrzymane z przedaży sześćdziesiąt tysięcy, Przynoszę ci, by je grze giełdowéj poślubić, Potroić ojcowiznę lub ją całkiem zgubić,

Delatour, (z przerażeniem).

Grze giełdowéj! Szalony!...-Wieszże co to znaczy? (Z deklamacyą).

Uciekaj od tych brzegów przekleństw i rozpaczy? (Biorąc go za ramię jakby do odwrotu)

Uciekaj!

Leon.

Nie, gdy z ust twych spotka mnie odmowa,
Pójdę dalej, słodszego gdzie usłyszeć słowa.
Delatour.

Ale dla niewinnego, jak ty jesteś dziecka,
Giełda to straszna otchłań, to przepaść zbójecka;
Giełda-to sfinks co durzy, gdy ku sobie skłania,
Na jednego Edypa, tysiące pochłania.

A przychodzień którego olśni i ogłuszy,

Wraca ztamtąd milczący, blady z piekłem w duszy!
Ileż łez na tym progu, co nęcił uśmiechem,

A sklepienia brzmią jego samych przekleństw echem:
Uciekaj!

Leon.

Lecz, odstępco! bluźnisz swemu Bogu,
Nie jestżeś ty kapłanem na tym świętym progu?
A miejsce co potępiasz, kazisz tak widocznie,
Nie jest-że tém z którego głosisz swe wyrocznie?
Delatour.

O! bo znam jego zdradę, bezdeń téj kałuży,
Najmniej wierzy w Baala ten który mu służy.
Gdyby stanął przedemną kto inny, o! może
Czciłbym przed nim to bóstwo, którém dochód mnożę;
Lecz nie mogę poświęcać, wtrącać w przepaść zdradnie,
Przyjaciela, co wiarę, ufność we mnie kładnie.

Nie mieszam w jedno, nie mam za rzecz jednakową,
Poważnych działań giełdy, z samą grą giełdową;
Pierwsza, kupiąc rozpierzchłe siły kapitału,
Na przemysł i na sztuki wpływa niepomału;

Ileż śmielszych przedsiewzięć, planów wielkich, czystych,
Nie doszłoby, przepadło w cieniach wiekuistych,
Gdyby giełda, ich słońce nie przyszła w ostatku,
Ogrzać je swym oddechem i dźwignąć z upadku?
Wiele mógłbym wyliczyć takich ze współraci,
Którym za trud podobny świat szacunkiem płaci,
Których mienie, dostatki i zasób pieniężny
Idą na warsztat pracy, jak one potężnej;
Lecz twój cel wcale inny: inna jego meta.
Leon,

Zapewne, czyżbym to mógł?"

Ty grać pragniesz?

Delatour.

I dążność twa nie ta,

Leon.

Zdaje się.

Delatour

(daje mu znak aby usiadł, a sam stoi w miejscu)
A więc słuchaj, bracie,
To ci mówię do ucha i wyłącznie dla cię:
Wam wieśniakom się zdaje, że giełda to gra ta,
Gdzie jak zwykle, zysk daje, a odbiera strata.
Nie: w dwóch obozach staje szereg graczów długi:
Po jednej stronie słabi, a silni po drugiéj;
Gdy pieniężnie orężny zajmie boju ściészkę,
On sam jeden stanowi spadek lub podwyżkę.
Tak dalece, że będąc panem bojowiska,
Słaby hufiec wciąż traci, gdy silny wciąż zyska.
W nierównym pojedynku i zręczność usłuży,

Jednym wieść w czas schwycona, wykrzesze zysk duży;
Ci z umysłu fałsz sieją, a bijąc w dzwon trwogi,
Z ogólnego popłochu wynoszą plon błogi;
Inni znów, dywidendy zwabiając rozkoszą,
Kruchego przedsiebierstwa akcye podnoszą;
Potém się ich pozbywszy z chęcią równie szczerą,
Też akcye wbrew nabywców zniżają na zero.
Uciekaj ztąd, uciekaj.

Leon (wstając).

Przecież są i zyski:

Widziałem świetny przykład. A chociaż grunt śliski,
To można iść powoli, nie stawać na przedzie;
Może też Bóg kochanków dobrze mnie powiedzie.

Delatour.

Byłbyś jednym z wybranych, życzęć najgoręcéj;
Lecz gdy wiele zarobisz, zechcesz jeszcze więcej:
Zysk zaostrza pragnienie, złoto zawrót niesie,
Po zdobytym dostatku, ofitości chce się;
Obfitość wzrok odsłania i chęć dumną bodzie,
Do przepychów i władzy i zamków na lodzie.
Z niczego coś się rodzi, mało daje więcéj;
Aby przyjść do tysiąców, dość jest chcieć tysięcy.
Gdy więc cięższe przebyte, człek ma ślad utartéj,
Idzie brzegiem przepaści tuż przed nim otwarty;
Śmiało i coraz dalej, a gdy już przy kresie:
Upada-i z upadku już się nie podniesie.
Otóż znana historya zgubionych u celu,
A może być i twoją, młody przyjacielu.

« PoprzedniaDalej »