Inaczej byś usłyszał od niej, co godzina; Ześ stary, krucza strawa, próchno i zdechlina: Brodaty, jako prorok; żeś jej świat zawiązał. I innych słów, jakichby wyliczyć nie zdążał Słownik Naruszewicza, a cóż idzie za tym? Oto naprzód, co teraz człowiekiem bogatym, Słyniesz w dobra, i pierwszym w grosz kapitalistą, Wypłucze ci szkatułę kochaneczka czysto. Lacno się ona tego, czego pragnie, dowie, Kędy kupcy mieszkają i jubilerowie.
Gdzie korony Brabańskie, gdzie galony przednie, Bogate materye, futra nie poślednie.
Co w sklepach Norymberskich; kędy jako stoi Krawiec, co po Parysku modne suknie kroi. A ty, stary tatusiu, rozumiejąc, że ci Szczerze sprzyja filutka, kiedy na kark wleci, I zmuszoną gębusię do wąsów przyłoży
Z pochlebstwem, že nad nektar jej smakują boży; Nie wyciągniesz z kieszeni ręki po dukaty, Aż za tydzień półrocznej wysypiesz intraty. Co ci pierwej do domu od lata do lata
Ledwo żyd przywiózł sukna z prostego warsztata, Albo sztukę kamlotu i wytarte szlamy; Kupcy sobie w nim zrobią najbogatsze kramy. Jadłeś jeden na czynie; za pocałowanie Trzeba, żebyś na srebrze jadł i porcellanie. Miałeś przedtym kozaczka; żeć żonka pogładzi, Chowaj za to przynajmniej dziesiątek czeladzi. Dosyć było wprzód wózka; że się imość skłoni, Posyłaj na Otaki po trzy cugi koni.
Mieszkałeś w prostych murach; żeć za rękę ściśnie, Sprowadzaj dla niej meble z Paryża umyślnie, Jużeś ją tedy ubrał: daj to z nieba, panie! Zeby ci była wierną za takie kochanie;
A jeżdżąc na opery, teatra i bale,
W swobodniejszym nie jęła smakować morale. I Stoicka na roskosz cnota się ugina:
Poszlij raz na ten przysmak tylko kapucyna;
Obaczysz, jaki niesmak zrobi mu klauzura. Cóż tam, gdzie większy powab, a słabsza natura? Skoro się amorycznych rycerzów nasłucha; Pozbędzie, wierz mi, we wsi nabytego ducha; Iz trzeba męża kochać, czy stary, czy brzydki; Myśląc, że Bóg dał wszystko na ludzkie użytki. Głupi, który poprzysiągł w gałgany się stroić, Mogąc suknię z nowego postawu wykroić; Lub jada chleb spleśniały, kiedy może świeży; Albo mając pierzynę, na podłodze leży. Ze Kupidyn na wszystko wkłada pęta złote, Wszystko mu trzeba oddać, a nawet i cnotę.
Lecz dajmy, że ją miłość nie tak zwiedzie snadnie; I strzała Kupidyna na bok celu padnie.
Ma on więcej w okrutnym wartkich strzał kołczanie; Jeźli nie tą, to drugą zapewne dostanie.
Cały dzień próżny łowiec często siedzi w lesie, Jednak, chociaż nad wieczór w dom sarnę przyniesie. Nie zechce ona siedzieć (jak to było w onem Lepszym nad nasze wieki) z igłą, lub wrzecionem; Albo kwoczek pilnować, i marchwi na grzędzie. Od rana do wieczora tylko latać będzie, Rozpisawszy mołojców i damy swej ligi, Kędy się bal ma dawać, kawa i ostrygi. A w takowych wizytach, gdy przyjedzie na nie, Cóż tam, rozumiesz, modne wygadują panie? Nie mając co powiedzieć, po krótkiej pochwale, Že tej na uszach perły przystoją z Bengale, Tamtej kornet do twarzy jaka taka zjedzie ; Z kim była, i co jadła na cudzym obiedzie. Więc potym cała rozmów o gachach osnowa, Obcych mężów pochwały, a swoich obmowa. Zale na swe zamęścia, i że to szalone
Prawo, koniecznie z jednym życie wieść dozgonne. Takowych imość twoja posłuchawszy gadek, Naprzód może się zgorszyć; ale na ostatek,
Wszakże serce nie chłopiec, przysłowie powiada, Temu, czym się brzydziła, będzie potem rada. Osobliwie, gdy jeden i drugi czuryło, Któremu także z swoją imością nie miło, Poprze żywo to zdanie, że człek ma żyć wolnie; I książkę pocytuje drukowaną w Kolnie.
Adspice, et ex ipsis molem metire ruinis. Jako gdy z możnych cedrów, lub rosłych modrzewi, Co go bujny grunt żywi, moc trzyma, czas krzewi; Z górnych się Alpów, na las, nagły szturm wyprości, I z brzegu na brzeg płaskim pokładem umości; Stoi pasterz, co wśród dnia liściem jego chłodział, Pytając się po chwili z żalem: gdzież się podział? Byłeś, wielki zakonie! tyleć z chluby całej Zostało, że się o twym byciu zadumiały Swiat pyta, i niekiedy zawemi oczymą Z cichym jękiem uskarża na los: już cię nie ma!
Tak się znać nie odwrotnej podobało woli, Która, od wieków ważąc gwichtem ludzkiej doli, Igra sobie z mocarstwy; a na wzór miesiąca, Raz je pełni, drugi raz dumne rogi strąca; I znowu z czarnych kirów dobywszy powłoki, Blask po niebie rozniecać daje srebrnotoki. Aby śmiertelny zlepek w znikomej postaci Nie ufając, iż go traf marny ubogaci, Miał pewne skazitelnej natury przykłady: Jako niemasz pod słońcem tak przeważnej rady,
Ni potęgi tak groźnej; by jej wolnym tropem, Slepym czas wszystkotrawny nie zburzył podkopem. W szczupłych dwu wieków szrankach mieszcząc bieg zamkniony,
Któreż ci dziarstkim pędem zrównały zakony? Biegłeś, mijając drugie, olbrzymskim poskokiem: Sławać piór dodawała, a rząd władał krokiem; Gdzie za piękne zawody i trudy szlachetne, Czekał honor u mety, wijąc ziele świetne.
Więc wszystkie zagarnąwszy w siebie innych czyny, Wszystkimeś dzielnie zrównał, jak ów bystropłynny, Między stem rzek drobniejszych tocząc nurt poskoczny, Dąży Ister ku morzu; a wszelki poboczny
Mieszcząc w sobie pław szklany, patrzącym zdaje się, Iz sam tylko panuje, i sam wody niesie.
Z twoich lud obyczaje czerpał rozmów czyste, Różnowierniec upory miękczył kamieniste, Mądrych ambon zbawiennym burzony taranem; I bez gwałtu zwycięzcę swym wykrzykał panem. Ujrzały, mało przedtym znając światło wiary, Zbestwionych przeciwnogów) podziemne legary, Wdzięczną prawdy pochodnią; którą twe zabiegi Bądź gdzie martwe łożyska wieczne roszczą śniegi, Bądź parą niedostępną skwarny Afryk zieje, Zaniosły w Hyperbory i Libijskie knieje. Polubił w słów ponęcie ostre prawdy skryte, Ludożerny pohaniec: a swe krwie nie syte W bałwochwalnych pagodach potłukłszy ółtarze, Na złotej sprawcy niebios brząknął psalm cytarze. A czego nie dokazał gniew Iberów dziki, Puszczając na grunt pusty zjuszone motyki; Hartowne cierpliwością uprawiły dłonie. Świat się zlepszył, bo w słodkim poufał zakonie. Na twój głos wypłoszone z kłótliwej Europy, Postawiwszy trwożliwe po lat wielu stopy,
« PoprzedniaDalej » |