Obrazy na stronie
PDF
ePub

XXXVII.

O sobi e.

Pragnę muzycznego wdzięku,
Mając z winem kufel w ręku:
Lubię się z chłopięty bawić,
Słodkie z niemi noce trawić,
Grać na lutni i w multanki,
Albo pełne zmykać szlanki.
Lubie nadewszystko przecie,
Ozdobiwszy głowę w kwiecie,
Z gładkiemi wespół dziewczęty
Taneczne łamać zakręty.
Nie zajrzę nikomu, co ma
Zboże w polu, złoto w doma:
Ani pożądam goręcej,

Ze ten dzierży, niż ja, więcej.
Ludzkich się języków strzegę,
Na zwadę nigdy nie biegę:
A gdy w bankietnym hałasie
Poczną rzucać kufle na się,
Winem zagrzani debosze;
Wnet do domu grzbiet unoszę.
Bachu z Cyterą przyjemną!
I ty, lutni, bywaj zemną;
Z wami tylko, człek spokojny,
Pokoju pragnę, nie wojny.

XXXVIII.

Lira Homerowa.

Sam mi tu z kołka cytrę Homera,
Gdzie krwawa struna nie jęka!
Sam kufel: w nim to świętość praw szczera,
Co biednych ludzi nie nęka!

Nie winien ręką, ani językiem,
Z takiem wesoło naczyniem:
Ej nogi moje! niechże z okrzykiem,
Taneczek sobie zawiniem.

Jeźli kto bojów pragnie, jest owo
Wszystko do rozhoworu.
I myśl do rymów znajdzie gotową,
I złoty bardon do wtoru.

XXXIX.

Stary skacze.

Lubię patrzeć, kiedy stary
Skacze, jako młodzik, jary:
A choć w brodzie włosy siwe,
Przecież myśl i nogi żywe.

XL.

Do Malarza.

Ty, co przewyższasz wszystkie malarze,
Słuchaj, coć na mej nuce gitarze.
Porzuć swe płótna ubierać w strachy,
Malując groźne po górach Bachy;
Ich wściekłe trąby, ich szałamaje,
Zkąd w Berecyncie trwoga powstaje.
Miasta mi raczej maluj i knieje

Z wioskami niech się wszystko w nich śmieje :
A jeźli farba z pędzlem ma duszę,

Niech też miłosne powie sojusze.

XLI.

Święto Koma bożka uciech.

Spełniając duszkiem spore kielichy,
Ubrawszy w róże skroń i w opichy,
Raźnie skaczem sobie.

Strojne dziewczęta bluszczowym tykiem,
Gładkim się wiją w tańcu wężykiem,
Gwoli pięknej dobie.

Skaczą, aże się powietrzne gmachy
Rozlegają na wrzaskliwe Bachy,
Przy słodkiej kapeli.

Chłopiec nadobny z powiewnym włosem,
Brzmiącym dobiera do lutni głosem,
I wdzięk z nią swój dzieli.

W pięknym szeregu złoty Kupido,
Matka miłości, i Bachus idą,
Weseli chętni.

Twojeć to święto, bożku, imienne
Te nam festyny sprawia codzienne :
Do twej idziem świętni.

XLII.

Cień Batyla.

Staw, na Batyla zasłonę
Od słońca, drzewo zielone :
Niech szemrząc papużym włosem,
Brzęczą listki cichym głosem:
A w rodzinnym tęskniąc źródle,
Dobywa się strumyk podle.

Któż z wędrowców tu nie zboczy,
Gdy tak wdzięczne miejsce zoczy?

XLIII.

Skutki wina.

Bach Jowisza syn kochany,
Liber i Lieusz zwany,
Gdy panuje w sercu mojem,
Słodkim skrapiając napojem:
Wyuczony odeń skaczę.
Więc gdy sobie tak podraczę,
Nie podłej mam dość uciechy,
Gdy też rymem i uśmiechy
Ucieszy mię Cypru pani;
Znowu idę w taniec dla nij.

XLIV.

O swoich ogniach.

Podajcie mi, o dzieweczki!
Puhar wina z pełnej beczki!
Gorę ogniem: ledwo dusza
W członkach się zpieczonych rusza.
Pewne na tę zgorzeliznę

Lekarstwo, gdy wina liznę.
Podajcie mi, o dzieweczki,
Na skroń z róż wite wianeczki!
Gorę ogniem na ochłodę
Czoła, dobre róże młode;
Lecz gorączka, co me pali
Serce, tym się nie oddali;
Ani tam kiedy ustanie,
Mając wieczne panowanie.

XLV.

Puhar.

Niepospolitym szacowna darem,
Uracz mię, sztuko, srebrnym puharem.
Wyrzeż mi wiosnę, a wiosnę, coby
Najpierwsze lubych czasów ozdoby
Sypała z łona bujnego, róże;

Bo nic milszego dać mi nie może.
Przy różach usadź winne jagody,
Pełne, dowrzałe, słodsze nad miody:
A strzeż się, żebyś nic tam nie wtrącał,
Czymby się wzrok mój smutkiem zamącał.
Nie lubię wojen: niech krew i rany
Dzikie swym kształtem zdobią kołczany.
Ty na mój kufel Semeli syna,
Ty mać płochego wsadź Kupidyna:
Możesz i chłopca przyłączyć do niej,
Lecz tylko, żeby nie nosił broni.
Niech tam i wdzięki bez pasów chodzą.
Lub się pod winną macicą chłodzą,
Plotąc z jej liścia weselne wieńce:
Przydaj też do nich krasne młodzieńce.
By zaś nie brakło nic do roboty,
Niech brzmi Apollo w teorban złoty.

XLVI.

Piętno.

Z jakiego wyszedł ten źrebak stada,
By lacno poznali ludzie,

Pan mu gorącym żelazem zada
Imienne piętno na udzie.

« PoprzedniaDalej »