Obrazy na stronie
PDF
ePub

dualne poglądy nieraz wysokim poetyczności tonem brzmiące, zawierają przecież wiele błędów, których sprostowanie jest konieczne. W niniejszéj naszéj pracy, obejmującej pierwszą epokę życia Chopina, przyszłemu biografowi tego artysty, niesiemy spory pęk materyałów zebranych z najpewniejszego źródła, bo z ust żyjącej w pośród nas rodziny i z własnych pism jego. Więc też pomijając ocenianie lub analityczny rozbiór muzycznych dzieł Chopina, którego zresztą oprócz innych zagranicznych pi sarzy dokonał już znakomicie chociaż treściwie Sikorski w pięknej swojej rozprawie pod tytułem: Wspomnienie Szopena, drukowanej 1849 roku w Bibliotece Warszawskiej, zajmiemy się tutaj raczej człowiekiem, odkrywając wnętrze jego uczuć i przekonań względem kraju, rodziny, samego siebie i sztuki której się poświęcił.

Fryderyk Chopin (1) urodził się w Żelazowej Woli, wiosce o sześć mil od Warszawy odległej, nie w roku 1810 jak to wielu mniema i jak mylnie na grobowym pomniku jego stojącym na cmentarzu Père la chaise w Paryżu wyrażono, lecz w 1809 dnia 1 marca. Ojciec Fryderyka, Mikołaj Chopin, urodził się w Nancy we Francyi, dnia 17 kwietnia 1770 roku. Wiadomo że w Lunewillu i Nancy przebywał jako panujący książe Lotaryngii nasz Stanisław Leszczyński. Kiedy Mikołaj przyszedł na świat, wspomnienie tego króla filozofa, żyło jeszcze w świeżéj wszystkich tamtejszych mieszkańców pamięci. Chopin jak wielu innych ukształceńszych Lotaryńczyków, znał poczęści dzieje Polski, której zawdzięczali panującego zacnie nad swym małym krajem nieszczęśliwego monarchę; marzył o tém, ażeby kiedy zwiedzić ją i przyjrzeć się bliżej narodowi, co chociaż nieoględny na swe własne dobro, chętnie przecież bohatérską swą pierś nadstawiał dla dobra i ocalenia innych. Sposobność wkrótce się nadarzyła a korzystając z niej, Mikołaj Chopin przybył do Warsza wy w chwili, gdy właśnie naród przygotowywał się do radykalnego przeobrażenia swego politycznego bytu, w chwili rozpoczęcia pamiętnego na zawsze czteroletniego sejmu,

(1) Piszemy umyślnie Chopin a nie Szopen, gdyż on sam nigdy inaczéj imienia swego nie pisał.

w roku 1787, i rzecz dziwna, dwa razy chcąc wyjechać z Polski, na samym jéj progu, na granicy, zapadał w ciężką chorobę, niepozwalającą mu odbywania dalszéj drogi. Gdy później zapytywano go, dlaczego nie myśli już o powrocie do Francyi, zwykł był odpowiadać: „Próbowałem dwa razy to uczynić i zachorowawszy, o mało życia nie straciłem; widać że przeznaczenie chce, ażebym pozostał już w Polsce na zawsze; zgadzam się więc z wolą Opatrzności i zostaję".

Człowiekowi tak wykształconemu jak on, łatwo było w Warszawie znaleźć przyzwoite utrzymanie; jakoż najznaczniejsze domy polskie otwarły mu gościnne swe wrota, wzywały go ażeby chciał przyjąć posadę guwernera lub nauczyciela tak niezbędnego wówczas jak i dzisiaj języka francuzkiego.

Stawszy się tym sposobem stałym mieszkańcem kraju, nie wyłamywał się wcale od posług, jakich losy jego obywatelom spełniać nakazywały. Podczas pamiętnego oblężenia Pragi, Mikołaj Chopin jako setnik gwardyi narodowej, był tam z kompanią swoją na służbie; gdyby nie to że na kilka godzin przed jéj zdobyciem został zluzowanym przez inny oddział, byłby może jak wielu innych, znalazł tam grób dla siebie.

W roku 1806, prebywając w Kujawach w zamożnym tamże domu hrabiów Skarbków, jako guwerner ich syna Fryderyka, zasłużonego dzisiaj krajowi z literackiego swego żywota, poznał tam pannę Justynę Krzyżanowską i połączył się z nią węzłem małżeńskim. Bóg pobłogosławił ten związek trzema córkami, z których jedna zmarła później w kwiecie wieku (1), i synem trzymanym do chrztu przez hr. Fryderyka Skarbka i dlatego tém imieniem nazwanym (2).

Była to dziecina niezmiernie wątła, wrażliwa, tkliwa, a przytém niesłychaną żywością charakteru i zadziwiającą bystrością umysłu obdarzona. Dziecko to gdy patrzyło

(1) Emilia Chopin uro. 1813, zmarła 1827 roku (Cmentarz Powązkowski K. W. Wójcickiego).

(2) Po bliższe szczegóły dotyczące życia Mikołaja, odsyłamy czytelników do tegoż Cm. Powąz,

[ocr errors]

swemi ciemnemi i pełnemi wyrazu oczkami na ludzi, zdawało się ich obserwować, zdawało się śledzić najmniejszy odcień ich charakteru; dlatego też talent naśladowania i udawania innych, do wysokiego stopnia doskonałości później okazywało. Nauki szły Fryderykowi z niezmierną łatwością; muzyka zaś najsilniejsze zawsze na nim czyniła wrażenie, kochał ją zapamiętale, kochał ją namiętnie. Zwróciło to uwagę rodziców, i chociaż dalecy byli od myśli obrania mu zawodu artystycznego, postarali się o do brego dla syna nauczyciela: był nim Czech rodem, Woj. ciech Żywny, którego książę Kazimierz Sapieha jeszcze za panowania Stanisława Augusta, sprowadził do Warszawy. Żywny uczył Fryderyka grać na fortepianie a następnie zasłużony w dziejach teatru i muzyki u nas Józef Ksawery Elsner, udzielał mu lekcyj wyższéj muzyki i kon trapunktu w Konserwatoryum Warszawskiem.

Syn szanowanego powszechnie i cenionego professora liceum warszawskiego, szkoły aplikacyjnej i akademii duchownej rzymsko-katolickiej, Fryderyk nie potrzebował ani opieki, ani materyalnéj pomocy możnych ludzi; więc Franciszek Liszt a za nim wszyscy inni pisarze mylą się, czyniąc księcia Antoniego Radziwiłła opiekunem i dobrodziejem młodego artysty: oto jak się w tym względzie rze czy miały.

Fryderyk Chopin w roku 1826 jeżdził w Poznańskie do Strzyżewa, dla odwiedzenia mieszkającej tamże swéj matki chrzestnéj pani Wiesiołowskiej a siostry rodzonej Fr. Skarbka; Antoni zaś Radziwiłł, mieszkał we wsi Antoninowie, w bliskiem bardzo sąsiedztwie. Otóż możny ten pan, spowinowacony z dworem pruskim i piastujący godność namiestnika w Wielkiém Księztwie Poznańskiém, poznał się w Strzyżewie z Fryderykiem, a sam jako nadzwyczajny miłośnik muzyki i niepospolity kompozytor, uderzony i zachwycony olbrzymim talentem młodego siedmnastoletniego wirtuoza na fortepianie, pokochał ukształconego już nad wiek młodzieńca, obdarzonego od natury żywą niezmiernie wyobrażnią, dowcipem i humorem niewyczerpanéj wesołości. Bawiąc w Warszawie podczas koronacyi 1829 roku jako jeden z reprezentantów króla pruskiego, Radziwiłł oddał wizytę Chopinowi w do

mu jego rodziców, zapraszając uprzejmie ich syna do siebie w Poznańskie, zaszczyt, z którego Fryderyk nigdy nie skorzystał. I na tém kończy się cały stosunek tego magnata do naszego artysty; stosunek jak widzimy, czysto przyjaznej tylko natury. Na pamiątkę, Chopin ofiarował księciu ślicznego poloneza ułożonego na fortepian i wiolonczellę, na którym to instrumencie jak wiadomo Radziwill, znakomity twórca Fausta biegle grywał, a późniėj jeszcze trio na skrzypce, wiolonczelle i fortepian, jedno z większych dzieł swoich. Więc ściśle biorąc, nie Radziwill Chopinowi, ale Chopin Radziwiłłowi oddał przysługę, ofiarując mu dwie ważne prace swoje, posiadające w sferach sztuki muzycznej niezaprzeczenie wysoką wartość artystyczną (1).

Nauka na fortepianie pod tak pomyślną wróżbą się zaczęła, tak nadzwyczajnie młodziutki Fryderyk w niej postępował, że w salonach ówczesnych warszawskich często o tém ze zdumieniem wspominano. Kiedy w r. 1818 postanowiono urządzić przez Towarzystwo Dobroczynności koncert na dochód ubogich, Niemcewicz i inne znakomite osoby, wezwały pismiennie poczynającego dziewiąty rok życia wirtuoza, ażeby w nim przyjął udział. Niemożna było odmówić; więc pierwszy krok zawodu swego arty. stycznego, który póżniéj taką chwałą miał jaśnieć, rozpoczął Chopin od dobrego uczynku; pierwiastki swego talentu poniósł w ofierze cierpiącym, błogosławieństwo zaś biednych współbraci opromieniło je aureolą szczytności, której do samego końca swego artystycznego zawodu nic zatrzeć, nic zmniejszyć nie mogło. Na parę godzin przed owym koncertem, na którym wykonał jedną z kompozycyi Gyrowetza, postawiono Frycka (tak go bowiem powszechnie w domu nazywano) na krześle i poczęto ubierać, do godnego przed liczną publicznością wystąpienia. Frycek szczególniéj zadowolonym był z pięknego kołnierzyka, jaki mu na ciemny spencerek włożono. Kiedy po skończo

(1) Sikorski w wymienionéj już rozprawie pod tytułem: Wspomnienie Szopena myli się utrzymując, że Fryderyk dopiero w 1828 r. poznał Radziwilla i że bawiąc w jego wsi Antoninowie, pracował około tria, które mu później dedykowal.

nym koncercie, matka nie mogąc być na nim, wziąwszy synka w objęcia a okrywając pocałunkami wypytywała go, co téż się najwięcej publiczności podobało?, bez wahania odpowiedział, iż jego kołnierzyk! „Wie mama? wszyscy tylko na mój kołnierzyk patrzyli".

Skoro Chopin postąpił już wysoko w grze na forte. pianie, ojciec nieodrywając go wcale od nauk pobieranych w liceum warszawskiem, zapragnął ażeby Fryderyk poznał tajemnice wyższej muzyki, w tym celu wezwał Elsnera na nauczyciela kontrapunktu. Właśnie podówczas Elsner został mianowany rektorem Konserwatoryum (1821 r.), do którego założenia głównie się przyczynił. Zacny ten człowiek, a dawny przyjaciel domu Chopinów, znał Fryderyka od lat najmłodszych, zauważał w nim genialne zdolności do muzyki, więc całą duszą ukochał go; ze szczególną troskliwością obznajmiał z zawiłemi zasadami kontrapunktu, i do saméj śmierci nie przestawał mu okazywać tej życzliwości i przyjaźni, jaka jest tylko wyższych dusz, wolnych od wszelkiej zawiści i uprzedzenia udziałem. Kiedy nieraz zwracano uwagę Elsnera, że Chopin nie chce się trzymać reguł przyjętych w muzyce, że często pomiata niemi słuchając jedynie własnej fantazyi odstępującej nieraz od ogólnych zasad muzyki, szanowny rektor zwykł był mawiać: „Dajcie mu pokój; to prawda że nie idzie on drogą zwyczajną, ale i talent jego jest nadzwyczajny. Nie trzyma on się ściśle metody utartéj, powiadacie, lecz on ma swoją własną i to właśnie jeżeli się nie mylę, stanowić będzie tę oryginalność, jakiej dotychczas nikt w tak wysokim stopniu nie posiada". Wieszcze słowa zacnego Elsnera zupełnie się sprawdziły. Gdyby go był wstrzymywał lub zmuszał do pedanckiego kroczenia ścieszkami wydeptanemi przez ogół, kto wie, czy nie zwichnąłby i nie sparaliżował polotu młodego artysty wyobraźni; możeby go nawet zniechęcił i zraził do sztuki, i zamiast wyrobić w nim wielkiego mistrza, miernego tylko muzykaby uformował. Nieraz już upór lub niezręczność nauczyciela, przytłumiła ten dar Boży, co w duszy nie jednego młodzieńca tli się iskierką; źle skierowana nauka ma to do siebie, że zamiast ów dar rozdmuchać w płomień, by świecił w wysokich sferach wiedzy al.

[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »